— Dex, jak się czujesz? — zapytała.
— Będzie dobrze, siostrzyczko — powiedziałem, mając wrażenie, że trochę kręci mi się w głowie. — Gdybyś tylko wyłączyła tę koszmarną muzykę.
Podeszła do poobijanego odtwarzacza i wyrwała wtyczkę ze ściany. Nagle zamilkła i spojrzała na sierżanta Doakesa. Próbowała kontrolować wyraz twarzy.
— Doakes, zabierzemy cię stąd. Będzie dobrze. — Położyła dłoń na jego ramieniu, kiedy próbował coś wybełkotać, a potem nagle odwróciła się i podeszła do mnie. Łzy zaczęły jej spływać po twarzy.
— Jezu — wyszeptała, rozcinając moje więzy. — Doakes jest w strasznym stanie.
Kiedy zerwała ostatni kawałek taśmy z moich kostek, nie umiałem współczuć Doakesowi, bo wreszcie byłem wolny. Wolny od taśmy, od doktora i wyświadczania przysług i — tak, wyglądało na to, że mogę się wreszcie uwolnić także od sierżanta Doakesa.
Wstałem, ale łatwiej było to powiedzieć niż zrobić. Rozprostowałem biedne, przykurczone nogi, a Debs wyjęła radiostację, żeby wezwać naszych przyjaciół z policji Miami Beach. Podszedłem do stołu operacyjnego. Mała rzecz, ale jednak ciekawość we mnie zwyciężyła. Sięgnąłem po kawałek papieru przyklejony do brzegu stołu.
Znajomymi, pajęczymi literami Danco napisał: ZDRADA. Pięć liter było przekreślonych.
Popatrzyłem na Doakesa. Odwzajemnił moje spojrzenie. Jego szeroko rozwarte oczy błyszczały od nienawiści, której nigdy nie będzie mógł wypowiedzieć.
A więc, jak widzicie, są czasem szczęśliwe zakończenia.
EPILOG
To bardzo piękne, obserwować wschód słońca nad wodą, w ciszy subtropikalnego poranka południowej Florydy. Jeszcze piękniej jest, kiedy wielki, żółty księżyc w pełni wisi nisko po przeciwległej stronie horyzontu i powoli blednie na srebrno, zanim ześlizgnie się pod fale otwartego oceanu i pozwoli słońcu zapanować nad niebem. A jeszcze piękniej, kiedy obserwuje się to, nie widząc lądu, z pokładu jachtu, kiedy człowiek przeciąga się, żeby usunąć ostatnie skurcze z ramion i szyi, zmęczony, ale spełniony i jakże wreszcie szczęśliwy, po nocnej pracy, która czekała trochę za długo.
Wkrótce przesiądę się do mojej małej łódeczki płynącej na holu za nami, odrzucę cumę i popłynę tam, gdzie za horyzontem zniknął księżyc, sennie zmierzając do domu, do zupełnie nowego życia mężczyzny, który wkrótce wstąpi w związek małżeński. A „Osprey”, sześciometrowy wypożyczony luksusowy jacht skieruje się powoli w przeciwnym kierunku, w stronę Bimini, na Golfsztrom, wielką, błękitną, bezdenną rzekę, która płynie przez ocean, tak wygodnie zbliżając się do Miami. „Osprey” nie dotrze do Bimini, nawet nie przeprawi się przez Golfsztrom. Na długo przedtem, zanim zamknę szczęśliwe oczy w moim łóżeczku, jego maszyny zatrzymają się, zalane przez wodę, a potem łódź też wypełni się wodą, kołysząc się leniwie na falach i pójdzie na dno w nieskończone, krystalicznie czyste głębiny podwodnej rzeki.
I może gdzieś głęboko pod powierzchnią osiądzie wreszcie na dnie między skałami, wielkimi rybami i zatopionymi statkami, a ja z lekką figlarnością pomyślę, że gdzieś obok niej, zgrabnie obwiązana paczka kołysze się lekko w prądzie, a kraby oskubują ją do kości. Po obwiązaniu szczątków liną i łańcuchem użyłem do zatopienia Reikera czterech kotwic i elegancki, niepokrwawiony pakuneczek z dwoma koszmarnymi, czerwonymi butami przywiązanymi łańcuchem zatonął błyskawicznie. Została tylko kropelka szybko wysychającej krwi na szklanej płytce w mojej kieszeni. Płytka trafi wkrótce do pudełka na półce, tuż obok MacGregora, Reiker będzie karmił kraby, a życie wreszcie znów ruszy pełną parą w szczęśliwym rytmie udawania i chlastania.
A za kilka lat wezmę ze sobą Cody’ego i pokażę mu cuda Nocy z Nożem. Teraz był za mały, ale zacznie od podstaw, będzie się uczył planowania i powoli wyjdzie na ludzi. Nauczył mnie tego Harry, a teraz przekażę tę wiedzę Cody’emu. A któregoś dnia być może pójdzie w moje ponure ślady i stanie się nowym Mrocznym Mścicielem, przenosząc plan Harry’ego na nowe pokolenie potworów. Życie, jak mówiłem, znów ruszy pełną parą.
Westchnąłem, szczęśliwy, zadowolony i gotów na wyzwania przyszłości. Jakież to piękne. Księżyc już zaszedł, a słońce zaczęło wypalać chłód poranka. Czas wracać do domu.
Wsiadłem do mojej łódki, zapaliłem silnik i odrzuciłem cumę. Potem odwróciłem łódź i szlakiem księżyca wróciłem do łóżka.
PODZIĘKOWANIA
Nic nie jest możliwe bez Hilary.
Chciałbym podziękować także Juliowi, Brokułom, Diakonowi, Einsteinowi i jak zwykle Niedźwiedziowi, Pook i Tinky.
Na dodatek jestem winien podziękowania Jasonowi Kaufmanowi za jego niezawodne i mądre przewodnictwo oraz Nickowi Ellisonowi, który zmienił wszystko.
Jeff Lindsay
Dekalog dobrego Dextera
Przekład: Radosław Januszewski
Redakcja stylistyczna: Mirella Remuszko
Redakcja techniczna: Andrzej Witkowski
Korekta:Jolanta Kucharska, Katarzyna Pietruszka
Ilustracja na okładce: Michael J. Windsor.
Opracowanie graficzne okładki: Studio Graficzne Wydawnictwa Amber
Skład: Wydawnictwo Amber
Druk: Drukarnia Naukowo-Techniczna, Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA, Warszawa, ul. Mińska 65
Tytuł oryginału: Dearly Deyoted Dexter
Copyright © 2005 by Jeff Lindsay. Ali rights reserved.
For the Polish edition: Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2675-9 978-83-241-2675-0
Warszawa 2006. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27
tel. 62040 13,6208162
www.wydawnictwoamber.pl