– Kobieta nie mogłaby zrobić czegoś takiego – oświadczyła kategorycznie Angelina. – Zdarzają się wśród nas różne potwory, ale żeby rozciąć brzuch, trzeba mieć sporo siły. Zresztą my, kobiety, nie lubimy krwi.
– Mówimy o istocie mało przypominającej zwykłych ludzi – zaoponował Fandorin. – To ani mężczyzna, ani kobieta, coś w rodzaju trzeciej płci albo, jak mówią na wsi, nieludź. Kobiet nie możemy wykluczyć w żadnym razie. Niektóre są przecież nadzwyczaj silne fizycznie. Nie m – mówiąc już o tym, że przy odpowiedniej wprawie w pracy ze skalpelem nie trzeba szczególnej siły. Na przykład, proszę – zajrzał do notatek – akuszerka Jelizawieta Andriejewna Nieswicka, lat dwadzieścia osiem, panna, przybyła do Moskwy z Anglii przez Petersburg dziewiętnastego listopada. Nietuzinkowa osoba. W wieku siedemnastu lat trafiła na d-dwa lata do twierdzy jako więzień polityczny, potem zesłana do guberni archangielskiej. Uciekła za g-granicę, ukończyła wydział medyczny uniwersytetu w Edynburgu. Zabiegała o zezwolenie na powrót do ojczyzny. Wróciła. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych rozpatruje jej podanie o nostryfikację dyplomu; tymczasowo pracuje jako akuszerka w niedawno otwartej klinice ginekologicznej imienia Morozowa. Znajduje się pod dyskretnym nadzorem policji. Z raportów agentów wynika, że Nieswicka, mimo braku zezwolenia na praktykę lekarską, przyjmuje co uboższych pacjentów. Dyrekcja szpitala patrzy na to przez palce i nawet po cichu p-pochwala; nikt inny nie pali się do pracy z biedotą. Tyle wiemy o Nieswickiej.
– W czasie gdy Rozpruwacz działał w Londynie, przebywała na terytorium Anglii – to raz – zaczął podsumowywać Tulipanow – Kiedy przeniósł się do Moskwy, była w Moskwie – to dwa. Uprawiała medycynę – to trzy. Osobowość nader specyficzna, charakter mało kobiecy – to cztery. Nieswickiej nie możemy wykluczać w żadnym razie. Otóż to! P-ponadto nie zapominajmy, że zarówno londyńskie ofiary, jak i panna Andrieiczkina nie zostały zgwałcone, co jest regułą w przypadku maniaka mężczyzny.
– A ten drugi? – zapytała Angelina.
– Iwan Rodionowicz Stienicz. Lat trzydzieści, były student Cesarskiego Uniwersytetu Moskiewskiego. Siedem lat temu wydalony „za niemoralność”. Diabli wiedzą, co to może znaczyć, ale do naszej historii pasuje całkiem nieźle. Kilkakrotnie zmieniał zawód, leczył się p-psychiatrycznie, podróżował po Europie. Do Rosji przyjechał z Anglii jedenastego grudnia. Od Nowego Roku pracuje jako pielęgniarz w szpitalu psychiatrycznym „Utul Moje Smutki”.
Tulipanow uderzył dłonią w blat.
– Podejrzany jak diabli!
– Tak więc mamy dwoje podejrzanych. Jeżeli żadne z nich nie ma z tą sprawą nic wspólnego, pójdziemy po linii nakreślonej przez Angelinę Samsonowną: Kuba Rozpruwacz zainstalował się w Moskwie bez wiedzy policji. I dopiero gdy wykluczymy również taką możliwość, porzucimy pierwotną hipotezę i zaczniemy szukać rodzimego Wani Rozpruwacza, którego noga nigdy nie postała w East Endzie. Zgoda?
– Tak, ale to na pewno Kuba, nie żaden Wania – powiedział z przekonaniem Anisij. – Wszystko do siebie pasuje.
– Kogo pan sobie rezerwuje, Tulipanow, pielęgniarza czy akuszerkę? – spytał szef. – Jako weteran ekshumacji ma pan prawo wyboru.
– Skoro ten tam Stienicz pracuje w szpitalu psychiatrycznym, mam znakomity pretekst, żeby się z nim poznać: Sońkę – zadeklarował Anisij niby zgodnie z logiką, choć wiedziony raczej instynktem niż chłodną kalkulacją. Mimo wszystko mężczyzna, do tego chory psychicznie, bardziej pasował do roli Rozpruwacza niż jakaś eksrewolucjonistka.
– W porządku. – Erast Pietrowicz uśmiechnął się. – Pan jedzie do Lefortowa, a ja na Dziewicze Pole, do Nieswickiej.
W rezultacie jednak zarówno byłym studentem, jak i akuszerką musiał zająć się Anisij. Ktoś zadzwonił do drzwi.
Wszedł Masa i zameldował:
– Pośta.
Po czym, z przyjemnością wymawiając dźwięczne słowo, dodał:
– Paska.
„Paska” była niewielka. Na szarym papierze pakowym nerwowy niechlujny napis: „Wielmożny Pan Radca Kolegialny Erast Pietrowicz Fandorin, do rąk własnych. Pilne i ściśle tajne”.
Tulipanowa zjadała ciekawość, ale szef jakoś nie otwierał przesyłki.
– Kto to przyniósł, listonosz? Nie widzę adresu.
– Nie, chropiec. Zostawir i uciekr. Zrapać? – zaniepokoił się Masa.
– Skoro uciekł, już go n-nie znajdziesz.
Po zdjęciu papieru ukazało się aksamitne pudełeczko, przewiązane czerwoną atłasową wstążką. W pudełeczku leżała puderniczka z laki. W puderniczce, na serwetce, coś żółtego i pofałdowanego. Anisij w pierwszej chwili pomyślał, że to leśny grzyb, mleczaj. Przyjrzał się uważnie i jęknął.
Ludzkie ucho.
Po Moskwie zaczęty krążyć plotki.
Podobno w mieście grasuje wilkołak. Ledwie jaka baba w nocy nos z domu wyściubi, już na nią czyha. Skrada się po cichutku, łypie czerwonym okiem zza płotu i jak nie odmówisz w porę świętej modlitwy – koniec duszy chrześcijańskiej, wyskoczy i z miejsca zębiskami za gardło, a potem brzuch porwie na strzępy i wyżre trzewia. I zagryzł już, tak mówią, bab a bab, tylko władze wszystko przed ludźmi ukrywają, boją się cara ojczulka.
Tak gadali dzisiaj na targu Suchariewskim.
To o mnie. Ja jestem tym wilkołakiem, który zalągł się w mieście. Zabawne. Tacy jak ja nie „lęgną się” ni z tego, ni z owego, tylko zostają posłani ze straszną albo radosną nowiną. Mnie, kochani mieszkańcy Moskwy, posłano do was z radosną.
Nieładne miasto i nieładni ludzie, uczynię was pięknymi. Wszystkich nie zdołam, wybaczcie, nie starczy mi sił. Ale wielu na pewno.
Kocham was razem ze wszystkimi waszymi podłościami i kalectwem. Dobrze wam życzę. Mojej miłości starczy dla wszystkich. Widzę Piękno pod zawszonymi łachami, pod skorupą niemytego ciała, pod świerzbem i krostami. Jestem waszym wybawcą, jestem waszą wybawicielką. Jestem wam bratem i siostrą, ojcem i matką, mężem i żoną. Jestem kobietą i mężczyzną. Jestem androgynem, doskonałym protoplastą ludzkości, dysponującym cechami obu płci. Później androgyn podzielił się na dwie połowy, męską i żeńską, i pojawili się ludzie – nieszczęśliwi, dalecy od doskonałości, beznadziejnie samotni.
Jestem waszą brakującą połową. Nic mi nie przeszkodzi połączyć się z tymi spośród was, których sobie wybiorę.
Bóg dał mi rozum, spryt i zdolność przewidywania. Nie rozpoznacie mnie. Tępi, ordynarni, szarzy jak popiół usiłowali schwytać androgyna w Londynie, ale żaden nie pomyślał, co oznacza przesłanie, które ten kieruje do świata.
Początkowo bawiły mnie żałosne zabawy w chowanego. Potem przyszło zgorzknienie.
Może ojczyzna przyjmie proroka – pomyślałem. Nieracjonalna, mistyczna Rosja, która zachowała jeszcze szczerą wiarę. Rosja, z jej skopcami *, samospaleniami staroobrzędowców i pustelnikami, uwiodła mnie – i zwiodła. Teraz tacy sami – tępi, ordynarni, pozbawieni wyobraźni – próbują schwytać Dekoratora w Moskwie. Bawią mnie, nocami wiję się w atakach bezgłośnego śmiechu. Nikt tego nie widzi, a gdyby zobaczył, pomyślałby że oszalałem. O tak! Jeżeli każdy, kto ich nie przypomina, jest wariatem – i ja nim jestem. Ale wówczas byłby nim również Chrystus i wszyscy święci, i wszyscy genialni szaleńcy, z których ci sami ludzie tak są przecież dumni.