Выбрать главу

Najpoważniejszym tonem, na jaki było go stać, powiedział:

– Dobrą drogę pan wybrał. Lepiej tak niż stawiać świeczki przed ikoną albo bić czołem o cerkiewne schody. Oby Bóg wkrótce panu wybaczył.

– Nie, żadne wkrótce! – Stienicz nieoczekiwanie się ożywił, a w jego oczach, dotąd przygaszonych, zapłonęła pasja. – Chcę cierpieć, długo cierpieć. Tak będzie lepiej! Ja… rzadko rozmawiam z ludźmi, jestem bardzo zamknięty. Przywykłem do samotności. Ale w panu jest coś, co skłania mnie do wynurzeń. Potrzebuję tego… Ciągle sam, sam jak palec, niedługo znowu zwariuję…

Anisij nie posiadał się ze zdumienia. Proszę, czego go szef nauczył! Dopasował kluczyk do zamka, i to tak dopasował, że drzwi same otworzyły się na oścież. Jego zadanie skończone, teraz wystarczy tylko słuchać i przytakiwać.

Chwila ciszy zaniepokoiła sanitariusza.

– A może pan nie ma czasu? – Głos mu zadrżał. – Wiem, wiem, ma pan swoje kłopoty, nie trzeba panu cudzych…

– Na kogo spadło nieszczęście, lepiej zrozumie nieszczęście innych – zaripostował Anisij. – Co pana gryzie? Proszę mówić, ze mną może pan być szczery. Nie znamy się nawet z imienia. Porozmawiamy i rozejdziemy się, każdy w swoją stronę. Jaki grzech ciąży panu na sumieniu?

Przez chwilę zdawało się, że Stienicz padnie na kolana, wybuchnie płaczem: wybacz mi grzesznemu, dobry człowieku, ciężko zgrzeszyłem, krew ludzką przelałem, patroszę baby skalpelem. I koniec, sprawa zamknięta, a Tulipanow dostaje medal i – przede wszystkim – pochwałę od szefa.

Ale nic z tego, pielęgniarz nie padł na kolana, powiedział natomiast:

– Duma. Całe życie mnie dręczy. Przyszedłem tutaj, pracować, żeby się jej pozbyć. Sprzątam po wariatach, żadnej brudnej roboty się nie boję. Pokora i poniżenie to najlepsze lekarstwo na dumę.

– Więc to za dumę wyrzucono pana z uniwersytetu? – zapytał Anisij, nie potrafiąc ukryć rozczarowania.

– Co? A, z uniwersytetu. Nie, to inna historia… Dobrze, opowiem. Jeszcze raz przydepnę moją dumę. – Pielęgniarz prychnął i zaczerwienił się po końce uszu. – Wcześniej też ciążył na mnie grzech, i to ciężki. Rozpusta. Przezwyciężyłem go, życie mi pomogło. Ale w młodości byłem bardzo zepsuty – nie tyle przez zmysły, ile z ciekawości. To nawet obrzydliwsze, z ciekawości, prawda?

Anisij nie miał pojęcia, co odpowiedzieć, ale pilnie nastawił uszu. Może od rozpusty dojdą i do morderstwa…

– Moim zdaniem rozpusta to żaden grzech – rzekł głośno. – Człowiek grzeszy, kiedy szkodzi bliźnim. A komu szkodzi rozpusta, jeśli tylko nie ma w niej przemocy?

Stienicz pokręcił głową.

– Ech, młody pan jeszcze… Słyszał pan kiedy o „klubie sadystów”? Gdzie tam, pewnie był pan dopiero w gimnazjum. W tym roku, w kwietniu, mija akurat siedem lat. Zresztą mało kto w Moskwie słyszał o tej sprawie. Zrobiło się trochę szumu wśród lekarzy, ale to hermetyczne towarzystwo, zachowują tajemnicę korporacyjną. Swoje brudy piorą w domu. Chociaż mnie oddali do prania władzom…

– Jaki klub? Sadowników? – zapytał niewinnie Anisij, przypominając sobie, że Stienicza wyrzucono „za niemoralność”.

Rozmówca wybuchnął nieprzyjemnym śmiechem.

– Niezupełnie. Było nas, bałwanów, kilkunastu. Studenci medycyny i dwie kursistki. Czasy ciężkie, surowe.

Rok wcześniej nihiliści wysadzili w powietrze cara wyzwoliciela. My też byliśmy nihilistami, tyle że nie mieszaliśmy się do polityki. Za politykę wyprawiliby nas w tamtych czasach na katorgę, albo i gorzej. A tak tylko naszego prowodyra, Sockiego, odesłali do batalionu karnego. Bez sądu, bez rozgłosu, na mocy rozkazu z ministerstwa. Resztę przenieśli na inne specjalizacje, na farmację, chemię, patoanatomię – żeby nie szargali dobrego imienia lekarzy. A kilku takich jak ja wyleciało na zbity pysk, nie mieliśmy pleców.

– Nie za surowo się z wami obeszli? – Tulipanow westchnął współczująco. – Coście tam takiego narobili?

– Teraz myślę, że wcale nie za surowo. W sam raz… Wie pan, zupełnie młodych ludzi, którzy wybierają zawód lekarza, czasami dopada cynizm. Przekonują się, że człowiek nie jest obrazem Boga, tylko maszyną złożoną ze stawów, kości, nerwów i reszty farszu. Na niższych latach panuje moda na śniadania w kostnicy, z butelką piwa postawioną na świeżo zaszytym brzuchu „padliny”. Zdarzają się paskudniejsze żarty, ohydne, nie będę opowiadał. Ale to wszystko jest na porządku dziennym; my posunęliśmy się dalej. Niektórzy z nas mieli spore pieniądze, więc mogliśmy rozwinąć skrzydła. Szybko nam się znudziła zwyczajna rozpusta. Naszemu przywódcy, nieboszczykowi Sockiemu, nie brakowało fantazji. Nie wrócił z batalionu karnego, zaginął, a mógł zajść daleko. Szczególnie ceniliśmy sobie sadystyczne orgie. Brało się za ćwierć rubla ulicznicę, im była brzydsza, tym lepiej, i dalej… Doigraliśmy się. Któregoś razu w tanim burdelu, w pijanym widzie, zajeździliśmy starą dziwkę na śmierć… Sprawę zatuszowano, do rozprawy nie doszło. Wszystko po cichu, bez skandalu. Najpierw byłem wściekły, że złamali mi życie – przecież płaciłem za studia, dawałem lekcje, mama przysyłała, ile mogła… A potem, po latach, nagle zrozumiałem: słusznie zrobili.

Anisij przymrużył oczy.

– Jak to nagle?

– A tak to – odpowiedział krótko i surowo Stienicz. – Zobaczyłem Boga.

Coś w tym jest – pomyślał Tulipanow Jeszcze chwila, i dokopiemy się do „idei”, o której wspominał szef. Trzeba sprowadzić rozmowę na Anglię, tylko jak?

– Los pewnie miotał panem po świecie. Nie próbował pan szukać szczęścia za granicą?

– Nie, szczęścia nie szukałem. Ale przygód – owszem, w wielu krajach. I znajdowałem, zmiłuj się Boże nade mną. – Stienicz szczerze się przeżegnał przed wiszącą na ścianie ikoną Zbawiciela.

Wówczas Anisij rzucił od serca:

– I nawet w Anglii pan był? Ciągle o niej marzę, ale chyba nic z tego nie wyjdzie. Mówią, że to wyjątkowo cywilizowany kraj.

– Dziwne, że wspomniał pan akurat o Anglii. – Nawrócony grzesznik spojrzał na niego uważnie. – W ogóle dziwny z pana człowiek. Każde pytanie trafia w dziesiątkę. Właśnie w Anglii zobaczyłem Boga. Do tej chwili prowadziłem haniebne, poniżające życie. Podczepiłem się do jednego wariata. I nagle rzuciłem to wszystko.

– Sam pan przecież mówił, że poniżenie pomaga przezwyciężyć dumę. Dlaczego porzucił pan poprzednie życie? Gdzie tu logika?

Anisij chciał dokładniej wypytać Stienicza o Anglię, ale popełnił poważny błąd: sprowokował „żółwia” do obrony, a tego w żadnym razie nie należało robić.

Stienicz błyskawicznie zatrzasnął się w pancerzu.

– Kim pan właściwie jest, żeby krytykować logikę mojej duszy? I po co ja się tutaj przed panem rozklejam?!

W jego oczach zapłonęła nienawiść, delikatne palce nerwowo przebiegły po stole, na którym stał, wśród innych rzeczy, słój z narzędziami chirurgicznymi. Anisij przypomniał sobie, że Stienicz leczył się psychiatrycznie, i wrócił na korytarz. Tak czy inaczej, pielęgniarz nic mu już więcej nie powie. Ale powiedział sporo.

* * *

Teraz czekała ich jeszcze dłuższa przejażdżka, z Lefortowa na drugi koniec miasta, na Dziewicze Pole, gdzie całkiem niedawno przedsiębiorca tekstylny Timofiej Sawwicz Morozów ufundował klinikę ginekologiczną swojego imienia przy Cesarskim Uniwersytecie Moskiewskim. Sońka jest, jaka jest, ale też przecież kobieta, problemy zawsze się znajdą. I znowu przysłuży się sprawie.

Na razie była bardzo podniecona – lefortowski „dot” wywarł na niej duże wrażenie.

– Lotek tuk-tuk, lenka hop, nibała, kiereknieda – entuzjastycznie relacjonowała bratu swoje przygody.