Niby bezsensowny zlepek dźwięków, ale Anisij doskonale rozumiał: doktor stukał jej młotkiem w kolano, kolano podskakiwało, a Sońka ani trochę się nie bała, no i nie dostała na koniec cukierka.
Chciał spokojnie pomyśleć, więc zatrzymał dorożkę przy Domu Sierot i kupił wielkiego, wściekle czerwonego koguta na patyku. Siostra wreszcie się zatkała. Z jęzorem wysuniętym aż za brodę, liże i strzela białymi oczkami na boki. Tyle ma dzisiaj wrażeń i jeszcze nie wie, że to wcale nie koniec. Wieczorem będzie kłopot, długo nie uśnie, tak się rozbawiła.
W końcu przyjechali. Piękną klinikę wybudował szczodry przedsiębiorca, w rzeczy samej! Rodzina Morozowów zrobiła dla Moskwy wiele dobrego. Niedawno w gazetach pisali, że honorowa obywatelka miasta, Morozowa, ufundowała zagraniczne stypendia dla młodych inżynierów. Teraz każdy, kto skończył studia na Cesarskiej Politechnice Moskiewskiej, oczywiście jeśli był prawosławnego wyznania i rosyjskiej krwi, mógł jechać choćby do Anglii czy do Ameryki Północnej. Chlubne przedsięwzięcie! A tutaj, w klinice, w poniedziałki i wtorki najbiedniejszych przyjmowano bezpłatnie. Wspaniałe, prawda?
Niestety, była środa.
Anisij przeczytał informację w poczekalni: „Konsultacja profesorska – dziesięć rubli. Wizyta u lekarza – pięć rubli. Wizyta u kobiety lekarza, pani Roganowej – trzy ruble”.
– Drożyzna – poskarżył się Tulipanow dyżurnemu. – Mam chorą psychicznie siostrę. Nie dadzą jej zniżki?
Dyżurny najpierw odpowiedział surowo:
– Nic z tego. Proszę przyjść w poniedziałek albo wtorek.
Ale potem spojrzał na Sońkę, stojącą z otwartymi ustami, i złagodniał.
– Niech pan spróbuje na położnictwie, u Lizawiety Andriejewny. Niby jest tylko akuszerką, ale zna się na wszystkim jak lekarz. Weźmie mniej, a może i nic, jak jej serce zmięknie.
Doskonale. Jest Nieswicka.
Wyszli z poczekalni na podwórze. Kiedy zbliżali się do żółtego budynku położnictwa, doszło do niemiłego wypadku.
Stuknęło okno na piętrze i zabrzęczało rozbijane szkło. Anisij zobaczył, jak młoda kobieta w samej tylko koszuli nocnej wychodzi na parapet. Na ramionach rozsypały jej się długie czarne włosy.
– Zostawcie mnie, katy! – zawyła. – Nienawidzę was! Chcecie mojej śmierci!
Spojrzała w dół – piętro było wysokie, do ziemi daleko – przylgnęła plecami do kamiennej ściany i powolutku zaczęła iść po gzymsie. Sońka zamarła z otwartymi ustami – nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziała.
W oknach ukazało się kilka głów; zaczęły przekonywać czarnowłosą, żeby się nie wygłupiała i wróciła.
Ale widać było, że z kobietą jest coś nie tak. Chwiała się, a gzyms był wąski. Zaraz upadnie albo sama skoczy. Śnieg na dole stajał, goła ziemia, pełno kamieni, jakieś sterczące pręty. Pewna śmierć albo ciężkie kalectwo.
Tulipanow rozejrzał się po podwórzu. Ludzie patrzą, ale po minach widać, że potracili głowy. Co robić?
– Dawaj brezent albo jakieś prześcieradło! – wrzasnął do sanitariusza, który wyszedł zapalić i znieruchomiał z papierosem w ustach. Teraz ocknął się i pobiegł, ale zanim wróci…
Wysoka kobieta rozepchnęła kłębiących się przy oknie ludzi i pewnym krokiem weszła na parapet. Biały fartuch, stalowe pince-nez, włosy spięte na karku w mały kok.
– Jermołajewa, koniec tego dobrego! – krzyknęła rozkazująco. – Syn płacze, prosi mleka!
I też, następna wariatka, ruszyła po gzymsie.
– To nie mój syn! – zawyła czarnowłosa. – To podrzutek! Nie podchodź do mnie, boję się ciebie!
Ta w białym fartuchu zrobiła jeszcze krok i wyciągnęła rękę, ale Jermołajewa zawyła i rzuciła się w dół.
Gapie jęknęli – w ostatniej chwili lekarka złapała szaloną nieco poniżej kołnierza. Koszula zatrzeszczała, lecz nie pękła. Wisząca zamachała nieprzystojnie obnażonymi nogami i Anisij wytężył wzrok, zaraz wszakże zrobiło mu się wstyd – też sobie wybrał moment! Lekarka wczepiła się jedną ręką w rynnę, drugą trzymała Jermołajewa. Tylko patrzeć, jak ją wypuści albo spadną razem!
Tulipanow zerwał z ramion płaszcz i machnął na dwóch stojących w pobliżu gapiów. Naciągnęli sukno i stanęli pod czarnowłosą.
– Dłużej już nie mogę! Wyślizguje mi się! – krzyknęła żelazna lekarka i w tejże chwili wariatka upadła.
Uderzenie zbiło ich z nóg. Tulipanow poderwał się i potrząsnął nadwerężonymi nadgarstkami. Kobieta leżała z zamkniętymi oczami, ale chyba żywa, krwi nie widać. Jeden z pomocników Anisija, z wyglądu subiekt, siedział na ziemi i cicho jęczał, trzymając się za ramię. Szkoda płaszcza, został bez rękawów i kołnierza. Nowy płaszcz, ledwie jesienią uszyty, czterdzieści pięć rubli.
Lekarka, nie wiedzieć jakim cudem, już była na dole. Przykucnęła nad nieprzytomną, zmierzyła puls, obmacała kończyny.
– Cała i zdrowa.
A Anisijowi rzuciła:
– Brawo, dobry pomysł z tym płaszczem!
– Co jej jest? – zapytał, rozcierając nadgarstki.
– Gorączka porodowa. Przejściowe zakłócenia świadomości. Rzadko się zdarza, ale jednak. A ty? – zwróciła się do subiekta. – Zwichnięcie? Dawaj.
Chwyciła go silnymi rękami i delikatnie szarpnęła; subiekt tylko jęknął. Zadyszana sanitariuszka zapytała:
– Lizawieto Andriejewno, co robimy z Jermołajewą?
– Do izolatki. Pod trzy kołdry i zastrzyk z morfiny. Niech sobie pośpi. I uważajcie na nią, nie spuszczajcie z oka.
Odwróciła się i poszła w stronę budynku.
– Właściwie szliśmy do pani, pani Nieswicka – powiedział Anisij, konstatując mimochodem, że słusznie szef nie wyłączył kobiet z kręgu podejrzanych. Takiemu babsztylowi nawet skalpela nie trzeba, gołymi rękami człowieka zadusi jak kociaka.
– Kim pan jest? I w jakiej sprawie? – Zmierzyła go wzrokiem.
Spoglądała znad pince-nez twardo, zupełnie nie po kobiecemu.
– Tulipanow, sekretarz gubernialny. Przyprowadziłem chorą psychicznie na konsultację ginekologiczną. Ma bardzo bolesne miesiączki. Zechce ją pani obejrzeć?
Nieswicka popatrzyła na Sońkę i rzeczowo zapytała:
– Idiotka? Współżyje seksualnie? To pańska partnerka?
– Skąd! – krzyknął przerażony Anisij. – To moja siostra. Od urodzenia jest taka.
– Będzie pan w stanie zapłacić? Biorę za wizytę dwa ruble.
– Z wielką przyjemnością zapłacę – zapewnił pospiesznie Tulipanow.
– Skoro z wielką, czemu przyszedł pan do mnie, a nie do lekarza albo profesora? No dobrze, chodźmy do gabinetu.
Ruszyła szybkim krokiem. Anisij pognał za nią, ledwie zdążył chwycić Sońkę pod ramię.
Strategię ustalał na bieżąco.
Co do typu nie miał żadnych wątpliwości – klasyczna „lwica”. Zalecana metoda: przestępować z nogi na nogę i mamrotać. „Lwice” w takich wypadkach miękną.
Gabinet akuszerki okazał się maleńki i schludny, nic ponad to, co niezbędne: fotel ginekologiczny, biurko, krzesło. Na biurku dwie broszury – Niehigieniczny strój kobiecy, dzieło docenta położnictwa i ginekologii A.N. Sołowjowa, i „Zeszyty Towarzystwa Praktycznej Edukacji Wykształconych Kobiet”.
Na ścianie wisiał plakat reklamowy:
DAMSKIE PODUSZKI HIGIENICZNE
z oczyszczonej celulozy
Wygodna podpaska w komplecie ze specjalnym pasem, przeznaczona dla dam w tych trudnych dniach
Tuzin poduszek – 1 rubel, pas – od 40 kopiejek do 1 rubla 50 kopiejek
Pokrowka, dom Jegorowa
Anisij westchnął i zaczął mamrotać:
– Postanowiłem zwrócić się właśnie do pani, pani Nieswicka, bo… widzi pani, słyszałem, że ma pani najwyższe możliwe kwalifikacje, chociaż pani pozycja zawodowa nijak nie odpowiada tak znakomitemu wykształceniu… Oczywiście nie mam nic przeciwko akuszerstwu… Nie chciałem pani, broń Boże, urazić, proszę mnie źle nie zrozumieć, wręcz przeciwnie…