Machnął ręką i całuny jakby same z siebie spłynęły na podłogę. Jeden Lińkow nieco zepsuł efekt – szarpnął za mocno i brezent zaczepił o głowę trupa. Martwa czaszka stuknęła o drewniany blat.
Widok był rzeczywiście niezapomniany. Anisij pożałował, że nie zdążył się w porę odwrócić, teraz było już za późno. Przylgnął plecami do ściany, trzy razy głęboko odetchnął i jakoś doszedł do siebie.
Iżycyn nie patrzył na zwłoki. Wpił się wzrokiem w podejrzanych, jego spojrzenie nerwowo przeskakiwało z jednej twarzy na drugą: Stienicz, Nieswicka, Burylin; Stienicz, Nieswicka, Burylin. Jeszcze raz; i jeszcze.
Anisij zauważył, że starszemu stójkowemu Pribłudce, stojącemu z nieruchomą, wprost kamienną twarzą, lekko drżą koniuszki uczernionych wąsów. Lińkow zamknął oczy i poruszał wargami – pewnie się modlił. Grabarze najprędzej wyglądali na znudzonych – w swoim niewdzięcznym zawodzie napatrzyli się już wszystkiego. Stróż Pachomienko spoglądał na ciała ze smutkiem i współczuciem. Potem podniósł wzrok na Anisija i ledwie dostrzegalnie pokręcił głową, co zapewne oznaczało: „Oj, ludzie, ludzie, co wy ze sobą robicie”. Ten prosty, ludzki gest ostatecznie otrzeźwił Tulipanowa. Patrz na podejrzanych – powiedział sobie. Bierz przykład z Iżycyna.
Proszę: były student i były wariat Stienicz z chrzęstem wyłamuje sobie delikatne palce; na twarzy wielkie krople potu. Można zaręczyć, że zimnego. Podejrzane? Jeszcze jak!
Kolejny były student, aktualnie milioner i amator odcinania uszu, na odwrót, jakiś dziwnie spokojny: po twarzy błądzi mu szyderczy uśmieszek, w oczkach płoną złośliwe iskierki. Ale tylko udaje, że go to wszystko nie rusza – nie wiedzieć po co wziął ze stolika torebkę i przyciska do piersi. To „niekontrolowana reakcja”, na którą szef kazał zwracać szczególną uwagę. Taki utracjusz jak Burylin mógł ze zwykłego przesytu zacząć szukać nowych, silnych wrażeń.
Teraz żelazna lady Nieswicka, była więźniarka, od czasu studiów w Edynburgu zakochana w chirurgii. Nietuzinkowa postać, trudno przewidzieć, na co ją stać i czego po niej oczekiwać. Proszę, jak strzela oczami.
Tu akurat „nietuzinkowa postać” potwierdziła, że w rzeczy samej stać ją na nieprzewidywalne zachowania.
Jej dźwięczny głos przerwał grobową ciszę.
– Wiem, kogo pan sobie upatrzył, panie opryczniku! – krzyknęła do detektywa. – Świetnie pomyślane! „Nihilistka” w roli krwiożerczej bestii! Sprytne! I jakie pikantne, prawda? Kobieta! Brawo, daleko pan zajdzie. Wiedziałam, do jakich podłości zdolna jest wasza zgraja, ale to już przechodzi wszelkie granice! – Nagle jęknęła i złapała się za serce, jakby wstrząśnięta jakimś wielkim odkryciem. – Przecież to wy! Wy! Że też nie domyśliłam się od razu! To pańscy mistrzowie zakulisowej roboty zarżnęli te nieszczęsne – pewnie, co komu po „wyrzutkach społeczeństwa”! Mniej biedoty, mniej kłopotu! Podli! Zabawiliście się w „Castigo”? Dwie pieczenie na jednym ogniu, tak? Mniej włóczęgów i na dodatek „nihilistka” w garści? Mało oryginalne, ale jakże skuteczne!
Odchyliła głowę i wybuchnęła nienawistnym chichotem. Stalowe pince-nez spadło i zakołysało się na sznurku.
– Spokój! – ryknął Iżycyn, przerażony, że Nieswicka zepsuje mu całą psychologię śledztwa. – Milczeć, natychmiast! Nie pozwolę obrażać władz!
– Zabójcy! Bydlaki! Tyrani! Prowokatorzy! Padalce! Mordercy Rosji! Krwiopijcy! – krzyczała Nieswicka i widać było, że nieprędko wyczerpie zapas wyzwisk kierowanych pod adresem stróżów porządku.
– Lińkow, Pribłudko, zamknijcie jej pysk! – Detektyw ostatecznie stracił panowanie nad sobą.
Stójkowi niepewnie podeszli do akuszerki i wzięli ją za ramiona, ale chyba nie bardzo wiedzieli, jak zamknąć pysk przyzwoitej damie.
– Oby cię ziemia dłużej nie nosiła, kacie! – zawyła Nieswicka, patrząc Iżycynowi prosto w oczy. – Zdechniesz pod płotem przez swoje własne intrygi!
Wyciągnęła rękę, mierząc palcem w twarz detektywa do zadań nadzwyczajnych, i wówczas rozległ się wystrzał.
Leontij Andriejewicz podskoczył w miejscu i przysiadł, trzymając się za głowę. Tulipanow z niedowierzaniem mrugał oczami: zastrzeliła go palcem?
Rozległ się rubaszny, nieopanowany śmiech. Burylin machał rękami i potrząsał głową w nagłym, niekontrolowanym przystępie wesołości. Ach, tak! Kiedy wszyscy patrzyli na Nieswicka, nadmuchał cichcem papierową torebkę i uderzył nią o stolik.
– Aaa!!! – Salę napełnił nieludzki skowyt, zagłuszając śmiech fabrykanta.
Stienicz!
– Nie moooogę! – wył przeraźliwie pielęgniarz. – Nie mogę już dłużej! Oprawcy! Katy! Za co mnie tak dręczycie? Dlaczego? Boże, za coooo?
Jego szalony wzrok prześlizgnął się po twarzach obecnych i zatrzymał na Zacharowie, jedynym, który siedział: milczący, z krzywym uśmieszkiem, z rękami w kieszeniach skórzanego fartucha.
– I co się śmiejesz, Jegor? To twoje królestwo, prawda? Twoje królestwo, twój sabat! Zasiadasz na tronie i wyprawiasz bal! Tryumfujesz! Pluton, król śmierci! A to twoi poddani! – Wskazał na zmasakrowane zwłoki. – W pełnej krasie! – Dalej wykrzykiwał zupełnie już nieskładnie. – Mnie na pysk, niegodny! A ty, czego ty jesteś godny? Z czego taki dumny? Popatrz na siebie! Padlinożerca! Sęp! Spójrzcie na niego, na sępa! A ten pomocnik? Śliczna para! Dobrały się ścierwojady!
I wybuchnął histerycznym, chorym śmiechem.
Usta eksperta wykrzywił grymas pogardy. Grumow uśmiechnął się niepewnie.
Wspaniały „eksperyment” – pomyślał Anisij, obserwując trzymającego się za serce detektywa i podejrzanych: jedna klnie na czym świat stoi, drugi rechocze, trzeci histeryzuje. A idźcie wy wszyscy w cholerę!
Anisij odwrócił się i wyszedł.
Uff, nie ma to jak świeże powietrze!
Wpadł do siebie na Granatną sprawdzić, jak tam Sońka, i przełknąć na chybcika miskę kapuśniaku Pałaszy, a potem pognał prosto do szefa. Było co opowiadać i było za co przepraszać. A najbardziej chciał się dowiedzieć, jakie to tajemnicze sprawy załatwiał dziś Erast Pietrowicz.
Na Małą Nikicką było niedaleko, raptem pięć minut. Tulipanow wbiegł na znajomy ganek, nacisnął guzik dzwonka – cisza. Hmm. Angelina Samsonowna pewnie w cerkwi albo w szpitalu, ale gdzie Masa? Poczuł ukłucie niepokoju: może szef potrzebował pomocy i posłał po wiernego sługę, kiedy on, Anisij, zawalał całe dotychczasowe śledztwo na cmentarzu?
W ponurym nastroju powlókł się z powrotem. Po ulicy biegały rozwrzeszczane dzieciaki. Co najmniej trzech urwisów najbezczelniej szych, miało czarne włosy i skośne oczy. Tulipanow pokręcił głową. Wśród okolicznych kucharek, pokojówek i praczek kamerdyner Fandorina uchodził za „misia” i pogromcę serc. Jak tak dalej pójdzie, za dziesięć lat będą tu mieli Dzielnicę Kwitnącej Wiśni.
Dwie godziny później przyszedł znowu. Było już po zmroku. Zobaczył światło w dwóch oknach oficyny, ucieszył się i pomknął przez podwórze.
Gospodyni i Masa byli w domu, ale Erast Pietrowicz wciąż jeszcze nie wrócił i okazało się, że przez cały dzień nie dał znaku życia.
Angelina Samsonowna zatrzymała gościa, napoiła herbatą z rumem i nakarmiła ekierkami, za którymi Anisij przepadał.