– Przecież jest post – opierał się bez przekonania Tulipanow, wdychając boski aromat świeżo zaparzonej herbaty, zaprawionej jamajskim napitkiem. – Rumu nie wolno…
– Przecież pan, Anisiju Pitirimowiczu, i tak nie przestrzega postu. – Angelina się uśmiechnęła.
Siedziała naprzeciw niego, z policzkiem opartym na ręce. Nie tknęła herbaty ani ekierek.
– Post powinien być nie wyrzeczeniem, tylko nagrodą. Bóg nie chce wyrzeczeń. Jeżeli dusza nie potrzebuje postu, niech pan nie pości, po co? Erast Pietrowicz nie chodzi do cerkwi, nie uznaje cerkiewnych nakazów, i nic, nic strasznego się nie dzieje. Najważniejsze, że Bóg mieszka w jego sercu. A jeśli człowiek może żyć z Bogiem i bez cerkwi, nie ma go co zmuszać.
Anisij nie wytrzymał i wyrzucił z siebie to, co dawno już leżało mu na sercu.
– Niektórych nakazów cerkwi należy przestrzegać. Nawet jeżeli samemu nie przykłada się do czegoś wagi, można pomyśleć chwilę o uczuciach bliźniego. Bo jakże to tak? Pani, Angelino Samsonowna, żyje zgodnie z nakazami cerkwi, praktykuje wszystkie obrzędy, grzech nie ma do pani dostępu, a z punktu widzenia społeczeństwa… To niesprawiedliwe, to nie w porządku…
Nie potrafił powiedzieć wprost, zaplątał się, ale mądra Angelina i tak zrozumiała.
– Chodzi panu o to, że żyjemy bez ślubu? – zapytała spokojnie, jakby gawędzili o czymś najbanalniejszym na świecie. – Niesłusznie osądza pan Erasta Pietrowicza. Dwa razy mi się oświadczał, z całym ceremoniałem. To ja nie chciałam.
Anisij osłupiał.
– Ale dlaczego?!
Angelina Samsonowna znów się uśmiechnęła, ale tym razem już nie do rozmówcy, tylko do własnych myśli.
– Kiedy człowiek kocha, nie myśli o sobie. A ja kocham Erasta Pietrowicza. Kocham go, bo jest piękny.
– Święta prawda – przytaknął Tulipanow. – Wyjątkowo przystojny mężczyzna.
– Nie o tym mówię. Piękno ciała nie trwa długo. Byle ospa czy poparzenie, i koniec. W zeszłym roku, kiedy mieszkaliśmy w Anglii, w sąsiednim domu wybuchł pożar. Erast Pietrowicz skoczył w ogień ratować szczenię i poparzył się. Spalił ubranie, włosy. Na policzku pęcherz, brwi i rzęsy osmalone. Wyglądał paskudnie. A i tak dobrze, że całkiem twarzy nie spalił. Ale prawdziwe piękno to nie twarz. I Erast Pietrowicz jest piękny.
Ostatnie słowo Angelina wypowiedziała jakimś szczególnym tonem i Anisij zrozumiał, co miała na myśli.
– Tylko wciąż boję się o niego. Otrzymał wielką moc, a wielka moc to wielka pokusa. Powinnam być teraz w cerkwi, dzisiaj Wielki Czwartek, wspomnienie Ostatniej Wieczerzy, a ja, grzesznica, nie mogę nawet czytać odpowiednich modlitw. Ciągle modlę się za niego, tylko za niego, za Erasta Pietrowicza. Proszę Zbawiciela, żeby miał go w opiece, chronił przed złymi ludźmi i przede wszystkim przed dumą, która zabija duszę.
Na te słowa Anisij spojrzał na zegar. Zaniepokojony powiedział:
– Prawdę mówiąc, bardziej obawiam się złych ludzi. Dochodzi druga w nocy, a jego ciągle nie ma. Dziękuję za poczęstunek, Angelino Samsonowna, pójdę już sobie. Jeżeli Erast Pietrowicz wróci, koniecznie proszę po mnie przysłać.
W drodze powrotnej Tulipanow rozmyślał o tym, co usłyszał. Na Małej Nikickiej, pod latarnią gazową, podbiegła do niego ulicznica – w czarnych włosach szeroka wstążka, oczy wymalowane, róż na policzkach.
– Miłego wieczoru, enteresujący kawalerze. Nie ugości kawaler dziewczyny wódeczką albo likierkiem? – Zalotnie uniosła uczernione brwi i gorąco wyszeptała: – A ja już bym ci się, mój ty śliczny, odwdzięczyła. Do końca życia byś mnie zapamiętał…
Coś na dnie duszy Tulipanowa jęknęło. Ulicznica była niebrzydka, nawet więcej niż niebrzydka. Ale po ostatniej takiej historii, pod koniec karnawału, Anisij poprzysiągł sobie, że nigdy więcej. Paskudnie się potem czuł, gryzło go sumienie. Powinien się ożenić, ale co zrobić z Sońką?
Powiedział więc surowym ojcowskim tonem:
– Nie łaź tak po nocy. Jeszcze cię dorwie jakiś maniak i potraktuje nożem.
Ale kuta na cztery nogi ulicznica ani myślała słuchać dobrych rad.
– Patrzcie go, jaki troskliwy! – prychnęła. – Nie potraktuje, „kot” ma tu na nas oko.
I rzeczywiście, po drugiej stronie ulicy ktoś stał w cieniu. „Kot” zrozumiał, że został zauważony, i podszedł niespiesznym, rozkołysanym krokiem. Wyglądał jak trzeba: bobrowa czapka nasunięta na oczy, futro nonszalancko rozpięte, śnieżnobiały szal zakrywający pół twarzy i równie białe buty. Mówił, przeciągając słowa i pobłyskując złotym zębem.
– Szanowny pan wybaczy. Albo bierze pan dziewczynę, albo proszę iść dalej swoją drogą. Tu się pracuje, nie pora na kazania.
Dziewczyna spoglądała na opiekuna z zachwytem, co rozwścieczyło Tulipanowa jeszcze bardziej niż bezczelność sutenera.
– Nie będziesz mi rozkazywał! – wrzasnął. – Poczekaj no, zaraz zawlokę cię na posterunek.
„Kot” szybko rozejrzał się dookoła, stwierdził, że ulica jest pusta, i jeszcze groźniej przeciągając, zapytał:
– A zawleczka ci się nie urwie?
– Ach, tak, ty…!
Anisij jedną ręką chwycił typa za rękaw, drugą wyciągnął z kieszeni gwizdek. Za rogiem, na Twerskiej, powinien być stójkowy, do komendy żandarmerii też dwa kroki.
– Zmykaj, Ineska, sam to załatwię! – rzucił złotozęby. Dziewczyna w mgnieniu oka podkasała spódnicę i wzięła nogi za pas, a rozzuchwalony „kot” powiedział głosem Erasta Pietrowicza:
– Nie hałasuj tak, Tulipanow. Uszy mnie już rozbolały.
Sapiąc i łomocąc bronią, nadbiegł stójkowy, Siemion Łukicz.
Szef wcisnął mu w dłoń półrublówkę.
– Brawo, szybko biegasz.
Siemion Łukicz nie przyjął monety od podejrzanego typa i tylko pytająco spojrzał na Anisija.
– Tak, tak, Syczow, idź, chłopie – powiedział stropiony Tulipanow. – Przepraszam, że cię niepotrzebnie wezwałem.
Dopiero wtedy Siemion Łukicz wziął półrublówkę, regulaminowo zasalutował i wrócił na swój posterunek.
– Jak tam Angelina, nie śpi? – zapytał Erast Pietrewicz, patrząc na oświetlone okna oficyny.
– Nie, czeka.
– Wobec tego, jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, przespacerujmy się trochę i p-porozmawiajmy.
– Szefie, co za przebieranki? Napisał pan, że zamierza złapać nitkę z drugiej strony. Co to za „druga strona”?
Fandorin skarcił asystenta wzrokiem.
– Marnie pan kojarzy, Tulipanow. „Z drugiej strony”, czyli od strony ofiar Rozpruwacza. Z – założyłem, że kobiety lekkich obyczajów, do których nasz znajomy żywi, jak się zdaje, szczególną nienawiść, mogą wiedzieć coś, czego my nie wiemy. Na przykład widziały coś podejrzanego, coś słyszały, czegoś się d-domyślają. Przeprowadzam mały zwiad. Policji czy urzędnikom takie panny nie będą się zwierzały, więc postanowiłem się odpowiednio zakamuflować. I muszę przyznać, że jako „kot” cieszyłem się niezłym powodzeniem – dodał skromnie Erast Pietrowicz. – Kilka grzesznych dusz zażyczyło sobie przejść pod moją kuratelę, co zirytowało konkurencję: Ślepego, Kazbeka i Ogierka.
Anisija nie zdziwiły sukcesy szefa na sutenerskim poletku – w końcu chłopak jak malowanie, w dodatku ubrany według ostatniego krzyku mody rodem z moskiewskich spelunek. Zapytał tylko:
– I jak, znalazł pan coś?
– Owszem – odpowiedział wesoło Fandorin. – Panna Ineska, na której uroki nie pozostał pan, jak widzę, całkiem obojętny, zaserwowała mi pewną ciekawą historyjkę. Półtora miesiąca temu podszedł do niej wieczorem jakiś człowiek i powiedział coś dziwnego: „Wyglądasz na bardzo nieszczęśliwą. Chodź ze mną, sprawię ci wielką radość”. Ale Ineska ma d-dość oleju w głowie i nigdzie nie poszła, bo zauważyła, że podchodząc do niej, schował coś za plecami i że to coś błysnęło w świetle księżyca. Podobno jeszcze jakiejś pannie, Głaszce czy Daszce, przydarzyła się podobna historia. Nawet polała się krew, ale do morderstwa nie doszło. Mam nadzieję, że wkrótce odnajdę tę Głaszkę-Daszkę.