Fandorin znacząco zamilkł. Radca stanu Eichmann poderwał się, żeby zaprotestować, ale książę uciszył go gestem.
– Niepotrzebnie pana niepokoiłem, serdeńko – powiedział pieszczotliwie. – Niech pan już sobie idzie i dociśnie tam swoich kieszonkowców i farmazonów, żeby Wielkanoc świętowali u siebie, na Chitrowce, i nie daj Bóg nie wyściubiali stamtąd nosa. Bardzo na pana liczę, Piotrze Reingardowiczu.
Eichmann wstał, ukłonił się bez słowa, uśmiechnął do Erasta Pietrowicza samymi ustami, po czym wyszedł.
Radca kolegialny westchnął, doskonale rozumiejąc, że właśnie uczynił sobie z naczelnika moskiewskiej policji kryminalnej zaprzysięgłego wroga, lecz sprawa była rzeczywiście poważna i należało unikać niepotrzebnego ryzyka.
– Dobrze pana znam – oświadczył gubernator, niespokojnie się wpatrując w zaufanego pomocnika. – Skoro powiedział pan „raz”, powie pan i „dwa”. Proszę, nie ma na co czekać.
– Bardzo mi przykro, Władimirze Andriejewiczu, ale wizytę cara trzeba będzie odwołać – rzucił cicho Fandorin, jednak tym razem książę doskonale usłyszał.
– Jak to odwołać?. – jęknął.
Pozostali przyjęli bulwersujące oświadczenie nieco ostrzej.
– Pan zwariował! – ryknął oberpolicmajster Jurowski.
– Niesłychane! – zabeczał prokurator.
Detektyw do zadań nadzwyczajnych, z racji niskiej rangi, nie ośmielił się odezwać. Zacisnął tylko pełne usta, jakby przerażony bezczelnością Fandorina.
– Jak to odwołać? – powtórzył głuchym głosem Dołgoruki.
Drzwi prowadzące do apartamentów uchyliły się i wychynęła zza nich fizjonomia kamerdynera.
Nadzwyczaj podenerwowany gubernator połykał sylaby i całe słowa.
– Eraśpietrowiczu, nie pierwszy rok… Pan słów na wiatr… Ale odwołać najjaśniejszego? Przecież to niesłychany skandal! Pan wie, jak się starałem… To przecież dla mnie, dla nas wszystkich…
Fandorin zmarszczył wysokie, czyste czoło. Znakomicie wiedział, jak długo i z jakim uporem Władimir Andriejewicz zabiegał o wizytę cara. A jak knuła wraża petersburska kamaryla, od dwudziestu lat usiłująca wygryźć starego chytrusa z ciepłej posadki! Wielkanocne impromptu najjaśniejszego pana stanowiło tryumf księcia, dobitne świadectwo jego niewzruszonej pozycji. W następnym tygodniu przypadał wielki jubileusz ekscelencji – sześćdziesięciolecie służby oficerskiej. Z takiej okazji można liczyć choćby i na Order Świętego Andrzeja. A tu nagle: odwołać, i to jeszcze samemu!
– Wszystko r-rozumiem, wasza ekscelencjo, ale jeśli nie odwołamy, będzie jeszcze gorzej. Na tym morderstwie się nie skończy. – Twarz radcy kolegialnego z każdym słowem robiła się coraz bardziej ponura. – Obawiam się, że do Moskwy przybył Kuba Rozpruwacz.
I znowu, jak kilka minut wcześniej, oświadczenie Era – sta Pietrowicza sprowokowało zgodny chór głosów.
– Jak to się nie skończy? – zdumiał się generał-gubernator.
Oberpolicmajster i prokurator niemal jednocześnie zapytali:
– Kuba Rozpruwacz?
A Iżycyn zdobył się na odwagę i prychnął:
– Bzdura!
– Co za rozpruwacz? – skrzypnął zza drzwi Froł Grigorjewicz Wiediszczew, kiedy chór ucichł.
– Właśnie, jaki znów Kuba? – Jego ekscelencja, wyraźnie rozeźlony, wlepił oczy w podwładnych. – Wiecznie o wszystkim dowiaduję się ostatni!
– To znany angielski zbrodniarz, wasza ekscelencjo, morduje londyńskie prostytutki – wyjaśnił detektyw do zadań nadzwyczajnych.
– Jeżeli pan pozwoli, Władimirze Andriejewiczu, opowiem d-dokładniej.
Erast Pietrowicz wyciągnął z kieszeni notes i przewertował kilka kartek.
Książę przytknął dłoń do ucha, Wiediszczew włożył okulary o grubych szkłach, a Iżycyn uśmiechnął się ironicznie.
– Jak wasza ekscelencja pamięta, w ubiegłym roku spędziłem kilka miesięcy w Anglii w związku z wiadomą waszej ekscelencji s-sprawą zaginionej korespondencji Katarzyny Wielkiej. Wasza ekscelencja wyraził nawet niezadowolenie, ponieważ mój powrót się odwlekał. Zabawiłem w Londynie dłużej, niż było to konieczne, i pilnie śledziłem, jak miejscowa policja usiłuje odnaleźć potwornego mordercę, który w ciągu ośmiu miesięcy, od kwietnia do grudnia ubiegłego roku, dokonał w East Endzie ośmiu bestialskich zabójstw. Zachowywał się wyjątkowo bezczelnie. Słał do policji listy, które podpisywał „Jack the Ripper”, to znaczy „Kuba Rozpruwacz”, a pewnego razu przysłał nawet komisarzowi prowadzącemu śledztwo pół nerki, wyciętej ofierze.
– Wyciętej? Ale po co? – zdziwił się książę.
– Rozpruwacz w-wywołał panikę wśród londyńczyków nie dlatego, że po prostu mordował. W tak wielkim i niebezpiecznym mieście jak Londyn wszelkiego rodzaju przestępstwa, w tym i przelew krwi, są naturalnie na porządku dziennym. Ale sposób, w jaki Rozpruwacz obchodził się ze swoimi ofiarami, był rzeczywiście bestialski. Zazwyczaj podrzynał nieszczęsnej kobiecie gardło, a potem patroszył ją jak kuropatwę i układał trzewia w koszmarną martwą naturę.
– Matko Boska! – jęknął Wiediszczew i przeżegnał się.
Gubernator też był wstrząśnięty.
– Co za okropności pan tu opowiada! I co, nie złapali łajdaka?
– Nie, ale od grudnia nie odnotowano już tego rodzaju morderstw. Policja doszła do wniosku, że albo przestępca popełnił samobójstwo, albo… opuścił granice Anglii.
– I nie miał nic lepszego do roboty niż wpaść do nas, do Moskwy. – Oberpolicmajster pokiwał sceptycznie głową. – A jeśli nawet, to wyśledzić i złapać krwiożerczego Anglika możemy od ręki.
– A skąd pan niby wie, że to Anglik? – Fandorin odwrócił się do generała. – Wszystkie morderstwa popełniono w londyńskich slumsach, gdzie gnieździ się masa imigrantów z k-kontynentu, w tym również Rosjan. Nawiasem mówiąc, angielska policja podejrzewała przede wszystkim imigrantów medyków.
– Dlaczego akurat medyków? – zaciekawił się Iżycyn.
– A dlatego, że ofiary za każdym razem patroszono nader profesjonalnie, z doskonałą znajomością anatomii, w dodatku prawdopodobnie skalpelem. Londyńska policja była przekonana, że Kuba Rozpruwacz jest lekarzem lub studentem medycyny.
Prokurator Kozlatnikow uniósł wypielęgnowany biały palec i błysnął brylantowym pierścieniem.
– Ale czemu jest pan taki pewien, że pannę Andrieiczkiną zabił i poćwiartował akurat londyński Rozpruwacz? Jakbyśmy mieli mało własnych zbójów! Urżnął się jakiś sukinsyn do białej gorączki i poszedł na świętą wojnę. Nic nowego.
Radca kolegialny westchnął i cierpliwie odpowiedział:
– Fiodorze Kallistratowiczu, czytał pan przecież ekspertyzę medyczną. W delirium nikt tak pieczołowicie ciała nie spreparuje, w dodatku „narzędziem tnącym, ostrym jak chirurgiczne” – to raz. Podobnie jak w East Endzie, brak śladów gwałtu, charakterystycznych dla tego rodzaju przestępstw – to dwa. I najgorsze: krwawy pocałunek na policzku denatki – czyli trzy. Wszystkie ofiary Rozpruwacza odnaleziono z takim znakiem: na czole, na policzku, raz na skroni. Inspektor Gilson, który przekazał mi ten szczegół, nie przywiązywał do niego większego znaczenia, jako że Rozpruwacz zostawiał wystarczająco dużo charakterystycznych śladów, i to znacznie mniej niewinnych. Jednak nieliczne opisy, którymi dysponuje kryminalistyka, dotyczące maniakalnych morderców, świadczą, że bestie te bacznie przestrzegają rytuałów. U źródeł seryjnych morderstw o podłożu maniakalnym leży jakaś „idea”, motyw popychający potwora do ciągłego zabijania nieznanych mu ludzi. Jeszcze w Londynie usiłowałem p-przekonać prowadzących śledztwo, że ich główne zadanie polega na rozszyfrowaniu „idei” maniaka. Reszta jest już problemem czysto technicznym. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że charakterystyczne cechy rytuału Kuby Rozpruwacza i naszego moskiewskiego mordercy całkowicie się pokrywają.