Выбрать главу

Dlatego dbam o siostrę, jak tylko umiem. Nie, nie jest to chyba miłość, ale naprawdę mi na niej zależy.

No i teraz siedziała tam, kochana siostrzyczka, z wielce nieszczęśliwą miną. Moja rodzina. Patrzyła na mnie, nie wiedząc, co powiedzieć, chociaż miała to na czubku języka, na samym czubku, pierwszy raz w życiu.

— Cóż, szczerze mówiąc…

— A jednak! Widziałam! Wiedziałam, że coś masz.

— Nie przerywaj mi, kiedy jestem w transie. Stracę kontakt ze światem duchowym.

— No? Wyduś to z siebie.

— Chodzi o to cięcie. Na lewej nodze.

— O cięcie?

— LaGuerta myśli, że ktoś mu przerwał, przeszkodził. Że zabójca zdenerwował się i nie dokończył dzieła.

Deb kiwnęła głową.

— Kazała mi wczoraj przepytać dziwki, czy czegoś nie widziały. Któraś musiała.

— No nie, i ty też? Pomyśl, siostrzyczko. Gdyby ktoś mu przerwał, gdyby facet się wystraszył…

— Worki — wypaliła. — Musiał poświęcić dużo czasu na owijanie poćwiartowanych części ciała, na pakowanie ich do worków. — Była zaskoczona. — Cholera. Po tym, jak ktoś go nakrył?

Nagrodziłem ją oklaskami i promiennym uśmiechem.

— Brawo, panno Marple.

— W takim razie to nie trzyma się kupy.

— Au contmire. Skoro morderca ma dużo czasu, lecz nie kończy rytuału — a pamiętaj, że rytuał to niemal wszystko — jaki wypływa z tego wniosek?

— Na miłość boską — warknęła. — Dlaczego nie możesz po prostu powiedzieć?

— Nie byłoby wtedy żadnej zabawy. Prawda? Głośno wypuściła powietrze.

— Niech cię szlag. No, dobrze. Jeśli mu nie przerwano i jeśli mimo to nie dokończył roboty… Cholera. Całe to owijanie i pakowanie było ważniejsze niż ćwiartowanie.

Było mi jej żal.

— Nie, siostrzyczko. To piąta ofiara, dokładnie taka sama jak poprzednie. Cztery lewe nogi przecięte z chirurgiczną precyzją. A noga numeru piątego… — Wzruszyłem ramionami i uniosłem brew.

— Kurczę, Dex. Skąd mam wiedzieć? Może potrzebne mu były tylko cztery. Może… Nie wiem. Przysięgam na Boga, że nie wiem. No?

Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Dla mnie było to takie jasne…

— Przestał czerpać przyjemność z tego, co robi, Deb. Zabrakło mu dreszczyku. Coś mu nie pasuje. Coś nie działa. Najbardziej nieodzowny element magii, ten, który sprawia, że rytuał jest tak doskonały, rozmył się nagle i znikł.

— I ja miałabym na to wpaść?

— Ktoś powinien, nie sądzisz? Coraz cieńszą strużką wyciekła z niego cała inspiracja, dlatego szuka jej, lecz nie znajduje.

Debora zmarszczyła brwi.

— To znaczy, że przestał. Że już nie zabije. Roześmiałem się.

— O mój Boże, nie, siostrzyczko. Wprost przeciwnie. Co byś zrobiła, gdybyś była księdzem i szczerze wierzyła w Boga, lecz nie mogła znaleźć odpowiedniego sposobu na jego wielbienie?

— Próbowałabym dalej — odparła Deb. — Do skutku. — Wytrzeszczyła oczy. — Chryste. Tak myślisz? Że on znowu kogoś zabije?

— To tylko przeczucie — odrzekłem skromnie. — Mogę się mylić. — Ale byłem pewny, że się nie mylę.

— Powinniśmy coś wymyślić i schwytać go, kiedy znowu zaatakuje. A nie szukać nieistniejących świadków. — Debora wstała i ruszyła do drzwi. — Zadzwonię później. Pa! — I już jej nie było.

Pomacałem papierową torebkę. Była pusta. Dokładnie tak samo jak ja: czyściutkie, nieco sztywne opakowanie i nic w środku.

Złożyłem ją na pół i wrzuciłem do kosza przy biurku. Tego ranka miałem trochę pracy, poważnej policyjnej roboty. Musiałem napisać oficjalny raport, przebrać zdjęcia, zewidencjonować dowody rzeczowe. Rutyna, podwójne zabójstwo, sprawa, która prawdopodobnie nigdy nie trafi do sądu, ale jeśli już coś robię, lubię robić to w sposób dobrze zorganizowany.

Poza tym to zabójstwo było naprawdę ciekawe. Analiza śladów nastręczyła mi bardzo wielu trudności; na podstawie rozbryzgów krwi z tętnic dwóch ofiar — które poruszały się, wielokrotnie zmieniając pozycję — oraz na podstawie wzoru, w jaki ułożyły się fragmenty ich pociętych piłą łańcuchową ciał, prawie nie sposób było określić miejsca, gdzie zostały zamordowane. Żeby zbadać cały pokój, zużyłem aż dwie butelki luminolu, środka, który wykrywa mikroskopijne nawet ślady krwi i szokuje ceną dwunastu dolarów za buteleczkę.

Żeby ustalić główne kąty rozbryzgów, posłużyłem się sznurkiem, techniką tak starą, że niemal alchemiczną. Wzór, w jaki się ułożyły, był wyrazisty i przerażający. Jaskrawe, drapieżne, porozrzucane ślady krwi widniały na wszystkich ścianach, na meblach, na telewizorze, na ręcznikach, prześcieradłach i na zasłonach — zadziwiający, obłąkany wprost horror tryskającej wszędzie krwi. Można by pomyśleć, że ludzie słyszeli coś nawet tu, w Miami. Facet szlachtuje żywcem dwoje ludzi w eleganckim apartamencie hotelowym, a sąsiedzi po prostu podkręcają dźwięk w telewizorze.

Powiecie, że mnie ponosi, że wasz pilny, pracowity, pedantyczny Dexter przesadza, ale lubię być dokładny i wiedzieć, gdzie schowała się krew. Powody zawodowe są absolutnie jasne, lecz dla mnie nie tak ważne jak te osobiste. Dlaczego? Może któregoś dnia pomoże mi to zrozumieć więzienny psychiatra.

Tak czy inaczej, zanim dotarliśmy na miejsce zbrodni, poćwiartowane ciała były już bardzo zimne, dlatego prawdopodobnie nigdy nie znajdziemy faceta w robionych na miarę mokasynach rozmiaru siedem i pół. Praworęcznego i otyłego, o wspaniałym bekhendzie.

Mimo to pracowałem wytrwale i odwaliłem kawał solidnej roboty. Nie robię tego, żeby złapać tych złych. Niby dlaczego miałbym tego chcieć? Nie, robię to, żeby uporządkować chaos. Dać nauczkę tym paskudnym, krwawym plamom i spokojnie odejść. Chwytaniem przestępców niech zajmują się inni; nie mam nic przeciwko temu, ale to nieistotne.

Jeśli kiedykolwiek będę na tyle nieostrożny, że mnie złapią, powiedzą pewnie, że jestem wyrafinowanym potworem, chorym, zboczonym demonem, bo nawet nie człowiekiem, i pewnie posadzą mnie na krześle elektrycznym, gdzie zadowolony i zadufany w sobie umrę w pięknej, neonowej poświacie. Jeśli natomiast kiedykolwiek schwytają tego w mokasynach rozmiaru siedem i pół, stwierdzą, że to zły człowiek, który zbłądził z winy społeczeństwa, po czym wsadzą go na dziesięć lat do więzienia, a potem wypuszczą, obdarowawszy go przedtem pieniędzmi, za które kupi sobie garnitur i nową pilę łańcuchową.

Z każdym dniem pracy coraz lepiej rozumiem Harry’ego.

6

Piątkowy wieczór. Wieczór randek. I możecie mi wierzyć lub nie, ale jest to również wieczór randek dla Dextera. To dziwne, ale kogoś sobie znalazłem. Że niby co? Dzielny, acz duchowo dobity Dex-ter z dziewczyną? Seks między chodzącymi mumiami? Czyżby moja potrzeba naśladowania życia zaszła tak daleko, że uwzględnia również udawanie orgazmu?

Spuśćcie parę. Rzecz nie ma nic wspólnego z seksem. Po latach zażenowania i wstydu, towarzyszącego wszelkim próbom zachowania najmniejszych choćby pozorów normalności, znalazłem w końcu dziewczynę idealną.

Rita jest prawie tak samo pokręcona jak ja. Zbyt młodo wyszła za mąż i przez dziesięć lat walczyła o utrzymanie swojego małżeństwa.

Jej czarujący mąż — i ojciec dwojga dzieci — miał kilka małych problemów. Najpierw był alkohol, potem heroina, a jeszcze potem — pewnie mi nie uwierzycie — jeszcze potem crack. I bił ją, brutal jeden. Łamał meble, krzyczał, wrzeszczał, rzucał, czym popadnie i groził. Potem ją zgwałcił. Zaraził ją paroma strasznymi choróbskami, które przywlókł z jakiejś mety. Wszystko to trwało i regularnie się powtarzało, lecz ona dzielnie walczyła i wspierała go, gdy był na odwyku, i to aż dwa razy. Ale kiedy pewnej nocy zabrał się do dzieci, w końcu tupnęła nogą.