Oczywiście twarz już się jej zagoiła. A połamane ręce i żebra to dla naszych lekarzy codzienność. Tak, Rita jest dziewczyną bardzo atrakcyjną, tak jak potwór sobie tego życzył.
Wzięli rozwód, bestia trafiła za kratki, a ona? Niezbadane są tajemnice ludzkiego umysłu. Bo nie wiedzieć czemu, moja kochana Rita znowu zaczęła umawiać się na randki. Była absolutnie pewna, że tak trzeba, ale ponieważ uwielbiany mąż często ją katował, kompletnie straciła zainteresowanie seksem. Chodziło jej tylko o męskie towarzystwo, takie od czasu do czasu.
Szukała odpowiedniego kandydata, czułego, łagodnego i cierpliwego. Szukała bardzo długo, oczywiście. Chciała znaleźć wyimaginowanego mężczyznę, któremu bardziej zależałoby na rozmowie i chodzeniu do kina niż na seksie, ponieważ na seks nie była jeszcze gotowa.
Czyżbym powiedział: „wyimaginowanego”? Tak, jak najbardziej. Bo prawdziwi mężczyźni tacy nie są. Większość kobiet przekonuje się o tym, urodziwszy dwoje dzieci i wziąwszy pierwszy rozwód. Biedna Rita wyszła za mąż za wcześnie — nie wspominając już o tym, że trafiła na wrednego typa — żeby wyciągnąć wnioski z tej jakże cennej nauczki. Produktem ubocznym dochodzenia do siebie po koszmarnym małżeństwie było to, że zamiast zdać sobie sprawę, iż wszyscy mężczyźni to bestie, nosiła w sercu obraz idealnego, romantycznego dżentelmena, który będzie czekał w nieskończoność, aż ona, Rita, otworzy się przed nim jak mały kwiatek.
No, cóż. Tacy mężczyźni żyli być może w epoce wiktoriańskiej w Anglii, gdzie na każdym rogu był burdel i gdzie mogli sobie ulżyć między kwiecistymi zapewnieniami o miłości czystej i aseksualnej.
W wiktoriańskiej Anglii, ale nie w Miami i na pewno nie w XXI wieku.
Ale ja umiałem takiego mężczyznę udawać, i to doskonale. Mało tego, chciałem udawać. Związek oparty na seksie zupełnie mnie nie interesował. Potrzebowałem przykrywki, a Rita doskonale się do tego nadawała.
Jak już wspomniałem, była bardzo atrakcyjna. Drobna, zgrabna, szczupła i wysportowana, miała krótkie jasne włosy i niebieskie oczy. Jako fanatyczna zwolenniczka ćwiczeń fizycznych każdą wolną chwilę spędzała na bieganiu, pedałowaniu i tak dalej. Prawdę powiedziawszy, intensywne ćwiczenia fizyczne należały do naszych ulubionych zajęć. Objechaliśmy całe Eyerglades, zjeździliśmy 5K, a nawet dźwigaliśmy razem ciężary na siłowni.
Ale najlepsze w tym wszystkim były jej dzieci. Astor miała osiem lat, a Gody pięć i obydwoje byli o wiele za cisi. To skądinąd zrozumiałe. Dzieci rodziców, którzy nieustannie próbują zabić się wzajemnie kawałkami mebli, są trochę wyobcowane i zamknięte w sobie. Taki maluch jest wychowany w atmosferze przerażenia. Ale można je z tego wyciągnąć — spójrzcie tylko na mnie. Jako małe dziecko musiałem znosić potworności nad potwornościami, no i proszę: jestem bardzo przydatnym obywatelem i podporą miejscowej społeczności.
Być może właśnie dlatego tak bardzo lubiłem Astor i Cody’ego. Bo chociaż to dziwne i bez sensu, naprawdę ich lubiłem. Wiem, kim jestem i chyba nieźle siebie rozumiem. Ale jedną z najbardziej zagadkowych cech mojego charakteru jest stosunek do dzieci.
Po prostuje lubię.
Są dla mnie czymś ważnym. Mają dla mnie znaczenie.
Zupełnie tego nie pojmuję, naprawdę. Nie przejąłbym się — ani trochę — gdyby wszyscy ludzie we wszechświecie nagle wyparowali; no, może z wyjątkiem mnie i Debory. Pozostali są dla mnie mniej ważni niż meble ogrodowe. Elokwentny psychiatra powiedziałby pewnie, że nie potrafię identyfikować się uczuciowo z innymi. Mnie ta świadomość bynajmniej nie ciąży.
Ale dzieci — dzieci to co innego.
Tak więc „chodzę” z Ritą już od półtora roku i przez ten czas powoli i celowo przeciągnąłem na swoją stronę Astor i Cody’ego. Byłem w porządku. Wiedzieli, że nie zrobię im krzywdy. Pamiętałem o ich urodzinach, wywiadówkach i o wszystkich świętach. Mogłem przyjść do nich do domu i czuli się przy mnie bezpiecznie. Ufali mi.
Ironiczne to, lecz prawdziwe.
Oto ja, jedyny człowiek, którego darzyli pełnym zaufaniem. Rita myślała, że jest to rezultat moich długich, powolnych zalotów. Udowodnię jej, że dzieciaki mnie lubią, i kto wie? Tymczasem tak naprawdę Astor i Gody znaczyli dla mnie więcej niż ona. Może było już za późno, ale nie chciałem, żeby wyrośli na kogoś takiego jak ja.
Tego wieczoru otworzyła mi Astor. Była w długim za kolana podkoszulku z napisem FUTRZAK na piersiach. Rude włosy miała upięte w dwa kucyki, a jej mała twarzyczka nie wyrażała absolutnie niczego.
— Cześć, Dexter — powiedziała cichutko i spokojnie; dwa słowa to dla niej długa rozmowa.
— Witaj, młoda, piękna damo — odparłem głosem lorda Mountbattena. — Czy wolno mi zauważyć, że uroczo dzisiaj wyglądasz?
— Wolno. — Przytrzymała drzwi. — Już przyszedł — rzuciła przez ramię w stronę tonącej w ciemności sofy.
Wszedłem do środka. Za progiem, tuż za nią, stał Cody. Pewnie po to, żeby w razie czego jej bronić.
— Jak się masz, Cody? — Dałem mu paczkę wafelków. Nie odrywając ode mnie oczu i nie patrząc na podarunek, wziął je i opuścił rękę. Wiedziałem, że ich nie otworzy, dopóki nie wyjdę, i że podzieli się z siostrą.
— Dexter? — zawołała Rita z sąsiedniego pokoju.
— Tak, to ja — odparłem. — Nie możesz nauczyć ich dobrego wychowania?
— Nie — szepnął cicho Cody.
To był taki żart. Co z niego wyrośnie? Będzie śpiewał? Stepował na ulicy? Przemawiał na kongresie Partii Demokratycznej?
Zaszeleściło. Weszła Rita, zapinając klipsy. Jak na nią, wyglądała dość prowokująco. Była w błękitnej, lekkiej jak piórko sukience z jedwabiu, która sięgała jej ledwie do połowy uda, no i naturalnie w swoich najlepszych adidasach. Nigdy nie spotkałem ani nawet nie słyszałem o kobiecie, która chodziłaby na randki w wygodnych butach. Czarujące stworzonko.
— Cześć, przystojniaku — powiedziała. — Pogadam tylko z Alice i już nas nie ma. — Poszła do kuchni i udzieliła niezbędnych wskazówek nastoletniej córce sąsiadów, która opiekowała się dziećmi podczas jej nieobecności. O której do łóżka. Praca domowa. Co mogą, a czego nie mogą oglądać w telewizji. Numer komórki. Numer pogotowia, policji i straży pożarnej. Co robić w razie przypadkowego zatrucia lub dekapitacji.
Cody i Astor ciągle się na mnie gapili.
— Idziecie do kina? — spytała Astor. Kiwnąłem głową.
— Pod warunkiem że będą grali film, na którym się nie porzygamy.
— Bee. — Astor leciutko się skrzywiła i poczułem, że zapłonęła we mnie iskierka satysfakcji.
— Czy w kinie się rzyga? — spytał Cody.
— Przestań — powiedziała Astor.
— Tak? — drążył Cody.
— Nie — odparłem. — Ale zwykle mam ochotę.
— Chodźmy. — Rita wpłynęła do pokoju i pochyliła się, żeby cmoknąć dzieci w policzek. — Słuchajcie Alice. O dziewiątej do łóżka.
— Wrócisz? — spytał Cody.
— Cody! — wykrzyknęła Rita. — Oczywiście, że wrócę.
— Ale ja pytałem Dextera.
— Będziesz już spał — powiedziałem. — Ale pomacham ci na dobranoc, zgoda?
— Nie będę spał — mruknął ponuro Cody.
— W takim razie zajrzę do ciebie i zagramy w karty.
— Naprawdę?
— Absolutnie. W pokera, o najwyższą stawkę. Ten, kto wygra, bierze wszystkie konie.