Przeszyła mnie wzrokiem.
— Zapomniałam. Dlaczego ja cię lubię?
Wzruszyłem ramionami. Nie miałem zielonego pojęcia, ale wyglądało na to, że ona też nie ma.
— Nie mamy nic, nada y nada. Ten Gwatemalczyk… — Zrobiła minę. — Ten Gwatemalczyk znalazł zwłoki, kiedy wyszedł tu z kubłem. Zobaczył, że to nie ich worki i otworzył najbliższy, żeby sprawdzić, czy nie znajdzie w nim czegoś dobrego. Znalazł ludzką głowę.
— A kuku — wtrąciłem.
— Co? — Nic.
LaGuerta rozejrzała się z nachmurzonym czołem. Może miała nadzieję, że wypatrzy jakiś trop i że będzie mogła nim pójść.
— No i tak. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Muszę czekać, aż twoi kumple skończą swoje, może wtedy czegoś się dowiem.
— Witam panią detektyw. — Głos zza pleców. Zmierzał ku nam kapitan Matthews. Wraz z nim zmierzała wonna chmura — płyn po goleniu od Armaniego — co oznaczało, że zaraz przyjadą tu reporterzy.
— Dzień dobry, kapitanie — odrzekła pani detektyw.
— Przydzieliłem do tej sprawy policjantkę Morgan — oświadczył Matthews. — Jest tajną agentką i jako taka dobrze zna środowisko miejscowych prostytutek, co może wydatnie przyspieszyć rozwiązanie wielu newralgicznych kwestii. — Pewnie miał w głowie tezaurus. I spędził za dużo lat na pisaniu raportów.
— Nie wiem, czy to konieczne, panie kapitanie — odparła LaGuerta.
Matthews zamrugał i położył jej rękę na ramieniu. Kierowanie ludźmi to prawdziwa umiejętność.
— Spokojnie. Zachowa pani wszystkie prerogatywy dowódcze. Jako zwierzchniczka policjantki Morgan będzie pani odbierała jej meldunki. Świadkowie, i tak dalej. Jej ojciec był świetnym policjantem. Zgoda? — Popatrzył na drugi koniec parkingu i natychmiast skupił wzrok. Zerknąłem przez ramię. Na parking wjeżdżał wóz transmisyjny wiadomości Kanału 7. — Przepraszam — rzucił kapitan. Poprawił krawat, przybrał poważną minę i ruszył w tamtą stronę.
— Puta — mruknęła cicho LaGuerta.
Nie wiedziałem, czy była to uwaga o charakterze ogólnym, czy też miała na myśli Deborę, ale pomyślałem, że to odpowiedni moment, by stamtąd odejść, ponieważ pani detektyw mogła w każdej chwili przypomnieć sobie, że policjantka Puta jest moją siostrą.
Gdy do niej dołączyłem, Matthews witał się już z Jerrym Gonzalezem. Jerry był miejscowym czempionem krwawego dziennikarstwa. Sprawa krwawi, publika się bawi — lubię takich jak on. Ale tym razem czekało go rozczarowanie.
Przeszedł mnie leciutki dreszcz. Ani kropli krwi…
— Dexter. — Debora powiedziała to głosem prawdziwej policjantki, ale nie wiedziałem, dlaczego jest taka podekscytowana. — Rozmawiałam z kapitanem Matthewsem. Przydzielił mnie do tej sprawy.
— Słyszałem. Bądź ostrożna. Deb szybko zamrugała.
— Bo co?
— Bo to sprawa LaGuerty.
— LaGuerta — prychnęła Deb.
— Tak, LaGuerta. Nie lubi cię i nie chce, żebyś wchodziła jej w paradę.
— No to ma pecha. Jest podwładną kapitana.
— Uhm. I już od pięciu minut myśli, jak to obejść. Dlatego uważaj. Deb wzruszyła ramionami.
— Czego się dowiedziałeś? Pokręciłem głową.
— Jeszcze niczego. LaGuerta już się w tym pogubiła, ale Vince powiedział… — Urwałem. Nawet mówienie o tym było czymś zbyt intymnym.
— No?
— To tylko drobny szczegół, Deb, mały detal. Kto wie, co to może znaczyć.
— Nikt nic nie będzie wiedział, dopóki czegoś z siebie nie wydusisz.
— Wygląda na to, że… że w ciele nie ma krwi. Ani kropli krwi. Debora zamilkła. I długo milczała. Ale nie było w tym żadnej rewerencji, nie to co u mnie. Siostra po prostu myślała.
— Dobra — powiedziała w końcu. — Poddaję się. Co to znaczy?
— Nie wiem. Za wcześnie na wnioski.
— Ale uważasz, że coś w tym jest.
O tak. Był w tym dziwny zawrót głowy. Była w tym chęć dowiedzenia się czegoś więcej o mordercy. Był w tym życzliwy rechot Mrocznego Pasażera, który ledwie kilka godzin po śmierci księdza Donovana powinien był siedzieć cicho. Ale nie mogłem jej tego powiedzieć, prawda? Dlatego powiedziałem tylko:
— Możliwe, któż to wie?
Patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, wreszcie wzruszyła ramionami.
— Dobra. Coś jeszcze?
— Och tak, i to mnóstwo. Piękne cięcia. Niemal chirurgiczna precyzja. Zamordowano ją gdzie indziej, a ciało podrzucono tutaj. Wszystko na to wskazuje, chyba że znajdą coś w motelu, w co wątpię.
— Gdzie indziej? To znaczy gdzie?
— Bardzo dobre pytanie. Zadawanie dobrych pytań to połowa sukcesu, w policji też.
— A druga połowa to wysłuchiwanie odpowiedzi.
— Cóż. Nikt nie wie gdzie. Poza tym nie mam jeszcze żadnych danych laboratoryjnych…
— Ale masz przeczucie.
Spojrzałem na nią. Ona spojrzała na mnie. Miewałem przeczucia już przedtem. Nawet z tego słynąłem. Moje przeczucia często się sprawdzały. Bo niby dlaczego miałyby się nie sprawdzać? Znam sposób myślenia zabójcy. Myślę bardzo podobnie. Oczywiście nie zawsze mam rację. Czasami chybiam, i to bardzo. Podejrzanie by to wyglądało, gdybym zawsze trafiał. Poza tym nie chcę, żeby policja wyłapała wszystkich seryjnych morderców. Gdyby ich wyłapała, jakie uprawiałbym hobby? Ale to tutaj… Jak podejść do tego niezwykle interesującego casusu?
— Masz? — napierała Debora.
— Może i mam — odparłem. — Ale jest trochę za wcześnie.
— Cóż, koleżanko Morgan. — Głos LaGuerty. Odwróciliśmy się. — Widzę, że jest pani ubrana jak na policjantkę przystało.
Powiedziała to tak, jakby chciała przylać jej w twarz. Debora ze-sztywniała.
— Dzień dobry. Znaleźliście coś? — Niby pytała, chociaż ton jej głosu wyraźnie sugerował, że zna już odpowiedź.
Marny strzał. Niecelny. LaGuerta lekceważąco machnęła ręką. — To tylko dziwki — odparła, spoglądając wymownie na jej rzucający się w oczy dekolt. — Zwykłe kurewki. Najważniejsze jest to, żeby prasa nie wpadła w histerię. — Powoli, jakby z niedowierzaniem pokręciła głową i podniosła wzrok. — Ale zważywszy, jak znakomicie radzi sobie pani z siłą grawitacji, nie powinno być z tym żadnych kłopotów. — Puściła do mnie oko i poszła na drugi koniec parkingu, gdzie kapitan Matthews rozmawiał dostojnie z Jerrym Gonzalezem z Kanału 7.
— Suka — syknęła Deb.
— Przykro mi, siostrzyczko. Wolałabyś, żebym powiedział: Pokażemy jej? Czy może: A nie mówiłem?
Łypnęła na mnie spode łba.
— Niech to szlag. Naprawdę chciałabym dorwać tego faceta. I gdy pomyślałem, że w poćwiartowanym ciele nie znaleziono ani kropli krwi… Stwierdziłem, że ja też. Że bardzo chciałbym go znaleźć.
4
Tego wieczoru po pracy popłynąłem na przejażdżkę łodzią, żeby uciec od pytań Debory i ustalić, co właściwie czuję. Czuję. Ja. Ja i uczucia. Cóż za skojarzenie.
Powoli wpłynąłem do kanału. Nie myśląc o niczym, w stanie zeń doskonałego, sunąłem powoli wzdłuż rzędu domów oddzielonych od siebie wysokimi żywopłotami i ozdobnymi łańcuchami. Odruchowo rozciągnąwszy usta w szerokim uśmiechu, machałem radośnie wszystkim sąsiadom na schludnych podwóreczkach graniczących z zabezpieczającym brzeg wałem. Machałem dzieciom bawiącym się na starannie utrzymanych trawnikach. Mamusiom i tatusiom robiącym grilla, wylegującym się na leżakach, polerującym drut kolczasty i pilnującym swoje pociechy. Machałem dosłownie każdemu. Niektórzy odmachiwali. Znali mnie, widywali mnie na łodzi już przedtem, zawsze wesołego i radośnie wylewnego. To był taki miły człowiek. Bardzo przyjacielski. Nie mogę uwierzyć, że robił te potworne rzeczy…