Выбрать главу

Czekając na powrót Dankella, zastanawiałem się, co zrobić z Wierą Turkuł. Nie żeby było nad czym deliberować – istniały tylko dwie możliwości: denuncjacja albo wciągnięcie dziewczyny do agentury GRU. Skłaniałem się ku tej drugiej opcji, choć w ostatecznym rozrachunku wszystko zależało od niej. Gdyby odmówiła... Niemniej jednak ze swoimi koneksjami, bo założyłbym się, że jest spokrewniona z Antonem Turkułem, stanowiłaby cenny nabytek. Także ze względu na predyspozycje psychiczne. Nasze życie wypełnione jest przemocą: mężowie tłuką żony, silniejsi znęcają się nad słabszymi, trwa wojna światowa, a jednak tylko znikomy procent zamieszanych w ową przemoc ludzi jest w stanie walczyć w obliczu zdecydowanej przewagi wroga. Stąd dysponujący władzą wydawania i natychmiastowego wykonywania wyroków śmierci komisarze w oddziałach frontowych, stąd oddziały zaporowe i drakońskie kary grożące za tchórzostwo w obliczu nieprzyjaciela. Wiera udowodniła, że należy do owej mniejszości, byłoby głupotą tego nie wykorzystać.

Rozmyślania przerwał mi stukot butów: spokojne, wolno odmierzane kroki kogoś, kto nigdzie się już nie spieszy, przeplatały się z odgłosami energicznych stąpnięć. Wracała moja ekipa.

– Mamy! – zawołał Riumin, stając w drzwiach.

Rzucił na biurko plik pożółkłych gazet, zademonstrował niewielką, oprawioną w skórę książkę. Przejrzałem pobieżnie kilka numerów „Wiadomości Sądowych” – nic specjalnego: opisywały w typowym dla zeszłego wieku afektowanym tonie śledztwo w sprawie rytualnych morderstw. Autor sugerował niejasno, że owe, jak to nazwał, „obce rosyjskiemu duchowi potworności” mogły mieć miejsce tylko z inspiracji wrogich, najpewniej anarchistycznych lub komunistycznych sił. Ciekawe, co by napisał, wiedząc, że ponad pół wieku później komuniści będą walczyć z tym samym problemem? Być może obciążając tym razem odpowiedzialnością ugrupowania nacjonalistyczne czy monarchistyczne? Mówiłem już, że historia bywa zabawna?

Wyciągnąłem dłoń po książkę, westchnąłem na widok rosyjskiego tekstu przemieszanego z łacińskimi i francuskimi wstawkami. Był okres, kiedy takie mieszanie języków uważano za szatańsko sprytne. Spojrzałem pytająco na Saszkę – znał łacinę i francuski lepiej ode mnie. Prawdę powiedziawszy, dużo lepiej.

– Książka zawiera szczegóły techniczne – zameldował. – Omawia kwestie dotyczące sekty.

Nie dopytywałem o detale, wolałem, aby ludzie Kutiepowa nie dowiedzieli się zbyt wiele.

– Towarzyszu profesorze – zwróciłem się do Dankella – udacie się teraz do garnizonowego więzienia numer jedenaście, gdzie zostaniecie przesłuchani. To formalność, ale dość istotna – dodałem, widząc, że zamierza protestować. – Zresztą leży to w waszym dobrze pojętym interesie, będziecie tam bezpieczni, Doskonali nie przebierają w środkach, mówię to z własnego doświadczenia. – Skrzywiłem się boleśnie.

– Jak długo mam tam siedzieć?! – warknął Dankell. – Moja praca...

Przerwałem mu ospałym gestem. O dziwo, nie wyglądał na wystraszonego, raczej rozzłoszczonego. To nie było naturalne, nawet jeśli nie bał się sekciarzy, znalazł się przecież w kręgu zainteresowań NKWD, co – zupełnie słusznie – uchodziło za mocno niesprzyjającą okoliczność. Czyżby liczył, że ochroni go partia? Niech sobie liczy, biedaczysko, na zdrowie...

– Myślę, że jeszcze dzisiaj rozbijemy organizację Doskonałych – stwierdziłem pewnie. – Później odwieziemy was do domu.

Zmierzył mnie ponurym spojrzeniem, ale, ponaglony przez enkawudzistów, wyszedł, rezygnując z dalszej kłótni.

– Co teraz? – spytał Riumin.

– A co ma być? Zabieramy się do testowania naszych „ochotników”.

Wstałem zza biurka i opierając się na ramieniu Saszki, pokuśtykałem do wyjścia.

Kiedy jechaliśmy do szpitala, Riumin tłumaczył mi naprędce fragmenty książki.

– „Nieśmiertelni przysięgają nie przekazywać nikomu sekretu. Krew Mistrza tworzy we krwi adepta Zarodek, który wzrasta przez dziewięć miesięcy, nazywa się to Przemianą Rzeczywistości. Kiedy Zarodek staje się Dzieckiem, trzeba go karmić”... Do cholery, co znaczy principe vital?! – warknął. – Podstawa żywotności? Zasada...

– Nieważne – mruknąłem. – Co dalej? W skrócie.

– No więc najważniejszy jest mistrz, ktoś, kto rozwinął świętą chorobę, tak to nazywają, do ostatecznych granic. Wykarmił Dziecko.

– Niech zgadnę, trzeba je karmić sercami?

– Dokładnie. No więc oni nazywają mistrza ojcem, niezależnie od płci, pewne fragmenty wskazują, że może być to także kobieta, bo tylko „ojciec” może ich „zapłodnić”.

– W celu?

– Wiesz, mimo tego całego mistycznego żargonu przypomina to w zdumiewającym stopniu szczepionkę. Zarazki choroby przekazuje się przez krew mistrza, krew samego adepta stanowi przez dziewięć miesięcy pożywkę, później trzeba ją... hmm... wzbogacać.

– A czym się różni serce od jakiejkolwiek innej części ciała?! To przecież bzdury!

– Bo ja wiem? – Riumin poskrobał się po głowie. – Żaden z nas nie jest lekarzem, a i medycyna nie powiedziała przecież ostatniego słowa. Może chodzi o skład krwi albo witaminy? Serce od dawna jest traktowane szczególnie...

– Przez kanibali – dokończyłem. – Nie pieprz, Saszka. Co dalej?

– No więc oni wierzą, że są w stanie uzyskać status nadczłowieka. Wiesz – parsknął śmiechem – jest taki amerykański komiks...

– Saszka!

– Odporność na zimno to tylko pierwszy objaw, występuje jeszcze w stadium Zarodka, na samym początku. Później dochodzi do tego nadnaturalna wytrzymałość i siła, cytuję: „diamentowa twardość ciała”. No, to ostatnie chyba nie dosłownie... Wreszcie długowieczność i nieśmiertelność fizyczna. Wszystko to zależy od czasu, im dłużej żyje adept, tym więcej otrzymuje „darów”. W ostatecznym stadium „choroby” staje się „Prawdziwym Człowiekiem” i „żyje wolny, przemierzając stulecia”.

– Cały czas musi jeść ludzkie serca?

– Chyba nie – odparł z wahaniem Riumin. – Nie przeczytałem do końca, ale kanibalizm dotyczy chyba głównie fazy „karmienia Dziecka”.

– A co ma znaczyć ta wzmianka o „wolności”?

– Skąd mam wiedzieć? Może chodzi o to, że taki Doskonały jest całkowicie niezależny od otoczenia? Nie choruje, nie starzeje się, podobno przez dłuższy czas nie musi jeść ani pić, może wstrzymywać oddech całymi tygodniami, zapadać w rodzaj transu. Wyobraź sobie, że żyjesz w czasach, które ci się nie podobają, więc znajdujesz sobie jakieś ustronne miejsce, zasypiasz i budzisz się po latach już w innej rzeczywistości, nieskrępowany...

– Kapitanie Riumin!

– Przepraszam – mruknął. – Zagalopowałem się.

Dojechaliśmy do szpitala w milczeniu.

Ochotnicy już czekali; rozebrani do pasa, przykuci do solidnego, otaczającego szpital ogrodzenia. Grube jak męskie ramię żelazne pręty gwarantowały, że żaden z nich nie ucieknie, nawet jeśli jest sekciarzem. Na wszelki wypadek teren otaczali uzbrojeni po zęby żołnierze NKWD. Nie pogniewałem się, że Kutiepow rozpoczął test beze mnie, czas naglił. Na twarzach wystawionych na mróz mężczyzn wychwyciłem przemieszaną z niepokojem nadzieję. Pewnie niezbyt im się spodobały kajdanki i enkawudowska straż, z drugiej strony odporność na mróz nie jest przestępstwem. No a przynajmniej nie była do tej pory...