Выбрать главу

– Nadia Elizarowna.

Riumin gwizdnął cicho.

– No, no – mruknął. – Boska Nadia...

– Jak się nazywa stary mistrz?

– Nie wiem, naprawdę nie wiem – wyrzęził z rozpaczą ranny.

Spalona kwasem twarz zastygła w grymasie przerażenia.

– Ja nie wiem, naprawdę...

– Pułkowniku Kutiepow, proszę kontynuować przesłuchanie – poleciłem. – Po zakończeniu natychmiast rozstrzelać wszystkich członków sekty! Egzekucję przeprowadzicie w obecności grupy żołnierzy i marynarzy. Trzeba uciąć raz na zawsze te plotki o Doskonałych. Niech wiedzą, że zagrożenie przestało istnieć.

– Tak jest! – odparł z ledwie uchwytnym akcentem pogardy należnym słabeuszowi, który nie może patrzeć na cudze cierpienie.

Wyszedłem bez pożegnania, słysząc za plecami skowyt torturowanego mężczyzny.

– Więc została nam tylko Nadia – zagaił przy śniadaniu Riumin.

– I „stary mistrz” – odburknąłem.

Mimo że śledztwo – po raz pierwszy od dwóch miesięcy – posunęło się naprzód, nie wstałem w szampańskim nastroju. Jeśli mistrzem był Dankell, jeżeli wyszedł cało z wypadku...

– Nie miał prawa przeżyć – stwierdził Saszka, najwyraźniej myśląc o tym samym. – Pomijając wszystko inne, aby wyjść bez niczyjej pomocy na brzeg, musiałby się wdrapać po pionowej, wysokiej na siedem metrów ścianie. Tyle liczy sobie nabrzeże i pirs. Pytałem.

– Mógł popłynąć dalej...

– Przy temperaturze, która powoduje śmierć po paru minutach? No i oczywiście później wybił głową dziurę w grubym na metr lodzie, bo ten jest kruszony tylko w porcie? Brednie – zakonkludował.

Odetchnąłem głębiej, wyprostowałem zgarbione ramiona. Może Riumin miał rację? Mimochodem zauważyłem, że ból żeber nieco zelżał, najwyraźniej spokojny sen mi posłużył. Nie obawiałem się już napadu, domu dzień i noc pilnowali przysłani przez Manuilskiego żołnierze.

– Co zrobiłeś z książką? – zapytał nagle.

– Jest w pokoju Drozda, pod kluczem – odparłem obojętnie. – Przejrzałem ją, to rzeczywiście tylko technikalia, nie mają nic wspólnego z naszym śledztwem.

Riumin skinął głową, lecz umknął wzrokiem w bok, tak jakby się denerwował. Idiotyzm, przez to wszystko popadam w paranoję.

– Co ze mną będzie? – odezwała się Wiera.

Odsunęła ze zbolałą miną resztki konserwy. Jeszcze tego brakowało, żeby się porzygała, pomyślałem. Kończyłem dochodzenie, a zostały nam racje Drozda i Kotuszewa – ci chłeptali teraz szpitalny kleik, o ile w ogóle coś jedli. Dlatego nie żałowaliśmy sobie, nie było po co oszczędzać żarcia. No i panna Turkuł nieco przesadziła...

– Zabiorę cię ze sobą – obiecałem.

– Jako kogo?

– Nie wiem! – warknąłem. – Kochankę, agentkę wojennoj razwiedki, małpę kucharza?

– Małpę kucharza?! – zawołała z oburzeniem.

– Dawniej na żaglowcach tak nazywali pomocnika kucharza – wyjaśnił roztargnionym tonem Riumin.

– Nie mogę tu zostać?

– Nie, jeśli choć trochę zależy ci na życiu. NKWD cię wykończy. Pierwsze, co zrobi po moim wyjeździe Kutiepow, to wezwie cię na przesłuchanie. Pomyśli sobie, że jesteś dla mnie kimś ważnym, i choćby dlatego cię zabije. W końcu... Nienawidzi mnie i chce się zemścić – wyjaśniłem.

– Za co?

– Nie twój interes, smarkulo. No już, decyduj się!

– Jeśli się nie zgodzę...

– To osobiście poinformuję bezpiekę, że w pięknym mieście Leningradzie przebywa krewna Antona Turkuła – oznajmiłem przez zaciśnięte zęby. – Tym samym wszelkie podejrzenia, że cię chroniłem, upadną jako bezzasadne, a pułkownik Kutiepow będzie się musiał długo tłumaczyć, dlaczego pozwolił żyć wrogowi władzy radzieckiej. Tuż pod swoim nosem.

– Nie jestem wrogiem władzy radzieckiej!

– Wszyscy krewni generała Turkuła są nimi z definicji!

Przez chwilę patrzyła na mnie gniewnie, wreszcie jej wzrok złagodniał, spuściła oczy.

– Wykorzystaliby mnie, żeby was oskarżyć, prawda?

– Tak to już u nas jest, dziewczyno – westchnął ciężko Riumin. – Tak to już jest...

– Będę musiała szpiegować wujka? – Zagryzła wargi. – Później?

– Wątpię. To zbyt grubymi nićmi szyte, ale niewykluczone, że zostaniesz wykorzystana jako agentka – przyznałem. – Twoje nazwisko sporo znaczy w pewnych kręgach...

– Ja...

– Nie zastanawiaj się nad tym, co będzie – wszedłem jej w słowo. – Nie możesz tego przewidzieć, nie możesz na to wpłynąć. Ciesz się życiem, spoglądaj w gwiazdy, kochaj, a jeśli już zarazisz się tym melancholijnym szaleństwem i zechcesz stanąć na drodze śmierci, zrób to dla przyjaciela, dla kochanka, nigdy w imię polityki czy jakichś abstrakcyjnych zasad!

Zapadła niezręczna cisza, panienka zamarła z otwartymi ustami, Riumin zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem.

– Więc? – Uniosłem brwi.

– Pojadę z wami – powiedziała pokornym tonem. – Mogę być małpą kucharza – dodała z nieśmiałym uśmiechem.

Prószył śnieg, białe płatki opadały z nieba łagodnie jak karnawałowe konfetti, osiadały na włosach i rzęsach Nadii, siejąc diamentowe błyski, topniały, spływając po twarzy niczym łzy. Nadia nie płakała. Stała przykuta do dziwnej stalowej konstrukcji w kształcie litery T, w spódniczce i bluzie mundurowej, z której nie zerwano nawet pagonów, być może przez niedopatrzenie, możliwe, że ze strachu. Wszyscy wiedzieli, kim była. Dziedziniec więzienia otaczali żołnierze piechoty morskiej, enkawudziści mieli tu tylko skromne przedstawicielstwo w osobie Kutiepowa – rzecz w tym miejscu niespotykana, jednak tak właśnie zarządziłem: formułka „z rozkazu Gławkoma” pozwalała na wiele... Chciałem zakończyć tę sprawę osobiście, grając według własnych reguł. O tym, że to koniec działalności sekty, wiedzieli wszyscy; poprzedniego dnia rozstrzelano niedobitki Doskonałych, żaden nie ocalał, nie umknął obławie. Kutiepow tym razem stanął na wysokości zadania. Została tylko Nadia.

Kiedy stanąłem przy niej, spojrzała na mnie spod ozdobionych lodowymi okruchami rzęs, uśmiechnęła się ni to kpiąco, ni to smętnie.

– Przyszedłeś – powiedziała. – Dlaczego?

– Sam nie wiem – mruknąłem. – Odpowiesz na moje pytania?

Milczała, więc wyciągnąłem dłoń do Riumina, poczułem pod palcami obłą kolbę skałkowego pistoletu. Był załadowany srebrną kulą.

– W zamian za szybką śmierć? – doprecyzowałem.

Parsknęła śmiechem, dobrą chwilę chichotała radośnie jak dziewczyna na myśl o pierwszej potańcówce.

– Nadia – wyszeptałem, łagodnie gładząc ją po policzku – nie zmuszaj mnie...

Umilkła.

– Masz już dosyć zabijania?

– Mam dość – przyznałem, zamykając na moment oczy. – Jestem zmęczony.

– Dobrze – oznajmiła nagle. – Odpowiem, choć pewnie najpierw powinnam spytać o gwarancje, zażądać słowa komsomolca, a może komunisty?

Puściłem kpinę mimo uszu.

– Dankell to stary mistrz? – spytałem.

– Tak, pierwszy Doskonały. Podróżował do Chin jeszcze w zeszłym wieku i przywiózł...

Powstrzymałem Nadię gwałtownym gestem, nie miałem zamiaru słuchać sekciarskich legend.

– Ocalał? Wiesz, że wpadł do wody razem z bezpieczniakami Kutiepowa?

– Nie mam pewności. – Pokręciła głową. – On był zawsze – zawahała się – dość tajemniczy. Nie chwalił się swoimi... możliwościami. Jednak rzecz jest wątpliwa, nawet Dankell nie mógł długo przeżyć w lodowatej wodzie. Co innego odporność na chłód, co innego całkowita niewrażliwość.