Выбрать главу

– A co z resztą? Czy kogoś... pominęliśmy?

– Nie, nikogo – odparła szybko.

Wyczułem kłamstwo, zanim dokończyła zdanie. Mawiają, że doświadczony spowiednik odkryje łgarstwo, nawet nie widząc penitenta. Myślę, że to samo dotyczy śledczych. W końcu, tak samo jak duchowni, wysłuchujemy mniej czy bardziej prawdziwych wyznań, tyle że mamy możliwość ich weryfikacji. Do krwawej piany na ustach pełnych wytłuczonych zębów, do ostatka wyprutych z głębi brzucha bebechów. Nie miałem wątpliwości – Nadia skłamała.

Patrząc jej w oczy, nacisnąłem spust. Huknęło, na piersi kobiety rozlała się czerwona plama.

– Zanotujcie, kapitanie Riumin – poleciłem. – Brak alergii na srebro.

Zimny metal pistoletu ukąsił mnie w dłoń, pospiesznie wciągnąłem rękawicę.

– Nie oszukałam cię – wyszeptała Nadia. – To... prezent.

Odwróciłem się, skinąłem na Riumina.

– Dokończ to, Saszka – poprosiłem.

Zza moich pleców dobiegł tupot żołnierskich podkutych butów, rozległa się szorstka komenda. Salwa padła niemal jednocześnie z okrzykiem: „Pli!”. Zabrzęczały naciągane ciężarem bezwładnego ciała łańcuchy. Nie mogłem się powstrzymać, spojrzałem przez ramię – niepotrzebnie. Spodziewałem się odczuć satysfakcję, zamiast tego po raz kolejny dopadły mnie mdłości. Prześlizgnąwszy się wzrokiem po twarzy Kutiepowa – tak, to już koniec naszej spółki, towarzyszu! – pomaszerowałem do samochodu. Ruszyliśmy, kiedy tylko dosiadł się Riumin.

Auto sunęło wolno po oblodzonych ulicach: mijaliśmy nielicznych przechodniów, kolejki pod sklepami spożywczymi i sztywne, prawie niewidoczne, okryte warstwą białego puchu ciała. Jeśli władze się nie sprężą, na wiosnę ani chybi wybuchnie epidemia. No ale to już nie mój problem. Zdecydowanie nie mój...

Zameldowałem się w sztabie, przeprowadziłem przez radio krótką rozmowę z adiutantem Gławkoma i odebrawszy powściągliwą pochwałę, umówiłem się co do wyjazdu, czy raczej wylotu z Leningradu. Otrzymałem zezwolenie, aby za kilka dni opuścić miasto. Nareszcie... Ledwo pamiętam, jak dotarliśmy do kamienicy na Marata. Kiedy tylko położyłem się na łóżku, zapadłem w sen tak nagły, jakby ktoś jednym gestem wygasił moją świadomość.

Obudził mnie wybuch, już klęcząc na podłodze z gotowym do strzału pistoletem, usłyszałem chrzęst miażdżonego szkła. Przez chwilę nie mogłem pozbierać myśli. Czyżby Niemcy przerwali front? A może jakiś ocalały sekciarz przyszedł dokończyć robotę? Napliewat’! Lepsze to niż spotkanie z ojczulkiem Stalinem, po tym jak zapewniłem jego adiutanta, że sprawa Doskonałych została zamknięta... I znowu na schodach załomotały ciężkie buciory, znowu zajęczały pod kolbami karabinów nowo wstawione drzwi.

– Otwórz! – wrzasnąłem do kulącej się w kącie Wiery.

Sam popędziłem do pokoju Drozda. Riumin leżał na wznak z odrzuconą za głowę prawą ręką, lewą urwało mu w łokciu, kikut tryskał krwią w rytmie uderzeń serca. Wyciągnąłem pasek ze spodni, założyłem opaskę uciskową. To był odruch – zmasakrowana odłamkami pierś, widoczne spod strzępów munduru żebra wskazywały, że długo nie pożyje. Wiedziałem, że nie dowiozę go nawet do szpitala. Zresztą nie było po co. Zdradził.

Wiszące na jednym zawiasie skrzydło szafy nadal oklejone było szeroką papierową taśmą z pieczątką GRU. Moją pieczątką. Tak zabezpiecza się cenne dowody, nie zawsze mamy pod ręką sejf, ale każdy, kto naruszy pieczęć, wie, co ryzykuje. Jak Riumin.

– Ile ci zapłacił Kutiepow?! – wysyczałem.

– Nie on... – wyszeptał. – Ja sam... Ta książka to wolność...

Nie zdążyłem odpowiedzieć, w drzwiach stanęli żołnierze Manuilskiego.

– Wszystko w porządku, towarzyszu majorze? – zapytał niespokojnie młody porucznik.

– W najlepszym – odparłem. – Sprowadźcie ambulans i zabierzcie stąd ludzi – rozkazałem.

Ponownie pochyliłem się nad Riuminem. Usiłował coś powiedzieć.

– Przeczytaj książkę – wycharczał. – To wol... – nie dokończył, z ust pociekła mu strużka krwi, skonał.

– Pieprzony gnojek! – zawyłem, kopiąc trupa. – Zdrajca! Pieprzony...

Podeszła Wiera, podała mi chusteczkę.

– Poszła won! Nie jestem ranny!

– Płaczecie – odparła drżącym głosem.

Potężne silniki pasażerskiego lisunowa mruczały uspokajająco, krzepiąco błyskały widoczne na skrzydłach eskortujących nas myśliwców gwiazdy. Wracaliśmy do domu. Trzymałem na kolanach książkę Doskonałych, jednak przez większość czasu gapiłem się w okno. Podobnie jak reszta mojego zespołu. Nie rozmawialiśmy, nie było o czym. I Drozd, i Kotuszew znajdowali się już w całkiem niezłym stanie – teraz leżeli w wygodnych, przeznaczonych do transportu chorych kojach – ale ciążyła nam wszystkim śmierć Riumina. Gdybym pomiędzy zdarte z książki okładki nie włożył odbezpieczonego granatu, nie zastawił pułapki, nie próbował zapobiec nieuchronnej, jak mi się zdawało, próbie kradzieży tekstu...

Siłą woli zmusiłem się do czytania:

„Oddajcie cześć Mistrzowi, albowiem nawet kropla jego krwi ma moc Przemiany, to właśnie ona tworzy Zarodek, aby w końcu doprowadzić...”

Ożeż kurwa, kropla krwi... To chyba niemożliwe, żebym wtedy, całując Nadię w skaleczony palec... A jednak przypomniałem sobie wszystko z detalami, ponownie poczułem w ustach żelazisty smak. No ładnie, towarzyszu Razumowski, tym razem przeszliście samych siebie. Wykończyliście sektę, ale przeoczyliście jednego z adeptów. Uprzejmie donoszę, że właśnie leci do Moskwy...

Zachichotałem histerycznie, przez moment poczułem przeraźliwy ból strzaskanych żeber, jakby jakieś dzikie zwierzę orało mi pazurami boki. Dlaczego Nadia nie powiedziała nikomu, że piłem jej krew? Co mnie czeka? Czy skończę, polując na serca spacerowiczów w parku Gorkiego? Potrząsnąłem głową jak bokser po zainkasowaniu nokautującego ciosu.

– Wnimanije, riebiata! – zawołałem.

Trzy pary posępnych oczu spoczęły na mojej twarzy.

– Kapitan Riumin zginął w walce z sekciarzami – oznajmiłem. – Zostanie pochowany z wszelkimi honorami, awansowany pośmiertnie, jego rodzina otrzyma rentę.

– Ale jeśli się dowiedzą? – zaczął niepewnie Kotuszew.

– Swoim powiemy... prawdę, przyznamy, że Sasza – pierwszy raz po śmierci Riumina wymówiłem jego imię – zginął przypadkowo, zakładając pułapkę. Na moje polecenie – dodałem twardo. – W GRU nie ma zdrajców! A teraz przestańcie się zamartwiać, wypełniliśmy misję, zasłużyliśmy na wdzięczność Gławkoma. Po powrocie czekają nas nagrody, być może awanse. Ponieśliśmy straty, wojna to suka, ale nadal jesteśmy razem. Niepokonani. Naplujmy jej w twarz!

Sięgnąłem po wystającą z tobołka gitarę, nastroiłem struny.

– No dalej, ludziska, żywo!

Zaintonowałem czastuszkę, po chwili zawtórowały mi głosy chłopaków i Wiery.

Kto to spizdił bałałajku

i nasrał na patiefon,

pojebał moju choziajku,

a na stoł kinuł gandon!

ROZDZIAŁ TRZECI

Adiutant w stopniu kapitana otworzył drzwi do gabinetu, przepuścił mnie przodem. Przemaszerowałem przepisowe trzy kroki, czując, jak stopy grzęzną mi w grubym i zapewne cennym dywanie, zameldowałem się, stając na baczność. Siedzący za biurkiem mężczyzna nie podniósł wzroku, nadal studiował jakieś dokumenty, po chwili niedbałym skinieniem dłoni zezwolił, abym usiadł. Przycupnąłem czujnie na brzeżku krzesła – nigdy wcześniej nie byłem w gabinecie dowódcy GRU. Gdyby nie fakt, że moją ostatnią misją zainteresowany był sam Stalin, pewnie nie znalazłbym się tu przed oficjalnym zwolnieniem na emeryturę, o ile w ogóle bym jej dożył – trwała Wielka Wojna, a żołnierze wojennoj razwiedki bili się na pierwszej linii, czasem na tyłach wroga. Tak czy owak, szansa na niańczenie wnuków niewielka...