Выбрать главу

Generał major Aleksiej Pawłowicz Panfiłow nie wyglądał na agenta wywiadu, bardziej na żołnierza: szczera, wyrazista twarz, lekko asymetryczne, jakby skrzywione w ironicznym uśmieszku usta, wyraźne, niczym niemaskowane zakola, podkrążone z niewyspania oczy. Fama głosiła, że błyskawicznie pozrażał do siebie sztabowych urzędasów, dając do zrozumienia, że nie weźmie udziału w żadnych gierkach i personalnych podchodach będących sednem egzystencji większości sztabowców. Tych, którzy stanęli mu na drodze, miażdżył niczym ciężki czołg – ot, generał tankowych wojsk... Wyższe szarże traktowały Panfiłowa z zaprawioną niechęcią ostrożnością, na razie był pupilkiem Głównodowodzącego, który znał go jeszcze z czasów walk nad jeziorem Chasan, gdzie Panfiłow poprowadził swoją brygadę do brawurowego, na poły samobójczego kontrataku.

Wreszcie doczekałem się generalskiej uwagi, Panfiłow zmierzył mnie badawczym wzrokiem, po trwających przynajmniej minutę oględzinach pokiwał głową, jakby przyznając sobie rację w niewiadomej postronnym sprawie.

– Smirno! – rzucił znienacka przyciszonym głosem.

Zerwałem się z krzesła, zastygłem w postawie zasadniczej.

– Za męstwo – oświadczył krótko, przypinając mi do munduru niewielką, przedstawiającą rozwiany na wietrze sztandar odznakę.

No, no... Order Czerwonego Sztandaru to nie byle co. W naszym kraju nie rozdają garściami najwyższych odznaczeń bojowych. Idziecie w górę, towarzyszu Razumowski...

– Służu Sowietskomu Sojuzu! – wyskandowałem służbiście.

– Siadajcie – powiedział, ściskając mi rękę.

Tym razem usadowiłem się nieco swobodniej – generał wyciągnął butelkę i dwie szklanki. Wypiliśmy, obyło się bez toastów i gromkich słów.

– Opowiedzcie, jak zginął Riumin – polecił nagle.

Zacisnąłem zęby, starając się opanować wściekłość. Ciekawe, kto mu doniósł? Tima Kotuszew? Pietka Drozd? A może nasza znajda Wiera Turkuł? Nie ma mowy, żeby Panfiłow zainteresował się śmiercią Saszki przypadkiem. Wśród sztabowych gnid mógł sprawiać wrażenie prostolinijnego, ale gdyby był naiwny, na pewno nie zostałby szefem wojskowego wywiadu. Ojczulek Stalin nie popełniał takich błędów.

– Jak zaznaczyłem w raporcie... – rozpocząłem ostrożnie.

– Majorze – przerwał mi bezceremonialnie – nie interesuje mnie, co napisaliście w raporcie. Chcę wiedzieć, czego nie napisaliście.

Odetchnąłem głęboko, w mojej głowie kłębiły się dziesiątki chaotycznych myśli. Powiedzieć prawdę? Przyznać, że Saszka zdradził, zafascynowany jakąś nonsensowną i wyraźnie antykomunistyczną ideą? Ryzykowne. Odpowiedzialność za zachowanie Riumina spadała na mnie – byłem jego dowódcą. Udawać, że nic się nie stało? Skłamać szefowi GRU w sytuacji, kiedy nie wiem, kto i co mu wyjawił? Wolne żarty. Generał rozgniecie mnie jak pluskwę. Nie minie tydzień, jak znajdę się w karnym batalionie i będę torował drogę przez niemieckie pola minowe. Bez użycia wykrywacza... Z drugiej strony, gdyby Panfiłow chciał mnie ukarać, nie dałby mi orderu. Zawsze to kłopot tłumaczyć się, dlaczego zdrajca czy nieudacznik otrzymał jedno z najwyższych odznaczeń. Samo przypięcie medalu było jedynie formalnością, gdzieś tam, w otchłaniach biurokracji, musiały istnieć dokumenty potwierdzające ten fakt. Chyba że to podstęp, w końcu wszystko odbyło się w gabinecie generała, bez świadków...

– Czekam – ponaglił mnie wyraźnie zniecierpliwiony Panfiłow.

Westchnąwszy, wyjaśniłem okoliczności śmierci Riumina. Pominąłem jedynie uwagi Saszki na temat manuskryptu – nawet jeśli ktoś je usłyszał, to na pewno nie zrozumiał. A lepiej było nie zastanawiać się nad kwestią kontekstu, w jakim Riumin użył słowa „wolność”. Tak jakbyśmy żyli w zniewolonym kraju...

– Dlaczego zatuszowaliście przewinienie swojego zastępcy? – spytał, popatrując na mnie surowo spod krzaczastych brwi.

– Kapitan Riumin został ukarany – wymamrotałem, opuszczając wzrok. – Zginął. W dużej mierze to właśnie dzięki jego inicjatywie śledztwo w sprawie Doskonałych zakończyło się sukcesem i likwidacją sekty. Gdyby został uznany za zdrajcę, jego rodzina...

Nie dokończyłem, nie musiałem. Obaj wiedzieliśmy, jaki los czekał rodzinę zdrajcy – Riumin miał żonę i trzyletniego synka. Dzieciak wylądowałby w przytułku, a żona stała się zabawką zeków na zonie. Prawda, że nie na długo – nie sądziłem, aby dożyła w takich warunkach następnej wiosny.

– Więc kierowaliście się troską o rodzinę kapitana Riumina? A może należałoby powiedzieć: byłego kapitana Riumina?

Skuliłem się, słysząc lodowaty ton Panfiłowa. Jeżeli uznają zdradę Saszki, zdegradują go pośmiertnie, i ja stracę pagony. Nie pomoże mi żaden order. Będę miał szczęście, jeśli nie skończę w sztrafbacie.

– Przede wszystkim kierowałem się zasadą, że w GRU nie ma zdrajców – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

– Ach tak? – zadrwił generał. – Bardzo wygodna dla was zasada. Skoro nie ma zdrajców, nie ma i winnych zaniedbań dowódców.

– Jestem gotów ponieść wszelkie konsekwencje – wydusiłem z siebie.

Słowa z trudem przechodziły mi przez ściśnięte gardło. Nie ma co, rzeczywiście poszedłem w górę...

– Mam rozumieć, majorze, że sami ponosicie winę za zaistniałą sytuację? Nikt inny z waszego zespołu nie dzieli z wami odpowiedzialności?

I znowu spojrzenie Panfiłowa uderzyło we mnie z siłą kowalskiego młota. Do diabła, ten facet powinien pracować w cyrku jako hipnotyzer.

– Tak jest! – odparłem ponuro ze wzrokiem wbitym w dywan. – Tylko ja za to odpowiadam.

Przez moment zastanawiałem się, czy nie pociągnąć kogoś za sobą. Gdybym wiedział, kto mnie wydał, zrobiłbym to bez chwili namysłu. Problem w tym, że nie wiedziałem. Co innego iść na dno, niszcząc kapusia, co innego rzucić podejrzenie na przyjaciela, kogoś, kto wcześniej ratował mi życie. Bo przecież nawet panna Turkuł... Cóż, istnieją granice, których nie przekroczę.

– Czekam na waszą decyzję, towarzyszu generale! – przerwałem przedłużającą się ciszę.

– Na moją decyzję? – mruknął Panfiłow.

Ku swojemu zdumieniu ponownie usłyszałem bulgot nalewanej do szklanek wódki.

– Musicie zrozumieć, majorze, że bywają okoliczności, kiedy trzeba wiedzieć, z kim ma się do czynienia. Czasem trudno odróżnić bojowego oficera od tyłowego szczura, lojalnego dowódcę od sprzedajnej kanalii... A trzeba to wiedzieć na pewno, skutki pomyłki byłyby tragiczne. Wypijmy – rozkazał.

Brzęknęło trącane szkło. Łapczywie łyknąłem palący płyn, oddychałem ciężko jak po długim biegu.

– Wasi ludzie was nie zdradzili, nie pisnęli słowa, nawet ta, jak jej tam?... Turkuł. Donos przyszedł z NKWD, od niejakiego pułkownika Kutiepowa. Rozumiem, że kojarzycie nazwisko? – spytał, widząc, że zaciskam pięści.

Kojarzyłem.

– To jest ta dobra wiadomość – kontynuował.

– Dobra?! – wyrwało mi się mimo woli.

– Tak jest – przytaknął. – Bo uznaję sprawę za wyjaśnioną i popieram to, co zrobiliście. Mieliście rację: w GRU nie ma zdrajców, a rodzina kapitana Riumina nie jest niczemu winna. My mamy inne standardy niż czekiści. Niestety, mam dla was i drugą, tym razem złą nowinę: do Moskwy przybędzie niedługo sam pułkownik Kutiepow. Poprosił o przeniesienie, najwyraźniej trudno mu się z wami rozstać...