Выбрать главу

Niespodziewany dzwonek telefonu tak mnie zaskoczył, że mało nie oblałem się herbatą. Nie ma co, trzeba zadbać o nerwy. Inaczej będę musiał zmienić zawód albo co gorsza – nie zdążę go zmienić... Odebrałem, klnąc pod nosem.

– Kto tam?! – warknąłem w słuchawkę.

– I ja wam życzę dobrego dnia, towarzyszu majorze – usłyszałem spokojny głos generała Panfiłowa.

– Najmocniej przepraszam...

– Dajcie spokój – przerwał mi z lekkim zniecierpliwieniem. – Mamy mało czasu. Dzwonię do was, majorze, aby poinformować, że najdalej za dwa miesiące zostaniecie wysłani na misję. Przez ten czas albo pozostaniecie w Moskwie, albo zajmiecie się jakimiś drobiazgami, robotą o niewielkim stopniu ryzyka. Natomiast ten wasz... wyjazd będzie sprawą nietuzinkową. Nawet jak na standardy GRU.

Zacisnąłem zęby – niedawno załatwiłem dla Głównodowodzącego inną „nietuzinkową sprawę”. I ledwo co uszedłem z życiem. W dodatku prawdopodobnie zostałem zarażony chuj wie czym. Na efekty „świętej choroby” pewnie przyjdzie mi trochę poczekać, jednak mogłem się założyć, że będą niebanalne.

Generał zapewne odpowiednio zinterpretował sobie moje milczenie, bo jego ton zmienił się na współczujący. A może tylko tak mi się wydawało? W końcu trwała wojna i los jakiegoś majora nie był w tym momencie najważniejszy.

– To osobisty rozkaz towarzysza Stalina – wyjaśnił. – Zanim skierowano was do Leningradu, zginęło kilku dobrych oficerów. Dopiero wy daliście sobie radę. No i nie dziwota, że Głównodowodzący o was pamięta...

Zmełłem w ustach kolejne przekleństwo, wolałbym, żeby Gławkom nie przypominał sobie o mnie, kiedy przychodzi do wyciągania kasztanów z ognia. Bo nie ulegało żadnej wątpliwości, że nowa misja nie okaże się spacerkiem. Kto wie czy i w tym wypadku nie przepadła już wcześniej jakaś ekipa?

– Straciliśmy już dwie grupy – odezwał się jakby w odpowiedzi na moje myśli Panfiłow. – Za kilka dni zrzucimy trzecią. Oczywiście, jeżeli zakończą sprawę, uznamy naszą rozmowę za niebyłą.

Sam także chciałbym mieć taką nadzieję, ale w głosie generała dało się wyczuć rezygnację. Najwyraźniej dowódca GRU nie spodziewał się sukcesu.

– Problem w tym, że...

Urwał gwałtownie, zapewne zastanawiając się, ile może wyjawić. Nie miałem o to pretensji, lepiej nie wiedzieć zbyt wiele, w przypadku fiaska operacji najbardziej podejrzani są ci, którzy dysponowali kluczowymi informacjami...

– To nie jest nic konkretnego, gdybyśmy mieli pewność, wstrzymałbym akcję – podjął Panfiłow z namysłem. – Istnieje możliwość, rozumiecie, tylko możliwość, że chodzi o dokumenty.

Zbaraniałem. Papiery fabrykowane przez GRU były znakomitej jakości. Jakieś pół roku temu słyszałem zabawną anegdotkę na ten temat. Ktoś z naszych został zatrzymany przez niemiecki patrol do rutynowej kontroli. Wraz z nim sprawdzano kilka innych samochodów. Żandarm, zniesmaczony wyglądem wyświechtanej i najwyraźniej wydrukowanej na kiepskiej jakości papierze przepustki jednego z kontrolowanych Szwabów, zabrał dokumenty przebranemu w niemiecki mundur agentowi wojennoj razwiedki i podsunął tamtemu pod nos, wrzeszcząc, że tak powinien wyglądać prawdziwy rozkaz wyjazdu...

– O dokumenty? – spytałem z niedowierzaniem.

– Jesteście doświadczonym oficerem, majorze – odparł Panfiłow. – Jak to się mówi: mądrej głowie dość dwie słowie.

Czyżby rzecz była tak śmierdząca, że nawet generał nie odważył się nazwać sprawy po imieniu? Ale o cóż mogło chodzić? Nagłe pogorszenie jakości? Bzdura. Winny zszedłby na ciężką ołowicę, a reszta ekipy pracowała ze zdwojoną energią, bojąc się – i słusznie – że w przypadku recydywy i im uzupełnią niedobory ołowiu w organizmie. Zresztą ludzie, których przerzucano przez linię frontu na lewych papierach, nie byli nowicjuszami. Potrafili poznać się na kiepskiej robocie i nie wzięliby złej jakości dokumentów. Nie bez protestów. A tylko idiota zignorowałby zdanie zawodowców. W GRU nie było idiotów, wyginęli. Tak więc musiało chodzić o co innego. Tylko o co? Zaraz, zaraz... Zimny pot zrosił mi czoło. A jeśli to celowy sabotaż? Dokumenty mogły wyglądać świetnie, ale miały na przykład jakiś umieszczony w znanym tylko wtajemniczonym miejscu znaczek. Coś, co odróżniało je od autentycznych. Wtedy wystarczyło je skontrolować i... Tak, to musiało być to! Generał milczał, nie mając dowodów – gdyby podniósł raban, unieruchomiłoby to cały wydział fałszerski na nie wiadomo jak długo, uniemożliwiło realizację zaplanowanych operacji. A tego ojczulek Stalin nie darowałby nikomu, nawet Panfiłowowi. Jeśli moje podejrzenia były słuszne, to przeciwko sabotażyście podjęto już odpowiednie działania, lecz te mogły potrwać. Zapewne „zaznaczał” on jedynie niektóre, starannie wybrane dokumenty, dbał, aby wpadki nie zdarzały się zbyt często. Tyle że z tego, co powiedział generał, wynikało, iż akcja, na którą zostanę wysłany, cieszyła się niesłabnącą uwagą „kreta”. Być może otrzymał rozkaz sabotowania jej za wszelką cenę...

– Rozumiem – odezwałem się niepewnym tonem. – Jednak nie widzę alternatywy dla naszych specjalistów.

– To postarajcie się zobaczyć! – uciął szorstko Panfiłow. – Zresztą wasza wola, jeśli nic nie wymyślicie, otrzymacie taki towar jak inni przed wami...

Ożeż kurwa! Ciekawe, gdzie znajdę fałszerzy takiej klasy?! Owszem, na czarnym rynku można dostać lewe papiery, tylko że to był drugi, albo i trzeci sort. Ot, podrobiona przepustka, kartki żywnościowe – drobiazgi. Coś, co może przeoczyć sklepowa czy patrol wojennej komendantury, ale na pewno nie pracownik niemieckiego kontrwywiadu. Zresztą i specjalizacja inna, nastawiona – jak by to powiedzieć? – na wewnętrzny rynek. Skąd wziąć wzory dokumentów, pieczątki, jak podrobić znaki wodne? Do tego potrzeba nie tylko fachowca, ale i techniki. Niepodobieństwo.

– Rozmawiamy nieoficjalnie – przerwał mi rozmyślania generał. – Nikt nie może dowiedzieć się o naszej rozmowie. Niestety, to sprawa nie tylko... techniczna, ale i polityczna. Nasza konkurencja tylko czeka, żeby zarzucić nam niekompetencję i ograniczyć nasze wpływy.

No tak, kochane NKWD...

– Dlaczego rozmawiamy przez telefon? – spytałem. – Skąd pewność, że nie jest na podsłuchu?

– Oczywiście, że jest na podsłuchu! – w głosie generała pojawiła się nutka rozbawienia. – Na naszym podsłuchu. Czekiści nie mają prawa inwigilować GRU, zresztą sprawdzamy to regularnie. Oczywiście obejmuje to też obserwację innego typu, jednak tu trudno byłoby im cokolwiek udowodnić, ich agenci mogą przecież spacerować po ulicy, na której mieszka major Razumowski, mogą spotkać przypadkiem na mieście generała Panfiłowa. Nawet w moim gabinecie... Cóż, ktoś może coś zauważyć, zameldować, było nie było, bratniej służbie. Jednak podsłuch to inna rzecz. Nie ośmieliliby się. Jeszcze nie...

– Dziękuję za ostrzeżenie, towarzyszu generale.