Выбрать главу

– Na razie siedźcie cicho – zadecydowałem. – Wracajcie do zdrowia i dobrze by było, gdybyście zaczęli powoli trenować... – Popatrzyłem na chłopaków pytająco.

– Nie ma problemu, komandir – zadeklarował Tima.

Pietka przytaknął energicznie.

– Mam trochę sztywny bark – kontynuował Kotuszew – ale z czasem wszystko powinno wrócić do normy. Już zacząłem trochę ćwiczyć.

W jego dłoni znikąd pojawił się nóż, zawirował obracany między palcami z cyrkową zręcznością. Ostrze kilkakrotnie przecięło ze świstem powietrze trzymane to zwykłym, to odwrotnym chwytem.

Pokiwałem z uznaniem głową – widać było, że Tima wraca do siebie, a i ćwiczenia wybrał rozsądnie, starał się nie nadwerężyć mięśni.

– Kiedy was wypiszą i zaczniecie regularne zajęcia, zwróćcie uwagę na Wierę, prawdopodobnie pojedzie z nami.

Nie odrywałem od nich surowego wzroku, dopóki obaj z pewnym ociąganiem nie skinęli głowami. Cóż, nowi zawsze płacą frycowe, nikt i nigdzie nie podaje im własnoręcznie wypracowanych patentów na sukces. Rozumiałem i popierałem tę filozofię, tyle że w tym momencie nie mogliśmy sobie pozwolić na podobne gierki. Kiedy, czy może raczej o ile, zabierzemy na misję pannę Turkuł, ta musi być naprawdę w formie. Dlatego Pietka i Tima pomogą dziewczynie w treningu, wyuczą sztuczek, które oszczędzą jej miesięcy, może lat ciężkich ćwiczeń. Kotuszew był mistrzem walki nożem i świetnie strzelał, Drozd zaś znakomicie posługiwał się gołymi rękoma i potrafił czytać z niewiarygodną wręcz szybkością, a wszelkie informacje zapamiętywał z taką dokładnością, jakby zamiast mózgu miał kliszę fotograficzną. Obaj będą doskonałymi instruktorami dla Wiery. Tak więc zadania zostały przydzielone – moja ekipa zajmie się treningiem, a ja... Cóż, ja sprawdzę, ile jest warta przyjaźń pułkownika Poliakowa...

ROZDZIAŁ CZWARTY

Prominentni kryminaliści? – spytał po raz kolejny Poliakow.

W jego głosie brzmiało niedowierzanie, spoglądał na mnie uważnie, a nawet, jak mi się wydawało, z pewną troską, tak jakby nie był pewien, czy jestem przy zdrowych zmysłach.

– Jest w ogóle ktoś taki? – warknąłem zniecierpliwiony. – Bo jeśli nie, to trudno. Postaram się załatwić sprawę inaczej. Nie mam czasu na pogoń za jakąś fatamorganą.

Zamarłem, widząc, że kręci głową.

– Nie powiem ani słowa, zanim nie dowiem się, po co ci to potrzebne – stwierdził stanowczo.

Odetchnąłem, przez chwilę bałem się, że mój pomysł zmarł śmiercią naturalną. Tymczasem skoro milicjant nie chce gadać, znaczy coś jest na rzeczy...

– Myślałem, że jesteś mi co nieco winien – zaznaczyłem z naciskiem.

– Jestem – przyznał Poliakow. – I dlatego właśnie usiłuję uratować ci życie. Jak ty to sobie wyobrażasz? Znajdziesz wora w zakonie, a on jak ta złota rybka spełni twoje życzenie?!

– Kogo?

– Wora w zakonie, bandyckiego herszta. Kryminalny świat, błatni, tak jak i my ma swoją hierarchię, przywódców. Wor w zakonie to władca podziemnego świata. Jeden z władców, bo takich jest więcej. Jego słowo jest prawem, rozkazy wykonywane są bez szemrania, sprzeciw karany śmiercią.

– Właśnie kogoś takiego mi potrzeba.

Pułkownik westchnął z głębi potężnej piersi, popatrzył w sufit, wyraźnie zmuszając się do cierpliwości.

– W świecie błatnych obowiązuje wiele reguł, a wśród nich jest jedna podstawowa: nigdy i w żadnym wypadku nie współpracować z komunistami i przedstawicielami państwa. Jeśli udałoby ci się nawet dotrzeć do kogoś ważnego, ten albo zabiłby cię osobiście, albo kazał zabić. Nawet by cię nie wysłuchał, bo i po co? Oni nienawidzą naszego ustroju – wyjaśnił, wzruszając ramionami.

– I państwo to toleruje?!

Wyraźnie ubawiony Poliakow zarechotał.

– A ma jakieś wyjście? Oczywiście od czasu do czasu łapiemy kogoś z ferajny, lecz to przeważnie płotki. Rzadko kiedy zdarzy się ktoś ważniejszy. To hermetyczny, niedostępny dla nas świat. Nie możemy wysłać tam szpiegów, bo ktoś taki musiałby myśleć jak błatny, mówić jak błatny... Tak, oni mają nawet własny język! Wreszcie być wytatuowany jak błatny. Jednym słowem: być błatnym. A dla nich nie ma większej winy niż zdrada...

– Wytatuowany? Jak dzikus albo marynarz?

– Coś w tym rodzaju.

Mój rozmówca z lekkim stęknięciem sięgnął do szuflady – wyglądało, że odczuwa jeszcze skutki pobicia – i wyciągnął pokaźny, oprawiony w skórę album.

– Niewiele osób to widziało – powiedział poważnie. – Niektóre tatuaże to znak, kim w złodziejskiej hierarchii jest dana osoba, inne błatni wykonują siłą tym, którzy naruszyli zasady. Popatrz – powiedział, przewracając kartki – to na przykład tatuaż, jaki robią kobietom, które zabiły własne dziecko.

Zerknąłem. Rysunek przypominał do złudzenia cyfrę trzy albo literę Z w cyrylicy.

– No i na co komu ten znaczek?

– Takie osoby będą odpowiednio traktowane w więzieniu czy na zonie – odparł Poliakow. – Błatni nie lubią dzieciobójczyń... A to z kolei tatuaż, jaki wykonuje się kobietom, które nie dotrzymują słowa i zaniedbały się fizycznie i duchowo.

– To znaczy?

– Na przykład nie dbają o higienę.

Hmm... Tu już wyraźnie można było zobaczyć litery: „S” i „Ch”, tuż obok malutkie „i”.

– Suczonka i chriuszka, suczka i świnia – wyjaśnił Poliakow.

– A to? – Wskazałem tatuaż przedstawiający głowę kota.

– Kot.

– Przecież widzę! Pytałem, co to znaczy?

– KOT. Koriennoj Obitatiel Tiurmy.

– Stały mieszkaniec więzienia?!

– Mniej więcej. Taki tatuaż mogą nosić tylko recydywiści.

– Skąd to wszystko wiesz? Skąd te ryciny? Bo to przecież nie jest powszechna wiedza?

– Od więźniów.

– Wyjaśnili ci to, ot tak?

– Wyjaśnili mi to – odparł chłodno milicjant. – W jakich okolicznościach, nie ma najmniejszego znaczenia. A teraz do rzeczy, czego ci potrzeba od błatnych?

Milczałem przez chwilę, zastanawiając się gorączkowo, co robić. Powiedzieć, nie powiedzieć? Im mniej osób orientuje się, o co chodzi, tym lepiej. Do tej pory o konieczności wykonania fałszywych dokumentów poza strukturami GRU wiedział tylko generał Panfiłow. No i ja. Żaden z nas nie zdradzi, bo obaj, każdy na swój sposób, kładziemy głowę pod topór. Poliakow... No właśnie, co zrobi Poliakow? Czy jeśli powiem mu o dokumentach, nie domyśli się wszystkiego? I czy nie wykorzysta tej wiedzy? Z drugiej strony zdawałem sobie już sprawę, że bez pomocy milicjanta nie mam najmniejszej szansy nawiązać kontaktu z błatnymi, czy też raczej z, jak on ich nazwał, worami w zakonie. Ech, wybór mam niewielki...