Początkowo zimno przenikało mnie do szpiku kości, później zaczęły drętwieć mięśnie. Próbowałem napinać muskuły, zmieniałem pozycję, masowałem się. Bez większego rezultatu. Wycieńczony wysiłkiem i stresem organizm nie dysponował energią, która mogłaby podtrzymać właściwą temperaturę. Wreszcie zacząłem rozważać to, co powiedział Blofeld – miałem nadzieję, że nie pozwoli mi to zasnąć. Wizje? W porządku, sam wiedziałem, że to możliwe, tylko dlaczego nie zdjęli nas zaraz po przekroczeniu linii frontu? Dlaczego tyle czekali? Przecież zdążyliśmy powiadomić dowództwo o tym, co się dzieje w Aleksandrowce, a niewiele brakowało, żebyśmy zameldowali i o sposobach przenoszenia bakterii wąglika. Gdybym kazał wziąć ze sobą radiostację... A może te wizje były takie jak moje? Pojawiały się znienacka i znienacka znikały? Być może nikt ich nie kontrolował? Cóż ja tak naprawdę wiedziałem o efektach „świętej choroby”? Trudno przecież traktować poważnie mistyczny bełkot z księgi Doskonałych.
W miarę upływu czasu zacząłem tracić siły. Najpierw przestałem czuć nogi, później obszar niewrażliwości przesunął się na brzuch i klatkę piersiową. Pogrążony w wygodnym odrętwieniu zasnąłem. W stanie dziwnej, wywołanej chłodem ni to drzemki, ni to hibernacji ujrzałem jeszcze raz, jak wchodzimy do stajni. Widziałem twarze chłopaków i Wiery. Nawet w stanie nieświadomości męczyły mnie jej ostatnie słowa. Co miała na myśli, krzycząc, że nas kocha? O kogo jej chodziło? O nas wszystkich? O mnie? Ech, szlag by trafił ten nasz zwyczaj zwracania się do starszych w liczbie mnogiej...
Coś wyrwało mnie z odrętwienia: leciałem w powietrzu swobodny jak ptak, szybowałem, nie poruszając mięśniami. Z trudem, wbrew sobie otworzyłem ciężkie powieki – chciałbym unosić się w przestworzach w nieskończoność, ale zadziałał instynkt. Ktoś wywlekał mnie z jamy, trzymając za nadgarstek. Szorowałem twarzą po oblodzonej ziemi, nie czułem jednak ani bólu, ani zimna. Znienacka zalała mnie fala wściekłości, sięgnąłem po nóż. Odrętwiałe, sztywne jak drewno palce zacisnęły się na rękojeści niczym szpony. Pchnąłem na oślep, czując, że ostrze wchodzi w coś miękkiego. W odruchu paniki Niemiec puścił moją rękę i wśliznął się w prowadzący do wylotu z nory korytarz. Dopadłem go, dźgając raz za razem. Po chwili przestał się ruszać. Powoli, na raty, wciągnąłem ciało do legowiska. Wysiłek powodował ogłuszający łomot serca, przed oczyma pojawiała się szara mgła. Wreszcie mogłem obszukać zwłoki. Jednak żołnierz nie miał przy sobie ani grama żywności, żadnej przydatnej rzeczy. Nawet dokumentów. Ach, wy skurwysyny...
Nagle poczułem szarpnięcie, ciało zaczęło przesuwać się do wyjścia. Ki czort? Kolejna wizyta? Przesunąłem rękoma wzdłuż ciała – ciepła, tryskająca z przeciętej tętnicy Szwaba krew przywróciła mi odrobinę czucia w palcach – namacałem przywiązaną do nóg zabitego linę. Chcecie wyciągnąć kumpla, gnoje?! W porządku, tylko może nie tak od razu... Położyłem się na zwłokach, wbiłem nóż w klatkę piersiową Niemca. Naparłem całym ciężarem na ostrze, starając się przeciąć mostek. Jak to się fachowo nazywa? Sternotomia? Słuchałem kiedyś wykładów prowadzonych przez uroczą panią chirurg. Objaśniła mi dość dokładnie, na czym polega przecięcie mostka. Rzecz jasna, nie na sali wykładowej, tylko w czasie prywatnych lekcji. Linię cięcia i inne detale pokazała na sobie...
Rozchyliłem rozkrojoną pierś Niemca, sięgnąłem w głąb. Pan profesor miał mi za złe, że nie zżarłem czyjegoś serca w Leningradzie? No cóż, może dam radę teraz nadrobić to zaniedbanie? Z tryumfalnym rykiem wbiłem zęby w lepki, śmierdzący świeżą krwią ochłap. Teraz możecie zabrać swojego kumpla, skurwysyny! Tylko że następnego ochotnika gotowego wyciągnąć mnie z jamy przyjdzie wam chyba długo szukać. Nie każdemu przypadnie do gustu moja, nomen omen, serdeczna gościnność...
I znowu śniłem. Próbowałem jakiś czas czuwać z gotową do strzału bronią, jednak – jak i poprzednio – pokonało mnie zmęczenie. Tym razem sen nadszedł wraz z falą ciepła, rozluźniając podstępnie mięśnie, mamiąc rozum i zmysły. Jakaś część mojego umysłu pozostawała świadoma całego procesu, obserwowała go z chłodnym, naukowym zainteresowaniem, jednak kontrolę nad sytuacją przejęło śmiertelnie znużone ciało. Nie miałem złudzeń, wiedziałem, że mogę się już nie obudzić. Tak czy owak, lepsze to, niż gdyby mieli mnie dorwać Niemcy. Ci by mnie dopiero rozgrzali... Przez moment zastanawiałem się, czy samemu nie załatwić sprawy? Wystarczyłoby przecież wsunąć lufę pod brodę i nacisnąć spust. Jednak było coś, co odwiodło mnie od tego kroku, uświadomiłem sobie to dopiero teraz, w stanie onirycznego transu: zemsta. Dopiero teraz zrozumiałem motywy, jakie kierowały chłopakami i Wierą, pojąłem, dlaczego, nie porozumiewając się przecież między sobą, zrobili wszystko, żeby umożliwić moją ucieczkę. Pamięć podsuwała mi wspomnienia, przewijała je niczym operator w kinie, uwypuklała wybrane epizody. Jak przez szkło powiększające widziałem ich gesty, spojrzenia, bohaterskie czyny i małe intrygi. Tak, nie miałem już żadnych wątpliwości: oni wszyscy walczyli dla mnie. Nie dla towarzysza Stalina, nawet nie dla kraju – tylko dla mnie... Jak mogłem być tak głupi? Tak ślepy? Nie zauważyć, że mimo nie tak znowu wielkiej różnicy wieku traktują mnie jak ojca? Dlatego kiedy śmierć przyszła po mnie, oddali życie, aby mnie ocalić. Wszyscy bez wyjątku. Moje dzieci umarły, żebym przeżył... W jakimś zakamarku umysłu słyszałem krzyk rozpaczy podobny do wilczego wycia. Ktoś mi za to zapłaci! Zapłaci za wszystko... Nieważne, czy jest Bóg, czy go nie ma, nieważne, czy istnieje życie pozagrobowe, czy śmierć kończy wszystko. Nie pozwolę zepchnąć się w nicość, nie poddam wywołanemu mrozem odrętwieniu. Powrócę choćby z samego piekła. Dla zemsty, dla nich... Ja, żołnierz wojennoj razwiedki, morderca i kanibal.
Powrócę!
WIERSZE, PIOSENKI, TŁUMACZENIA I CIEKAWOSTKI
Rosyjski wywiad wojskowy GRU – spopularyzowany przez Suworowa termin GRU (Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije), Główny Zarząd Wywiadu, używany jest od lutego 1942 roku, kiedy to rosyjskiemu wywiadowi wojskowemu nadano nazwę Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije Gienieralnogo Sztaba Krasnoj Armii (Główny Zarząd Wywiadu Sztabu Generalnego Armii Czerwonej). Co prawda jeszcze w tym samym roku zmieniono ją na Uprawlenije Wojskowoj Razwiedki Gienieralnogo Sztaba Krasnoj Armii (Zarząd Wywiadu Wojskowego Sztabu Generalnego Armii Czerwonej), ale poprzednia nazwa chwyciła i mimo kolejnych zmian była używana.
Stopnie w NKWD – w rzeczywistości rangi podpułkownika i pułkownika zostały wprowadzone do NKWD dopiero w 1943 roku, jednak żeby nie robić zbędnego zamieszania, zdecydowałem się nieco uprzedzić wypadki.
Wiersz Charlesa Baudelaire’a „Spleen” – w tłumaczeniu Bolesława Wieniawy Długoszowskiego.
Na kijewskom wokzalie...
Na kijowskim dworcu
kurwą mnie nazwali.
Co ze mnie za kurwa,
jak mnie nie jebali?
(tłum. aut.)
Kto to spizdił...
Ktoś tam zwinął bałałajkę,
na patefon nasrał chwacko,
wziął wyjebał gospodynię,
a o stół kondomem pacnął!
(tłum. aut.)
Służu Sowietskomu... – „Służę Związkowi Radzieckiemu!”. Formułka, jaką wypowiadał nagradzany żołnierz zgodnie z przepisami UWS-37 (Ustaw Wnutrienniej Służby), Regulaminu Służby Wewnętrznej z 1937 roku.