Выбрать главу

- Nie, gdybyśmy zrobili to w Wielkiej Sali, to byłoby to miejsce publiczne.

- Hmm... A jak ty się po tym czułeś, Harry?

- Miałem najwspanialszy orgazm w życiu.

- No to nie widzę problemu, Harry.

- Dziękuję, że mnie pan wysłuchał, panie dyrektorze."

Harry uśmiechnął się do siebie mimowolnie.

Nie. Wiedział, że nigdy, przenigdy nikomu o tym nie wspomni. Umarłby ze wstydu. Ten wstyd ciążył mu w każdej sytuacji, przytłaczając go swym ciężarem i nie pozwalając zapomnieć.

Harry nienawidził siebie za to, że wypił wtedy ten eliksir. Nienawidził siebie za to, jak działał na niego Snape. Nienawidził siebie za świadomość, że wtedy, w schowku zrobiłby dla Snape'a wszystko. Zrobiłby każdą rzecz, o jaką Mistrz Eliksirów by go poprosił. I nienawidził Snape'a za to, że drań doskonale o tym wiedział. Nienawidził go za jego pewność siebie. Ale to Harry dał mu tę pewność.

Bał się też. Bał się, ponieważ Mistrz Eliksirów wiedział o pragnieniach Harry'ego Pottera. Bał się, ponieważ to dawało Snape'owi władzę nad Harrym, a ten człowiek był zdolny do wszystkiego. A Harry sam mu dał tę władzę. Bał się, do czego Snape mógł ją wykorzystać.

Harry przeklinał siebie samego i wszystko, co doprowadziło go do punktu, w którym się teraz znajduje.

Niech będzie przeklęta chwila, kiedy wziąłem do ust ten przeklęty eliksir i odkryłem w sobie te przeklęte pragnienia!

Kiedy wrócił wczoraj wieczorem do dormitorium, wszyscy już spali. Pamiętał zapach spermy Mistrza Eliksirów, który wciąż czuł na sobie, a którego nie udało mu się zmyć w łazience. Czuł się brudny, upokorzony i zdeptany, ale druga połówka jego serca wyśpiewywała serenady radości. Dostał to, czego tak bardzo pragnął. Może nie wyglądało to, tak, jak w jego marzeniach, ale to na pewno dopiero początek. Snape nie może przecież wiecznie udawać, że nic do Harry'ego nie czuje. Przecież widział wtedy to płonące spojrzenie czarnych oczu...

Zadrżał, przypominając sobie chłodną dłoń poruszającą się na jego penisie, która doprowadziła go do najwspanialszego orgazmu w jego życiu. To zupełnie co innego, niż robienie tego samemu...

- Harry! Harry! - głos Hermiony przedarł się przez myśli Harry'ego.

- Przestań wreszcie "harrować"! - warknął Gryfon. - Co? - dodał, widząc wyrzut w oczach przyjaciółki. Był zły, że Hermiona wciąż go nagabuje i nie pozwala mu spokojnie pomyśleć.

- Co się z tobą dzieje? - fuknęła Hermiona robiąc obrażona minę.

- Przecież mówię, że nic! Przestań się mnie wreszcie czepiać i zostaw mnie w spokoju! - syknął Harry, odsuwając ze złością talerz i podnosząc się gwałtownie z miejsca.

Chciał zostać sam.

Widział, że Ron otworzył szeroko oczy, zaskoczony nagłym wybuchem swego przyjaciela i chciał coś powiedzieć, ale jego pełne usta nie pozwoliły mu na to.

- Idę uprzątnąć resztę schowków - powiedział gniewnie Harry, odwracając się plecami do przyjaciół i ruszając w stronę wyjścia. Nie obchodziło go, czy się na niego obrażą, czy nie. Nawet nie czekał na protesty Hermiony. Czuł na sobie odprowadzające go spojrzenia części uczniów, wśród których było również intensywne spojrzenie Draco Malfoya, jednak teraz nie był w stanie zwracać na to uwagi.

Szedł szybko korytarzami, roztrzęsiony i zdenerwowany. Nie rozumiał, skąd brały się u niego te pokłady agresji, które ostatnio wyrzucał z siebie w ilościach zdolnych zatopić cały korytarz. Potrzebował samotności, żeby to wszystko spokojnie przemyśleć.

Nie interesowało go zwycięstwo Armat we wczorajszym meczu, o którym przez cały czas opowiadał mu Ron. Nie miał ochoty słuchać o stercie prac domowych, o której Hermiona cały czas mu przypominała i zamęczała go, żeby pospieszył się ze sprzątaniem, bo nic nie zdąży na jutro odrobić. Nic go nie interesowało. Wszystko nagle zostało zepchnięte na dalszy plan. Najważniejsze było teraz dla niego to, co wydarzyło się wczoraj wieczorem w małym, zatęchłym schowku w zimnych, mrocznych lochach Hogwartu. Chciał teraz myśleć tylko o tym. Tylko o tym potrafił teraz myśleć.

Czuł, że jego życie diametralnie się teraz zmieni. Nie wiedział dokładnie na czym ta zmiana miała polegać, ale na pewno nie będzie to dla niego ten sam Hogwart, co wcześniej. Wszystko, na co spojrzał nosiło teraz dla niego znamię jego obsesji Severusem Snape'em.

Nie był w stanie dokończyć wczoraj sprzątania tego schowka. Po prostu nie potrafił się na tym skupić. Zdruzgotany i zszokowany opuścił schowek, powlókł się prosto do łazienki i siedział tam tak długo, dopóki nie upewnił się, że wszyscy już poszli spać.

Już nigdy nie wróci do tego miejsca, które było świadkiem jego całkowitego upokorzenia i jednocześnie największej ekstazy. Wiedział, że Filch będzie na niego wściekły, ale nikt go tam nie zaciągnie, nawet siłą.

Został mu jednak jeszcze jeden schowek w dolnej części zamku, najbliżej komnat Ślizgonów. Całe szczęście, że odnoga, w której się znajdował prowadziła daleko od gabinetu Snape'a. Jednak Gryfon cały czas odczuwał niepokój. Był w takim stanie, że gdyby spotkał dzisiaj Snape'a na korytarzu, mógłby uciec z krzykiem, albo - co gorsza - zemdleć z przerażenia.

Kiedy Harry, zamyślony schodził do lochów, przypomniał sobie, że nie zabrał wiadra i całej reszty środków czystości, które były mu potrzebne do sprzątania, a które znajdowały się w schowku obok gabinetu Filcha. Westchnął zrezygnowany, odwrócił się w połowie schodów i w tej samej chwili ujrzał ciemny kształt znikający za rogiem na szczycie schodów. Zaniepokojony spiął się cały i poczuł nagły ciężar przygniatający jego serce.

Wszyscy uczniowie byli przecież na śniadaniu. Nie mógłby tutaj nikogo spotkać. Włożył dłoń do kieszeni, zaciskając ją na różdżce i powoli zaczął wdrapywać się po schodach. Wpatrywał się w róg korytarza z taką intensywnością, że po chwili poczuł łzy w oczach, jednak nie odważył się mrugnąć. Nasłuchiwał, ale nie słyszał nic podejrzanego. Kiedy znalazł się na szczycie schodów, zacisnął jeszcze mocniej dłoń na różdżce i z mocno bijącym sercem, wyjrzał ostrożnie za róg.

Nikogo tam nie było.

Odetchnął z ulgą wmawiając sobie, że coś mu się pewnie wydawało. Po co ktoś miałby go śledzić? Jednak kolejne piętro pokonał biegiem.

Ze schowka obok gabinetu Filcha zabrał szczotkę, wiadro, środki czystości, ścierki i miotełki i z całym pobrzękującym ekwipunkiem rozpoczął ponowną wędrówkę w dół, wprost do lochów.

Rozglądał się bacznie, ale żadne dziwne zjawiska nie wyskoczyły na niego nagle zza rogu. Pomyślał o medalionie - prezencie od Luny, który spoczywał sobie spokojnie w kufrze w jego dormitorium. Żałował, że go przy sobie nie ma. A nuż okazałoby się, że jednak działa.

"Nie ma powodów do niepokoju. Jestem w Hogwarcie - najbezpieczniejszym w tej chwili miejscu w Czarodziejskim Świecie. Nie ma tu nic groźnego. No, może poza trójgłowymi psami, ogromnymi pająkami, wężami, które jednym spojrzeniem mogą zabić człowieka i całą masą innych dziwnych stworzeń ukrywających się w zakamarkach zamku. I Snape'em." - myślał, stawiając wiadro na jednym ze stopni i przeciągając się. - "To pewnie był tylko Irytek, albo jakiś inny duch."

Kątem oka dostrzegł ruch na szczycie schodów, jednak kiedy odwrócił głowę, zobaczył tylko kilka wiszących na ścianach obrazów. Stary opasły mnich drzemał w swych ramach, a stado hipopotamów spokojnie wylegiwało się w wodzie. Nikt się nie poruszał na obrazach. Skąd więc to wrażenie?

"Mam jakieś omamy. Pewnie z niewyspania" - pomyślał Harry, łapiąc ponownie wiadro i schodząc do zimnych lochów. Kiedy przemierzał długi, surowy korytarz czuł, jak chłód przenika jego ubranie i wstrząsa jego ciałem. Tu zawsze było zimno. Prawie o tym zapomniał, przypominając sobie żar, który płonął w nim wczoraj, kiedy on i Mistrz Eliksirów...