Ujrzał przed oczami jego wykrzywioną furią twarz i wyszczerzone, żółte kły, kiedy z gardła czarodzieja wydobył się pełen wściekłości ryk.
Harry szarpnął ręką, wyrywając mu siłą obie różdżki i wciąż przytrzymując w górze wyciągniętą rękę Voldemorta, który przysunął twarz tak blisko, iż Harry poczuł wdzierający mu się do nozdrzy odór siarki i stęchlizny, a jego czoło ponownie przecięła piekąca błyskawica bólu.
- Nie pokonasz mnie - wycharczał Czarny Pan, kiedy Harry próbował pozbyć się białych plam potwornego bólu, które wykwitały mu przed oczami. - Nie możesz mnie zabić żadną klątwą. Moja moc jest tak ogromna, że jestem w stanie przeżyć nawet bez ciała. Możesz próbować do woli, ale to i tak na nic. To ja zwyciężę.
Harry poczuł lodowatą dłoń zaciskającą mu się na gardle niczym imadło. Rozsadzający głowę ból stał się już tak silny, iż był niemal pewien, że za chwilę jego czaszka eksploduje. Nie był w stanie nabrać powietrza, ale zdołał wbić spojrzenie w płonące czerwienią oczy Voldemorta. Miał wrażenie, jakby spoglądał przez nie na potężną, niemożliwą do ugaszenia pożogę, jakby były oknami, przez które Harry był w stanie dostrzec tę ogromną moc, płonącą w Voldemorcie, a którą teraz przecinały ciemnozielone języki bólu, wywołanego przez tętniącą w jego krwi truciznę. I Harry wiedział, że jeszcze chwila i Voldemort ją zwalczy. I pomimo, iż ściskał w dłoni dwie różdżki, swoją i Severusa, miał okropne, skręcające wnętrzności przeczucie, że nie może zrobić nic, by go pokonać. Że żadne, nawet najsilniejsze zaklęcie, nie jest w stanie go zniszczyć. Tak naprawdę. Tak na zawsze. Bo za kilka lat on znowu może powstać z popiołów. I powrócić.
Miał rację. To jego moc była źródłem jego potęgi. Jego nieśmiertelności. A teraz była osłabiona, zaatakowana od wewnątrz. Nie z zewnątrz.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się, kiedy nagle do jego umysłu wdarła się wyrazista, wstrząsająca myśl.
Od wewnątrz! Oczywiście!
Uniósł obie różdżki, celując prosto w czaszkę Voldemorta i czując coraz większy chłód, wbijający mu się w ciało niczym lodowe igły. Zerknął w górę i ujrzał tuż nad sobą wyciągnięte szpony Dementorów. Byli znacznie bliżej, jakby utrzymująca ich na dystans moc Voldemorta osłabła na tyle, iż wystarczył niewielki spadek koncentracji, aby te wygłodniałe bestie rzuciły się na żer.
Ponownie wbił spojrzenie w płonące oczy naprzeciw.
Już wiedział, co zrobić.
Jego życie i tak zakończyło się, zanim jeszcze tu przybył. Dopilnował tego. Zamknął wszystkie karty. Pożegnał się z przyjaciółmi. Nie czekało go nic, poza śmiercią... i to, że pomimo wszystkiego, wciąż próbował ją odsuwać, było najgłupszą rzeczą, jaką zrobił. Naraził Severusa... naraził wszystkich...
Ale teraz to zakończy. Nie zamierzał już uciekać. Już nie.
Nawet, jeśli ceną miała być jego własna dusza... to Voldemort także ją zapłaci.
Za wszystko, co mu odebrał. Za każdą klątwę, która została rzucona w jego imieniu. Za każdą śmierć, do której się przyczynił. Za wszystkich tych, którzy zginęli w męczarniach, próbując mu się przeciwstawić. Za piekło, które zgotował jemu i Severusowi!
Za te wszystkie wieczory przy kominku, których już nigdy nie będą mieć. Za wszystkie noce, których ze sobą nie spędzą. Za spojrzenie i dotyk... którego już nigdy więcej nie poczuje. Za marzenia, które były tak blisko... a okazały się niemożliwe do zdobycia. Za wspólnie spędzone życie. Brutalnie im odebrane i podeptane.
Legilimens Evocis.
Zaklęcie, które uformowało się w umyśle Harry'ego nie potrzebowało nawet słów. Przypominało wzburzoną, nieokiełznaną falę mocy, która roztrzaskała powstrzymującą ją tamę i popłynęła wąskim przesmykiem dwóch różdżek, wbijając się w umysł Voldemorta z siłą stalowego ostrza i zagłębiając się w nim niczym niemożliwy do wyszarpnięcia harpun.
Harry miał wrażenie, jakby wpadł do gęstego niczym smoła, trującego morza czerni, które próbowało go pochłonąć.
Za każdym razem, kiedy przykrywała go fala, widział zalane krwią twarze, rzucane drgawkami ciała. Słyszał rozdzierające wrzaski, zakończone przedśmiertnym charczeniem. Widział wokół siebie setki oczu, błagających, gasnących, przerażonych... Słyszał rozpaczliwy szloch i pozbawione nadziei zawodzenie.
Jedna z fal rzuciła go we wspomnienie, w którym zobaczył okrutnie okaleczone zwłoki kobiety i mężczyzny oraz stojącego nad nimi, kilkuletniego chłopczyka z pokrytą smugami krwi, zapłakaną twarzą, który z tępą, osłupiałą zgrozą wpatrywał się w skierowaną w siebie różdżkę, a na błękitnych spodenkach, które miał na sobie, rozrastała się ciemna plama moczu, spływającego mu po nogach i mieszającego się z rozlaną na podłodze krwią.
Harry w ostatniej chwili wydostał się na powierzchnię wspomnienia, tuż przed tym, zanim młody Tom Riddle sprawdził, czy obdzieranie ze skóry człowieka wygląda tak samo jak obdzieranie ze skóry królika.
Ale obrazy dalej atakowały. Przypominały wbijające się w niego szpony, które rozszarpywały go kawałek po kawałku, wyrywając z niego to, co najcenniejsze.
Człowieczeństwo.
Voldemort walczył. Tylko z powodu jego chwilowego osłabienia, spowodowanego krążącą mu w żyłach i kąsającą go od wewnątrz trucizną, Harry był jeszcze w stanie utrzymać się na powierzchni i nie pozwolić, by pochłonęło go morze krwi, zalewające mu oczy i usta, wdzierające się do nosa i uszu, odcinając dopływ powietrza i pogrążając go we wszechogarniającym, duszącym strachu.
Szamotał się i walczył, ale wspomnienia atakowały go niczym rozwścieczone bestie, zadając mu rany na duszy i wypalając w czaszce potworne obrazy okaleczeń i wykrzywionych cierpieniem twarzy, a on miotał się pomiędzy nimi, próbując się czegoś uchwycić i przezwyciężyć ten nurt. Wydostać się na powierzchnię i zapanować nad tą szalejąca kipielą w dole.
I wtedy kolejna fala znowu zmyła go pod powierzchnię i jego oczom ukazało się owinięte w czerń ciało, miotające się w spazmach po podłodze lochu, twarz przykryta czarnymi włosami, spod których widać było jedynie otwarte usta i wydobywający się z nich, zwierzęcy wrzask, długie palce, drapiące paznokciami o kamienną podłogę... te same palce, które z delikatnością przesuwały się po jego skórze... te same usta, które tym niskim, ochrypłym głosem szeptały mu do ucha, że należy wyłącznie do niego... to samo szczupłe ciało, które osłaniało go przed klątwami Voldemorta...
Wynurzył się na powierzchnię tak gwałtownie, jakby coś złapało go za rękę i wyciągnęło z krwawej kipieli. Wzburzone wspomnienia wciąż próbowały pochłonąć go z powrotem, ale on miał wrażenie, jakby coś go podtrzymywało, dając oparcie i wypełniając przestrzeń wokół niego ciepłem. I siłą.
Jeszcze raz spojrzał na przepływające w dole wspomnienia.
Wiedział co zrobić. Przywołać to, co będzie w stanie nakarmić istoty żywiące się tylko i wyłącznie najgorszymi, najbardziej traumatycznymi przeżyciami i emocjami. Otworzyć tamę, której Voldemort nie będzie w stanie zamknąć. Wyciągnąć na powierzchnię cały ten strach i rozpacz, które towarzyszyły mu przez całe życie, którymi była przesycona niemal każda chwila jego istnienia, które emanowały z każdego aktu przemocy i terroru, z każdej rzuconej klątwy, z każdego krzyku cierpienia, który ustami torturowanych przez niego ofiar, wydawała jego własna dusza.
I Harry wiedział, że istnieje tylko jeden klucz, który był w stanie przywołać to wszystko. Klucz do życia Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Klucz do jego przeżyć od najwcześniejszego dzieciństwa. Klucz do cierpienia, które otaczało go od chwili narodzin, a od którego przez całe życie próbował uciec, zadając je innym.