Severus wyglądał tak, jakby mrok pochłaniający jego oczy zaczął wlewać się również do jego umysłu. Jakby z każdą mijającą sekundą, uwięziony gdzieś głęboko na dnie duszy, skrępowany resztkami samokontroli strach, przeistaczał się w szaleństwo.
- Wiem, że nigdy nie będzie idealnie. Wiem, że będziemy się kłócić codziennie i może nawet kiedyś się nawzajem pozabijamy. Ale musisz przeżyć, żeby się o tym przekonać. Nie możesz teraz ode mnie odejść. Nigdy ci na to nie pozwolę. Twoje miejsce jest przy mnie. I zawsze już będzie. Nie opuścisz mnie nawet na krok, ponieważ należysz do mnie... słyszysz? Daj mi znak, że mnie słyszysz, do diabła! - Potrząsnął nim gwałtownie, ale nic się nie wydarzyło. - Dlaczego milczysz? Jak śmiesz mnie tak zostawiać... teraz, kiedy...
Przysunął się bliżej, czując uderzający w nozdrza, słaby zapach wanilii, który jednak wdarł mu się we wszystkie zmysły z tak ogromną siłą, iż potrzebował trochę czasu, aby złapać oddech i zapanować nad zawrotami głowy. Oblizał wyschnięte wargi i pochylając się jeszcze niżej, tak iż niemal oparł się czołem o przecięte blizną czoło naprzeciw, wyszeptał ochrypłym, łamiącym się głosem:
- Harry... nie zmuszaj mnie, żebym cię błagał.
I wtedy zielone oczy poruszyły się nieznacznie, na ułamek sekundy spoczywając na jego twarzy i natychmiast ponownie zagłębiły się w swoim świecie.
Ale ta jedna, nieoczekiwana reakcja wystarczyła, aby twarz Severusa rozświetliła się opętańczym, niemal bolesnym żarem nieokreślonej emocji.
- Dobrze. A teraz spójrz na mnie jeszcze raz i powiedz, jak mam na imię - wyszeptał gorączkowo, zatapiając płonące spojrzenie w nienaturalnie powiększonych źrenicach. Przesunął drżącą dłoń z chłodnego policzka na włosy i wplótł palce w czarne kosmyki, a ledwie słyszalny szept, który wydobył się z jego ust, był tak niewyraźny i zachrypnięty, jakby pochodził z najodleglejszego, najciemniejszego zakątka duszy:
- Powiedziałeś, że zawsze będziesz do mnie wracał...
Jego głos ucichł nagle, jak zbyt mocno naciągnięta struna, która pękła pod naporem oddziałujących na nią sił. I pozostał jedynie wzrok. Wzrok szaleńca. Wzrok, który nagle zadrżał, rozpadając się niczym kolorowe szkiełka w kalejdoskopie, kiedy ujrzał w oczach naprzeciw... kiedy ujrzał...
...jak źrenice zmniejszają się gwałtownie, jakby w końcu, po trwających długo ciemnościach, napłynęło do nich światło, rozświetlając je od środka i napełniając świadomością.
Usta Harry'ego otworzyły się odrobinę i ponownie zamknęły, jakby próbował coś powiedzieć, ale słowa napotykały barierę i nie mogły wypłynąć z gardła. Mężczyzna wbił płonące spojrzenie w te drżące z wysiłku wargi, jakby samym tylko wzrokiem próbował zmusić je do tego, by się rozwarły i by w końcu usłyszeć z nich... usłyszeć...
...ten cichy, osłabiony i zachrypnięty szept:
- Severusie...
*
Ciemność wypełniała niekończąca się kakofonia rozdzierających duszę krzyków. Słyszał wrzask swojej mamy, krzyki setek ofiar, zadręczonych na śmierć i torturowanych do granicy szaleństwa, a każdy z nich był jak oddzielne ukąszenie, zatapiające kły w jego duszy i wyszarpujące z niego kolejne uczucia. Jedno za drugim, obdzierając go z nich, aż w końcu przestał czuć cokolwiek, poza chłodną obojętnością.
Unosił się w mroku. Zupełnie sam. I wiedział, że tak właśnie ma być. Musiał odpokutować za wszystko. Za każdy pojedynczy krzyk, za każde odebrane życie, za całe cierpienie, którego był sprawcą. Widział to wszystko tak dokładnie. Niczym na spowolnionym filmie, który wydawał się trwać w nieskończoność.
Wszystkie wspomnienia, które zobaczył, przelały się przez jego umysł niczym cuchnący ściek, pozostawiając po sobie brud i nieczystości, wypełniając go najohydniejszymi resztkami, które były zbyt ciężkie i lepkie, by mógł je wypłukać i osiadły w wielu niedostępnych zakamarkach jego umysłu.
Krzyki nie cichły. Wręcz przeciwnie. Wydawały się tylko przybierać na sile, a on nie był w stanie się przed nimi obronić. Napierały. Gryzły. Szarpały.
I wtedy w ciemności pojawiło się maleńkie światełko. Emanowało ciepłem i znajomym zapachem. Zapachem, który na pewno znał, ale nie pamiętał, skąd. Podążył za nim, lgnąc do niego niczym ćma do światła. I kiedy znalazł się bliżej, odkrył, że to ogromny, złocisty lew. Wydawało mu się, że już go wcześniej widział... ale był niekompletny. Czegoś mu brakowało.
Harry pobiegł za nim, mając wrażenie, że lew próbuje go gdzieś zaprowadzić. Krzyki zaczęły się oddalać, a powietrze wypełniało się ciepłem. I kiedy nagle lew zatrzymał się i podszedł do niego, układając mu się u stóp i wydając z siebie przerażający ryk, Harry nagle poczuł uderzenie tak silnego gorąca, iż wszystko wokół rozjarzyło się czerwienią. I już wiedział, czego brakowało...
Węża.
Przypomniał sobie figurkę. Dwie srebrnobiałe sylwetki, lew i wąż, złączone w uścisku tak silnym, iż wydawały się niemożliwe do rozdzielenia.
I w tym samym momencie z otaczającego go mroku zrodził się świetlisty wąż, który natychmiast oplótł lwa i kiedy tylko obie istoty się połączyły, przestrzeń wypełniła się blaskiem i Harry nie widział już nic więcej, dopóki blask nie przygasł, ponownie wypełniając go ciemnością.
Ale w tej ciemności coś się poruszało. Słyszał jakiś głos. Nie potrafił rozróżnić słów, ale wydawało mu się, że ten głos go woła. Zaczął podążać w jego kierunku, ale czające się w zakamarkach wspomnienia atakowały coraz bardziej, ponownie wypełniając wszystko zachrypniętymi, niekończącymi się wrzaskami i Harry wciąż się gubił, nie potrafiąc znaleźć wyjścia.
Czuł dotyk. Na twarzy, która z pewnością nie mogła należeć do niego, ponieważ on już nie istniał. Nie istniał od momentu, w którym rzucił to zaklęcie... ale jednak, mimo wszystko... wciąż tu był. Wciąż czuł dotyk. I głos. Znajomy głos. Głos, który go przywoływał i Harry biegł coraz szybciej, pragnąc się do niego zbliżyć.
I wtedy, po raz pierwszy, udało mu się rozróżnić słowo... swoje imię. Wypowiedziane w taki sposób, jakby ktoś, kto je wymawiał, stał nad przepaścią i jeżeli Harry nie zareaguje, to się w nią rzuci.
Niemal się zachłysnął, kiedy nagle ciemność otworzyła się i Harry ujrzał... twarz Severusa. Tak blisko, jakby naprawdę tu był.
Ale to niemożliwe. Była tylko ciemność. I głosy.
Czuł, jak napierają na niego, próbując wciągnąć go z powrotem, ale gdzieś na granicy widzenia, pomimo iż obraz był zniekształcony i zamazany, wciąż widział jego twarz. Bladą, przykrytą opadającymi na nią, czarnymi kosmykami. I oczy. Przypominające dwa błyszczące, czarne kamienie, wbijające się w niego tak jak zawsze, kiedy... kiedy był w nim. I cienkie wargi. Wypowiadające tak niepasującym do Severusa, niemal desperackim szeptem:
- Powiedziałeś, że zawsze będziesz do mnie wracał...
Tak. Pamiętał te słowa.
Znajome wspomnienie otuliło go, wypełniając przestrzeń ciepłem.
Tak właśnie powiedział. Zawsze będzie wracał. Zawsze.
Ciemność rozstąpiła się tak gwałtownie, iż Harry poczuł się tak, jakby ostatkiem sił zdołał wydostać się na powierzchnię wdzierającej mu się do ust i zniekształcającej wszelkie dźwięki, smolistej wody.
Chciał mu odpowiedzieć. Dać znać, że go słyszy, ale wszystkie mięśnie jego ciała przypominały roztopiony wosk. Po kilku próbach udało mu się jednak wypowiedzieć zdartym, ochrypłym szeptem: