- Granger nie przeżyła.
Te trzy słowa przypominały trzy, zbudowane z ognia i lodu sztylety, które wbiły mu się w ciało z taką siłą i gwałtownością, iż niemal osunął się na ziemię, czując jak przebijają mu płuca, żołądek i serce.
Nagle znalazł się nad otwartą, bezdenną otchłanią, spychany w nią przez niewyobrażalny ból, który poraził jego zmysły niczym prąd.
Nie widząc przed oczami nic, poza rozmazaną twarzą, otoczoną bujnymi, brązowymi lokami, poderwał głowę i spojrzał w górę, a z jego ust wydobył się przypominający jęk, szept:
- Nie... Kłamiesz.
Jego gardło ścisnęło się tak bardzo, iż miał wrażenie, jakby dusiła go uwiązana na szyi pętla. Szczypało i pulsowało, próbując wyrzucić z siebie ból w postaci wzbierającego, kipiącego szlochu.
Odległa część jego umysłu zarejestrowała silny uścisk na swoich ramionach i przedzierający się przez chaos głos:
- Mogę cię jedynie zapewnić, że nie cierpiała. Zginęła szybko.
Harry oderwał się od mężczyzny, kręcąc głową. W spowijającej świat, gęstej mgle ujrzał przed sobą jej uśmiechniętą twarz, zerkającą na niego znad książek i rzucającą mu karcące spojrzenia.
Otworzył usta, ale jedynym, co się z nich wyrwało był spazmatyczny szloch, przelewający mu się przez gardło niczym parząca przełyk lawa.
- Ona żyje! Kłamiesz! Nie wierzę ci!
Nie mogła zginąć. Była zbyt inteligentna. Zawsze potrafiła znaleźć rozwiązanie. Nie mogła tak po prostu... nie!
Rzucił się do przodu, uderzając pięściami w klatkę piersiową mężczyzny i z całej siły zaciskając rozmyte od łez oczy, aby tylko pozbyć się z głowy obrazu skupionej twarzy przyjaciółki, kładącej na stoliku przed nim naręcze książek.
- Nie! Proszę, powiedz, że to nieprawda! Ona nie mogła... - Szloch był bolesny. Rozrywał mu gardło, zatapiając umysł w odmętach otępiającej grozy.
Zawsze była przy nim. Od samego początku. Zawsze.
- Hermiono - wycharczał, nie będąc w stanie złapać tchu i osuwając się na ziemię po szacie Severusa. - Hermiono...!
Poczuł ciało Severusa, osuwające się na ziemię zaraz po nim i zakleszczające go w mocnym, bezlitosnym uścisku ramion.
- To moja wina... To ja powinienem zginąć - wyrzucał z siebie w spazmach, trzęsąc się niczym w febrze. - Gdybym nie postanowił... to wszystko przeze mnie... oni wszyscy...
Ciemność ponownie nadpływała. Wypełniona przerażającymi wrzaskami cierpienia, rozrywającymi jego płuca i serce, sprawiającymi, że miał ochotę jedynie wić się po lodowatej ziemi i konać tak samo długo, jak oni. Byle zniknęli. Byle przestał ich słyszeć... Byle przestał widzieć rozrywane na kawałki ciała i wyzierającą z przekrwionych oczu rozpacz...
I wtedy poczuł brutalne szarpnięcie i przedzierający się przez krzyki, ostry głos, który wbił mu się w umysł niczym rozgrzane do czerwoności ostrze, wypalające otwartą ranę:
- Przestań! Spójrz na mnie! - Kolejne silne szarpnięcie, które sprawiło, że przez rozmytą ciemność przedarła się blada twarz i wbijające się w niego, rozpalone skumulowanymi emocjami, czarne oczy. - A teraz posłuchasz mnie uważnie! Wojna była tylko kwestią czasu. Wszyscy ją podskórnie wyczuwali i przygotowywali się do niej od ponownego pojawienia się Czarnego Pana, który zdążył zgromadzić o wiele większą armię popleczników niż poprzednio. Opętanych jego wizją świata, zaślepionych nienawiścią do Mugoli. Jak myślisz, czy po tym wszystkim, czego dokonali, ot tak powróciliby do zwyczajnego życia, nawet gdyby ich przywódca został pokonany? - W głosie Severusa wibrowały bardzo silne emocje, a jego oczy płonęły gorączkowo, kiedy wpatrywał się w Harry'ego, potrząsając nim gwałtownie. - Musieli zostać rozbici, póki nie zgromadzili jeszcze większych sił, aby zemścić się za upadek swego przywódcy. Nigdy nie zdołałbyś pokonać ich wszystkich w pojedynkę. Mordowali, palili i torturowali. Byli równie niebezpieczni jak sam Czarny Pan, a teraz, kiedy została ich zaledwie garstka, nie zdołają już powrócić do swej potęgi i bardzo łatwo będzie ich odnaleźć i wysłać do Azkabanu albo skazać na pocałunek Dementora. Wszyscy, którzy zginęli na tej bitwie właśnie za to oddali swoje życie.
- Ale... nie mieli szans... - szeptał rozpaczliwie Harry. - Nie mieli...
Severus szarpnął nim jeszcze brutalniej.
- Słuchaj mnie! Każda wojna pochłania ofiary i tak już jest. To nie ty ich zabiłeś! Nie jesteś temu winien ani ty, ani nikt inny.
Harry odwrócił głowę, spoglądając w ziemię i pragnąc uciec przed sztyletującym go, kąsającym boleśnie spojrzeniem czarnych oczu, ale w tej samej chwili Severus złapał jego brodę w żelazny uścisk i bezlitośnie odwrócił jego twarz z powrotem ku sobie, warcząc wściekle:
- Patrz na mnie, do cholery! I odpowiedz na moje pytania! Czy jeżeli dyrektor pozwolił im na udział w walce, to oznacza, że to on jest winny ich śmierci? Czy jeżeli to ja zasugerowałem, że uczniowie powinni włączyć się w bitwę, to oznacza, że ja jestem winien ich śmierci? A może to oni są sobie winni, ponieważ postanowili wybrać się na wojnę, aby uwolnić się od trwającego latami terroru, nawet jeśli nie mieli pojęcia o prawdziwej walce i nie znali żadnych ofensywnych zaklęć? Czy może to wina Śmierciożerców, ponieważ to oni rzucali klątwy? A może to wina tego cholernego skrzata, który zaprowadził nas na pole bitwy? Kto tak naprawdę jest winny ich śmierci?! Kto rozpętał tę wojnę?! Kto jest przyczyną, dla której wszyscy wzięli w niej udział?! Kto zaprowadził terror, od którego pragnęli się uwolnić?! Kto wysłał Śmierciożerców, żeby zabili każdego w polu widzenia?! Kto jest temu winien? Kto jest odpowiedzią na te wszystkie pytania? Powiedz to! Chcę to usłyszeć z twoich ust!
Harry wpatrywał się w Severusa szeroko otwartymi oczami, czując jak piekący uścisk uwalnia jego gardło, a płuca ponownie zaczynają pracować. A upiorne wycie w umyśle powoli przycicha, zastępowane obrazem gadziej twarzy o płonących, czerwonych oczach. Twarzy, która była już martwa i nigdy nie powróci.
- Voldemort - wyszeptał niemal bezgłośnie.
Severus ponownie nim szarpnął, wbijając w jego oczy niemal opętańcze spojrzenie.
- Jeszcze raz! Kto jest temu wszystkiemu winien?!
Harry przełknął ślinę wymieszaną ze słonymi łzami, które spływając po twarzy, zatrzymywały się na jego wargach.
- Voldemort - powiedział głośniej, ale Severus ponownie nim szarpnął, jakby chciał wytrząść odpowiedź prosto z jego tłukącego się w piersi serca.
- Jeszcze raz! Masz to wykrzyczeć! Kto jest temu winien?
Harry poczuł, jak pod wpływem twardego, zdecydowanego spojrzenia Severusa, do jego rozchwianego umysłu napływa pewność. A wraz z nią gniew.
- Voldemort! - wyrzucił z siebie na wydechu, zaciskając pięści na szacie mężczyzny i mając wrażenie, jakby po jego ciele spływał roztapiający się szybko, twardy i ciężki pancerz, który jeszcze chwilę temu próbował go zmiażdżyć i wgnieść w ziemię. - To Voldemort! To wszystko przez niego! Przez niego! - krzyczał, ściskając czarną szatę, jakby była jedyną stałą rzeczą w przypominającej tornado wichurze emocji, które musiały znaleźć ujście i wylewały się z niego, niczym erupcja wulkanu. - To wina Voldemorta! VOLDEMORTA!
Opadł do przodu, opierając twarz o pierś Severusa i dysząc ciężko. Poczuł wplatającą się we włosy dłoń i ciepłe usta przyciskające się do czubka jego głowy. Nie wiedział, ile czasu minęło. Stał wtulony w Severusa, wsłuchując się w jego spokojny, ciepły oddech, owiewający mu włosy i w bicie własnego serca, powracającego powoli do normalnego rytmu.
Po pewnym czasie Severus poruszył się lekko, odrywając wargi od jego głowy i szepcząc z napięciem w głosie:
- Dobrze, a teraz posłuchaj mnie uważnie. Zajmę się wszystkim, ale musimy na chwilę wrócić do Hogwartu, aby zabrać to, co będzie nam potrzebne. I nikt nie może nas zobaczyć.