Diamond poprosił Jackmana o otwarcie drzwi. Potem chwycił profesora za ramię i nie pozwolił mu wejść.
– Nie, proszę pana, ani pan, ani ja nie możemy tam jeszcze wejść. Jackman patrzył z niedowierzaniem i zaskoczeniem, jak dwaj ludzie w białych kombinezonach weszli na ganek, usiedli, zdjęli buty i zastąpili je skarpetami z tworzywa sztucznego.
– Jeśli pan pozwoli – powiedział mu na ucho Diamond – nie będziemy przeszkadzali kosmonautom w pracy. Może pokaże mi pan ogród?
– To ogromna strata czasu dla nas wszystkich – mruknął znękany profesor.
– W Doncaster mam szwagra. – Diamond chciał złagodzić napięcie. – Za każdym razem, kiedy go odwiedzamy, odciąga mnie od pań i mówi: „Chodź, zobaczymy ogródek za domem”. Żaden ze mnie ogrodnik. Nie będę udawał, że wiem, kiedy przycinać róże, ale wiem, że ogród Reggiego jest cholernie zapuszczony. W niektórych miejscach pokrzywy sięgają do piersi. Szukamy po omacku ścieżek, a Reggie wskazuje na jakieś żałosne roślinki, przygięte do ziemi ciężarem much i powojów, i mówi mi, jak się nazywają. Po godzinie siostra krzyczy, że herbata gotowa, wracamy więc do domu na ożywczą filiżankę. Zanim zdołam ugryźć kawałek ciasta, Reggie mówi: „Nie widziałeś ogrodu od frontu. Chodź, zobaczymy”. Podobno jestem detektywem, a nie wiem, dlaczego tak robi. Boi się pójść tam sam? A może dom ma wypchany kradzionymi towarami i nie chce, żeby to zauważył? Ciągle staram się to zrozumieć.
Jackman najwyraźniej nie miał ochoty wygłosić swojej teorii na ten temat, ale przynajmniej zgodził się pójść z nadkomisarzem. Tworzyli niedobraną parę: dobrze zbudowany naukowiec, posuwający się sprężystym krokiem, obok grubego policjanta, zmuszonego samą masą do ociężałego stawiania nóg. Oprawę tego widowiska stanowiły trawniki poprzedzielane kępkami krzaków i ładnie przystrzyżonymi drzewami. Dalej rosły jabłonie. Było ich tyle, że ogród można było nazwać sadem.
Nagle Diamond przeszedł od spraw rodzinnych do służbowych.
– Pańska żona. Muszę wszystko o niej wiedzieć. Pochodzenie, rodzina, przyjaciele z przeszłości i obecni. I wrogowie, jeśli są. Codzienne zajęcia, finanse osobiste, stan zdrowia, picie, hobby, miejsca, które odwiedzała, sklepy, do których chodziła.
– Byliśmy małżeństwem zaledwie od dwóch lat – powiedział Jackman, protestując przeciwko długości i zakresowi listy.
– To pewnie wystarczy, żeby dowiedzieć się wszystkiego – naciskał Diamond. – Weźmy się do sprawy od początku. Jak się spotkaliście?
Takie podejście dało korzyści. Jackman wydał dźwięk przypominający śmiech i pokiwał z zadumą głową, jakby pod wpływem wspomnień.
– To było przez gołębia, przynajmniej Gerry zawsze tak twierdziła. Ten gołąb mógł istnieć albo nie, ale stał się częścią naszej prywatnej mitologii. Jechała Great Russell Street swoim renault 5…
– Kiedy to było? – wtrącił Diamond.
– Troszkę ponad dwa lata temu. Jak mówiłem, jechała ulicą, kiedy ten zapóźniony umysłowo albo uparty londyński gołąb zaparł się, żeby nie odfrunąć. Gerry nie mogła znieść myśli, że zabije żywe stworzenie, zakręciła kierownicą i zmiażdżyła błotnik o stojącą obok ciężarówkę. Pewnie ciągle pan słyszy takie historie.
– Nie pracuję w wydziale ruchu.
– To było chyba w maju, a ja kończyłem pracę w Birkbeck College i miałem rozpocząć wykłady tutaj. Tamtego ranka pracowałem w British Library i wyszedłem na spacerek w porze lunchu. Pierwszy podbiegłem do samochodu, otworzyłem drzwi i sprawdziłem, czy nie jest ranna. Jeszcze teraz widzę, jak na mnie patrzy, pobladła i piękna, nieziemsko piękna. Nic się jej nie stało, to był tylko wstrząs, więc pomogłem jej zaparkować, znalazłem miejsce w pobliskim barze kanapkowym i zamówiłem mocną, słodką herbatę. Potem, nie przepuszczając szansy, żeby zagrać Galahada, poszedłem poszukać kierowcy ciężarówki. Okazało się, że to mnich buddyjski.
– Mnich w Londynie?
– Prowadził kwerendy, tak jak ja. Raz czy dwa razy widziałem go w czytelni. Kiedy powiedziałem mu o stłuczce, okazał łagodny brak zainteresowania jeszcze jednym wgnieceniem na ciężarówce. Co więcej, pochwalił Gerry za to, że uniknęła przejechania gołębia. Jego zdaniem zmierzała ku oświeceniu. Wróciłem do baru kanapkowego i uspokoiłem ją.
– Radząc jej bez wątpienia, żeby udała się na najbliższy komisariat i zgłosiła wypadek – zauważył sardonicznie Diamond.
– Zastałem ją przycupniętą na wysokim stołku, ocierała kąciki oczu tymi zdumiewającymi rudymi włosami. To była jej pierwsza w życiu kraksa i czuła się głupio, że wyrządziła szkody tylko dlatego, żeby nic przejechać parszywego gołębia. Pamiętam, że stanąłem twardo w obronie gołębia i jego prawa do przechodzenia przez jezdnię bez narażania się na zmiażdżenie. Sprawiłem, że znowu się uśmiechnęła. Miała oszałamiający uśmiech. Potem oznajmiła, że za dwadzieścia minut powinna być w studiu telewizyjnym, więc zaproponowałem, że zawiozę ją do White City. Żenująca sprawa. Było widać, że nie wiem, jaka jest sławna. Rzadko kiedy oglądam telewizję.
Zatrzymali się na skraju sadu, gdzie trawa była zbyt wyrośnięta, żeby wygodnie chodzić. Diamond wyrwał długą łodyżkę i zaczął ją żuć, zadowolony z siebie, że starczyło mu cierpliwości na wysłuchanie tego ględzenia. Miał jeszcze czas, żeby przejść do zabójstwa.
– Jak rozumiem, postanowiliście znowu się spotkać?
– Tak. Dobrze nam było ze sobą. Zainteresowanie było obustronne, chociaż sądzę, że z obu stron wystąpiło nadmierne idealizowanie. Ona ukończyła tylko szkołę średnią i pochlebiało jej, że włóczy się za nią profesor. A ja, poza tym, że była dla mnie niezwykle atrakcyjna, jak dla każdego pełnokrwistego samca w tym kraju, lubowałem się zazdrością tych, którzy oglądali Milnerów i nie potrafili zrozumieć, jak jajogłowemu profesorowi udało się poderwać gwiazdkę telewizyjną.
– A wasza rozmowa?
– Słucham?
– Nadawała na pańskich falach?
– Tak, była błyskotliwa. Gdyby nie przerwano jej nauki, z pewnością dostałaby się na uniwersytet.
Diamond zauważył, że w sposobie, w jaki Jackman mówił, był dystans, a nie duma, której należałoby się spodziewać po oddanym mężu. Chociaż wspomnienia sprzed dwóch lat przepojone były ciepłem. Historia ich pierwszego spotkania dźwięczała prawdą. Niewątpliwie Geny oczarowała tego człowieka i nietrudno było zrozumieć, dlaczego on ją pociągał. Był przystojny. Nie był wyniosły. W ogóle nie pasował do stereotypu nadętego intelektualisty.
Potwierdziło się to, kiedy Jackman zaczął mówić dalej.
– Po raz pierwszy kochaliśmy się pod gwiazdami w Richmond Park. Nie wiedzieliśmy, że zamykają bramy o zmierzchu. Musieliśmy przejść przez mur, żeby się wydostać, a mieliśmy już jakoś mniej energii. – Uśmiechnął się słabo. – Potem robiliśmy to w bardziej komfortowych warunkach. Przeprowadziła się do mojego bliźniaka w Teddington. Pobraliśmy się we wrześniu. Po wyjściu z urzędu stanu cywilnego wsiedliśmy na statek wycieczkowy i urządziliśmy sobie wycieczkę w górę Tamizy na dwieście pięćdziesiąt osób.
Diamond zanotował tę liczbę w pamięci, niepokoiła go. Jeśli dojdzie do wyszukiwania przyjaciół ofiary, będzie potrzebna ogromna grupa śledcza.
– Doprawdy, zaskakujące – zauważył Jackman – jak świat akademicki i świat show biznesu zdołały się zaprzyjaźnić. Podrygiwały w rytm kwartetu jazzowego do świtu.