– To był wrzesień 1987 roku? Kiedy więc przeprowadziliście się do Bath? – zapytał Diamond.
– Zaraz potem. Miałem tu zacząć wykłady. Geny nadal pracowała w BBC. Nie mieliśmy pojęcia, że jej dni w Milnerach są policzone. Wynajęła mieszkanie w Ealing, żeby tam przemieszkiwać podczas dni zdjęciowych. Jak już mówiłem, oboje byliśmy skupieni na życiu zawodowym i więź między nami była luźniejsza, niż nakazuje tradycja. Mieliśmy osobne rachunki bankowe. Ten dom jest na moje nazwisko; znalazłem go i zacząłem załatwiać sprawy prawne, zanim spotkałem Geny.
– Czy spodobał się jej pański wybór?
Profesor przyłożył dłoń do twarzy i przejechał nią po podbródku, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Tak, myślę, że się jej spodobał. Jest trochę oddalony od śródmieścia, ale miała samochód.
– Tego renaulta?
– Metro. Kupiła sobie nowy. Stoi w garażu. Chce pan zobaczyć?
– Później. – Teraz Diamond przejął pałeczkę. – Skoro jej samochód nadal stoi w garażu, nie zaniepokoiło to pana, kiedy zaginęła?
– Zupełnie nie. Często korzysta z taksówek, szczególnie kiedy ma zamiar wypić kilka drinków.
– Dużo piła?
– Mogłaby przestać, ale nie twierdzę, że piła nadmiernie.
Funkcjonariusz zawołał Johna Wigfulla, żeby w urzędowych skarpetach z tworzywa sztucznego wszedł na górę, do głównej sypialni. Patrzyli, jak jeden z zespołów kryminalistycznych na kolanach zbiera próbki włókien na kawałki taśmy samoprzylepnej.
Wigfull założył ręce na piersi i przyjrzał się pokojowi.
– A więc są dwa pojedyncze łóżka.
– Niektórzy tak wolą.
– Też byś wolał, gdybyś miał za żonę Geny Snoo? Funkcjonariusz się uśmiechnął.
– Jestem tylko technikiem kryminalistyki, John. Zupełnie brakuje mi wyobraźni.
Oba łóżka rozebrano do materaców, żeby je zbadać. To wystarcza, by pozbawić sypialnię charakteru. Pokój był duży, proporcjonalny, utrzymany w odcieniach szarości i jasnej zieleni. Na stoliku naprzeciwko łóżek stał telewizor i odtwarzacz wideo. Dwa obrazy w stylu Mondriana ożywiały ściany, ale w oczach Wigfulla wzmacniały tylko wrażenie hotelowej neutralności pomieszczenia.
Uderzająco inne wrażenie odniósł, kiedy przeszedł przez pokój i zajrzał do jednej z przylegających do niego garderób. Było to sanktuarium kariery telewizyjnej Geny Snoo. Ściany gęsto obwieszono oprawionymi w srebrne ramki zdjęciami z Milnerów oraz fotografiami prasowymi jej i innych znanych i lubianych osób podczas przyjęć. Toaletkę wyposażono w lustro otoczone żarówkami, jak w garderobie każdej gwiazdy, ściana z tyłu została udekorowana srebrnymi podkowami, telegramami, kartkami pocztowymi i gałązkami wrzosu. Wzdłuż pokoju stał składany parawan, całkowicie zalepiony wycinkami z gazet. Na półkach między szafą ścienną a oknem stały kasety wideo i tanie wydania książkowe Milnerów.
– Wspomnienia z czasów sławy, co? – powiedział funkcjonariusz kryminalistyki.
– To się rzuca w oczy. – Wigfull wrócił do sypialni. – Dużo znaleźliście?
– Kilka mikroskopijnych plamek na kołdrze. Być może krew. Może to ważne, a może nie. Zobaczymy, co powiedzą badania. Mnóstwo odcisków na powierzchni komody, prawdopodobnie jej własnych. W innych miejscach prawie żadnych. Szuflady i szafa zostały wytarte do czysta. Czy on to zrobił?
– Masz na myśli męża?
– No a kogo innego? Morderstwa z reguły zdarzają się w rodzinie, prawda?
Wigfull wzruszył ramionami.
Technik zamknął z trzaskiem metalową skrzynkę z przyrządami.
– Jeśli jest winien, twój szef go przyszpili. Widziałem, jak Diamond pracuje. Dla niego to gra w kotka i myszkę. Trochę się pobawi, a potem uderza. Jak nie odgryzie głowy, to złamie kark.
– Zanim do tego dojdzie – oświadczył Wigfull – chciałbym znać motyw.
– To oczywiste. Nie sypiali razem. Musiała to dostawać od kogoś innego. Mąż się dowiedział. Kurtyna zapadła dla Candice.
W ogrodzie Diamond cierpliwie rekonstruował historię małżeńską.
– W samochodzie mówił mi pan o ciosie, jakim dla żony było usunięcie jej z serialu. Rozumiem, że po początkowym szoku podeszła do tego całkiem pozytywnie.
– Tak – odparł Jackman. Był teraz spokojniejszy, bo pytania stały się bardziej klarowne, bardziej przewidywalne. – Oczywiście, powiedziała reżyserowi, co o tym sądzi, ale kiedy zobaczyła, że to stracona sprawa, zareagowała, jak sądzę, rozsądnie. Powiedziała mi, że chce nadrobić stracone lata.
– Co miała na myśli?
– Nigdy nie cieszyła się wolnością, której mogą używać nastolatki. Wreszcie mogła się wyrwać: jeździć na wakacje, tańczyć przez całą noc, zmieniać fryzury, przytyć, jeśli tylko miała ochotę, i nigdy nie odpowiadać na listy od fanów. Myślę, że był to bunt nastolatki odłożony o dekadę.
– Nie był to idealny początek małżeństwa – zaryzykował Diamond.
Odpowiedź była ostrzejsza, jakby Jackman wiedział, co kryje się za tymi słowami.
– Nie patrzyliśmy na to w ten sposób. Jak panu mówiłem, zostawiliśmy sobie sporo swobody, żeby pozostać sobą i niezależnie dążyć do własnych celów. Nie chcieliśmy, żeby jedno z nas wlokło się przez całe życie za drugim i ciągle się dla niego poświęcało.
– Ale podstawa tego waszego kontraktu, waszego porozumienia, czy jak to nazywaliście, zmieniła się – zauważył Diamond. – Ona nie miała już pracy.
– No to co? Nic spodziewałem się, że Gerry zostanie w domu i będzie cerować mi skarpetki tylko dlatego, że jest bezrobotna. Włożyła całą energię w zbudowanie życia towarzyskiego. Oczywiście zrezygnowała z mieszkania w Ealing.
– To trudne dla kobiety przywykłej do Londynu, gdy musi zaszyć się tam, gdzie nikogo nie zna – stwierdził Diamond przekonany, że małżeństwo doznało fatalnego uszczerbku.
– Nie dla Gerry. Szybko rozeszła się wieść, że przeprowadza się tutaj. Natychmiast przyszło mnóstwo zaproszeń.
– Pana też zapraszano?
– Bardzo często. Zazwyczaj nie mogłem jej towarzyszyć. Musiałem uruchomić zupełnie nowy wydział, i to zajmowało mi najwięcej czasu. Stopniowo poznawałem ludzi, z którymi przestawała. Co jakiś czas urządzaliśmy u siebie przyjęcia.
– Przychodzili ludzie z Bath?
– Raczej z Bristolu. Ze wszystkich stron, jeśli się nie mylę.
– Jeśli się pan nie myli? Czyżby nie poznał ich pan zbyt dobrze? Nie byli z pańskiego środowiska?
Jackman obrzucił go zimnym spojrzeniem.
– Znajomi nie muszą być z mojego środowiska, jak pan to ujął. Nie zawracałem sobie głowy pytaniem, gdzie mieszkają. Jeśli chce pan poznać ich nazwiska i adresy, przypuszczam, że uda mi się znaleźć jej notatnik.
– Chce pan powiedzieć, że nawet nie zna pan nazwisk przyjaciół swojej żony?
– Tego nie powiedziałem. Byli tam jacyś ludzie o nazwisku Maltby. Mieszkali w Clevedon, jak sądzę. Paula i John Hare. Liza jakaś tam. Wysoki facet o imieniu Mike… nie jestem pewien, gdzie mieszka.
– Proszę się nie martwić – odparł Diamond. – Przejrzę notatnik z adresami, tak jak pan zasugerował. Czy żona kiedykolwiek wspominała o kłótni z którymś ze swoich przyjaciół?
– Nie przypominam sobie.
– Może pójdziemy dalej? – Diamond ruszył w stronę domu po kamieniach ułożonych na trawniku mokrym jeszcze od rosy, która zostanie na nim przez cały dzień. – Z tego, co mi pan mówił o swoim małżeństwie, wnioskuję, że żona chyba nie rozmawiała z panem o swoich przyjaciołach – powiedział, stąpając niepewnie po kamieniach.
– Raczej nie – odparł zza pleców profesor. Nic nie zbijało go z tropu. Przed nimi, dosłownie pośrodku ogrodu, rozpościerał się porządnie wybrukowany teren, ciemniejszy w środku. Diamond z początku wziął to za grządkę kwiatów, ale kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że poczerniałe fragmenty to wypalone fundamenty budynku, mniej więcej ośmiokątnego kształtu. – Wygląda na to, że był tu pożar – powiedział niezobowiązującym tonem.