– Ten pan uratował ci życie, Mat – powiedział Pierś.
– Myślę, że Mat powinien odpocząć – rzekłem.
Nelson nie sprowadził policjanta, ale parkingowego. Przez pomost, po schodkach prowadził grupę tych, którzy pospieszyli z pomocą. Musieli przejść przez balustradę i zejść na dół.
Ktoś troskliwie niósł moją marynarkę i buty. Kiedy je zakładałem, chłopcy przedstawili swoją wersję tego, co się stało. Syrena nadjeżdżającej karetki ucięła tłumaczenia. Ktoś podał koc. Matthew chciał pójść do domu, ale owinięto go pledem i podniesiono do góry.
To była dla mnie szansa, żeby się wyślizgnąć. Rola dzielnego ratownika nie odpowiadała mi. Wolę być postrzegany jako niesforny typ, który wkurza dziekana.
Rozdział 4
Później tego samego popołudnia, kiedy piłem kawę w kuchni w swoim domu na Bathwick Tlili, hurkot zwijanych drzwi do garażu obwieścił powrót Geraldine z lunchu w pubie. Zaraz po tym rozległo się trzaśniecie drzwi samochodu, stukot obcasów po betonowej podłodze i zgrzyt klamki. Otworzyła drzwi szeroko. Tyle lat spędziła w telewizji, że nie mogła się powstrzymać przed robieniem wielkiego wejścia. To się jej udało doskonale.
– Chryste – powiedziała, kiedy zobaczyła mnie w białym płaszczu kąpielowym. – Co się dzieje? Niewierność?
Uśmiechnąłem się. Skoro była w dobrym humorze, a w tamtych dniach nie mogłem być tego pewien, warto było to podtrzymać.
– Chcesz kawy?
Kiwnęła głową. Była zaróżowiona od wypitych koktajlów. Skóra napinała się jej na szczęce i kościach policzkowych. Przez prawie dziesięć lat charakteryzatornie BBC zachowywały brzoskwiniową miękkość jej młodości. To już przeminęło. Od dwóch lat nie występowała w serialu, ale nie dało się zapomnieć o roli Candice, kiedy się na nią patrzyło. Nadal była uderzająco atrakcyjną kobietą, ale i zmiany były uderzające: cierpka ilustracja, dlaczego ślubne fotografie w ramkach w większości domów po kilku latach lądują w szufladzie.
– Przez chwilę wydawało mi się, że nie żyjesz – powiedziała.
– Nie żyję?
– Zobaczyłam garnitur wiszący w garażu. Na pierwszy rzut oka odniosłam wrażenie, że ty w nim jesteś. Co, na Boga, się tutaj dzieje?
– Przemoczyłem się. A przynajmniej spodnie miałem mokre. Dzisiaj zdarzyła mi się kąpiel. Moje rzeczy śmierdzą wodą z rzeki i tam je powiesiłem.
– Wodą z rzeki? Mówisz poważnie?
Nasypałem łyżeczkę kawy rozpuszczalnej do kubka, nalałem wrzącej wody z czajnika i opowiedziałem jej o chłopcu w jazie.
– Mogłeś utonąć. Naprawdę mógłbyś nie żyć – zauważyła, kiedy skończyłem.
W jej głosie nie czuło się głębokiej troski, która powinna się kryć pod takim stwierdzeniem. Przeciwnie, była w nim nutka zadumy.
Machnąłem na to ręką. Jako człowiek wykształcony wiem, że umysł jest zdolny do nieograniczonych wzlotów wyobraźni.
– Niemożliwe – rzuciłem radośnie. – Mam zaczarowane życie, jak ten gołąb na Great Russell Street.
– Ach, to.
– A więc nie zapomniałaś o nim z kretesem?
– O nie.
I nagle wtedy gołąb z Great Russell Street stał się jakby ptakiem złowróżbnym. Nasze małżeństwo już dawno by się rozpadło, gdyby nie sposób, w jaki je traktowaliśmy. Chociaż Geraldine nie miała teraz zobowiązań zawodowych, utrzymaliśmy nasz pakt, że gwarantujemy sobie swobodę. Jeździłem na zagraniczne kursy bez obawy, że Geraldine wybierze się ze mną, a ona samotnie wypuszczała się na narty. Mieliśmy własne samochody, łóżka, gazety, książki i nagrania. Ona chodziła do kościoła, ja nie. Czasem bywaliśmy osobno na przyjęciach. Założenie było takie, że czas spędzany razem jest cenniejszy, bo wynika z wyboru, a nie z okoliczności. I przez pierwszych kilka miesięcy to działało, seksualnie i emocjonalnie.
Mamy zatem małżeństwo w swobodnym stylu. Zmiana, jakiej uległo życie Gerry po stracie roli w Milnerach, niczemu zbytnio nie zagrażała. W telewizji uzbierała stosik pieniędzy i wydawała je szczodrze. Wkrótce przyłączyła się do wesołej kompanii z Bristolu i z entuzjazmem wsiadła na towarzyską karuzelę, której tak jej wcześniej brakowało.
Ale teraz, po dwóch latach, nasza niezależność była jedyną rzeczą, co do której panowała między nami zgoda. Jej zmienne nastroje, furia, oskarżenia zmieniły przestrzeń, którą stworzyliśmy, w otchłań. Seks zrobił się zdawkowy i oboje musieliśmy być mocno podcięci, żeby go uprawiać. Nasze rozmowy były wymuszone, nawet kiedy Geraldine była radosna i znajdowała się w stanie wielkiego ożywienia, gdyż nasze światy ledwie się krzyżowały. Miała przyjaciół, których nigdy nie spotkałem.
„Nudziliby cię – zwykła mawiać – i, Boże, ty byś ich nudził!”
Po sposobie, w jaki do siebie podchodziliśmy, widać było, że wszystko skończy się separacją.
Ale nie wiedziałem jeszcze, że Geraldine rozumiała pojęcie separacja w bardziej absolutny sposób niż ja.
A ja nadal czułem się trochę za nią odpowiedzialny.
– Dziś rano byłem u lekarza. Spotkałem twojego doktora Bookbindera – powiedziałem od niechcenia, kiedy siedzieliśmy, popijając kawę.
Geraldine spojrzała na mnie ostro.
– Nie mówiłam ci, że Bookbinder to mój lekarz.
– Że leczysz się na bezsenność, też mi nie mówiłaś.
– Cholera jasna! – Machnęła ręką, przewracając dzbanek z kawą. – To sprawa prywatna i poufna. Nie miałeś prawa pytać.
– Spokojnie, Gerry – odparłem. – Nie wściekaj się, Bookbinder sam mi to powiedział. Myślał, że o wszystkim wiem. Powiedziałem mu, że nie. To dla mnie nowość. Nie zauważyłem, że nie śpisz w łóżku.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na mnie wściekle tymi swoimi zielonymi oczami. W każdej chwili mogło się sprawdzić stare porzekadło o rudzielcach i ich temperamencie.
– Gerry – zagadnąłem pojednawczo – nie chcę z tego robić sprawy. Przykro mi, że nie możesz spać. Ostatnio też kilka razy miałem bezsenną noc, ale słyszałem, że oddychasz równo, i uznałem, że śpisz. To chyba tabletki rozwiązały twój problem.
Szeroko otworzyła, a potem równie szybko przymrużyła oczy.
– O tym też się dowiedziałeś? Co jeszcze wiesz, do cholery? Czytasz moje notatki?
Próbowałem dojść do porozumienia. Teraz uznałem, że mnie obraża.
– Powinnaś o to winić swojego lekarza, a nie mnie. Wyładowała furię w przeraźliwym napadzie.
– Podstępny gadzie! Próbowałeś się czegoś o mnie dowiedzieć, co? Wtykałeś nos w moje leczenie. Co ty knujesz? Chodzisz za moimi plecami do mojego lekarza. To obrzydliwe!
Zwyczajna taktyka.
– Posłuchasz mnie? – zapytałem. – Mam już powyżej uszu twojej manii prześladowczej Wysłano mnie do Bookbindera, bo mój lekarz, Marshall, wyjechał. Poszedłem odebrać wyniki badań.
– Ustaliłeś termin, kiedy Marshalla nie ma. – Dźgała palcem w przestrzeń między nami. – Wymyśliłeś sobie te badania, żeby dostać się do mojego lekarza i sprawdzić, na co się leczę.
– Daj spokój, dobrze?
– To widać na kilometr. Boję się tego, co masz zamiar zrobić. Spiskujesz z nim za moimi plecami? O to ci chodzi, prawda? Ty draniu, sprzysięgłeś się z moim lekarzem!
– Gdybym to robił za twoimi plecami, to jak sądzisz, po co miałbym ci o tym mówić? – zauważyłem.
– Bo jesteś cholernie przebiegły! – krzyknęła. – Zacierasz po sobie ślady, udajesz, że wszystko jest jawne, a nie jest. Po co w ogóle o tym wspominałeś, skoro wiedziałeś, że mnie to zdenerwuje? Coś kombinujesz, bez dwóch zdań.
– Skończyłaś? Chcesz wiedzieć, dlaczego o tym wspomniałem. Powiem ci. Jest dokładnie odwrotnie. Powód, dla którego o tym wspomniałem, jest taki, że postanowiłem zawsze być wobec ciebie lojalny. Jest jeszcze jeden powód: uważam, że nie powinnaś pić ani używać phenobarbitonu, kiedy korzystasz z samochodu. Następnym razem musisz wziąć taksówkę.