Выбрать главу

Nie zatrzymywano go dłużej. Złożył zeznanie, przekazał zabłocone tenisówki funkcjonariuszom kryminalistyki, zaczekał, aż mu je zwrócą, odszedł z miejsca zdarzenia i pojechał do domu. Choć było po północy, pani Trenchard-Smith nadal tam rezydowała ze swoimi kotami. Była tam zresztą jeszcze o wpół do drugiej nad ranem, popijała kakao i wspominała czasy, kiedy podczas wojny służyła w karetce pogotowia. Jak to obrazowo określiła, nagła śmierć to dla niej bułka z masłem. Z Harrym Sedgemoorem było inaczej. Zrezygnował z kakao i poszedł na górę, żeby poszukać tabletek na niestrawność. O ósmej musiał stawić się na służbie.

Rozdział 3

W kostnicy miasta Bristol na stalowym wózku leżało ciało. Wystający brzuch z profilu przypominał górski krajobraz. Komuś obdarzonemu wyobraźnią mógł nasunąć też myśl o dinozaurze czającym się w pierwotnym bagnie, gdyby nie brązowy, filcowy kapelusz, z gatunku, jaki widuje się w filmach z lat czterdziestych, spoczywający na wybrzuszeniu. Ciało odziane było w dwurzędowy, szary, kraciasty garnitur, mocno pomięty w miejscach naprężeń. Garnitur ten dobrze znano na posterunkach w Avon i Somerset jako ubiór roboczy nadkomisarza Petera Diamonda. Okolona wianuszkiem srebrnych włosów łysa głowa spoczywała na złożonym, gumowym prześcieradle, które znalazł na półce. Równo oddychał.

Peter Diamond miał prawo tu nocować. Odkąd telefon przy łóżku w jego domu w Bear Fiat niedaleko Bath zadzwonił wkrótce po pierwszej w nocy, bez przerwy był na służbie. Zanim dotarł na miejsce zdarzenia w Chew Valley Lake i obejrzał ciało, chłopcy z wydziału kryminalnego uruchomili dochodzenie, ale były jeszcze decyzje, które podjąć mógł tylko kierujący akcją, sznurki, za które pociągnąć mógł wyłącznie Diamond. Pociągnął za więcej sznurków niż lalkarz w teatrze marionetek.

Nagie zwłoki w jeziorze były, rzecz jasna, sprawą podejrzaną, wymagającą opinii anatomopatologa z ministerstwa spraw wewnętrznych. Diamond postanowił zatrudnić najlepszego, nie żadnego z miejscowych lekarzy policyjnych, który miał prawo po prostu stwierdzić, że nastąpił zgon. Sam zadzwonił do doktora Jacka Merlina, do jego domu w Reading, położonego sto piętnaście kilometrów stąd, i przedstawił mu fakty. Na liście ministerstwa spraw wewnętrznych dla Anglii i Walii znajdowało się niespełna trzydziestu anatomopatologów, a kilku z nich mieszkało bliżej Chew Valley Lake niż Merlin. Diamond upatrzył sobie jednak Merlina. Doświadczenie nauczyło go, jak wyłuskiwać najlepszych. W praktyce dwóch czy trzech anatomopatologów brało na siebie ciężar pracy w całej południowej Anglii, czasem przebywając duże odległości, żeby znaleźć się na miejscu przestępstwa. Doktor Merlin był potwornie przepracowany nawet bez wezwań do nagłych wypadków, gdyż system zobowiązywał go do wykonywania wielu rutynowych sekcji w ciągu roku, żeby zapewnić fundusze dla wydziału nauk kryminalistycznych. Słusznie zatem zażądał, by kierujący dochodzeniem detektyw, który wezwał go do zwłok, uzasadnił, iż właśnie jego obecność jest tam niezbędna.

Nie poddał się porannemu urokowi Diamonda, mimo to zareagował bezzwłocznie. Na miejscu zjawił się o wpół do czwartej nad ranem. Teraz, po dziesięciu godzinach, dokonywał sekcji w pomieszczeniu obok.

Widok wolnych noszy okazał się zbyt kuszący dla Petera Diamonda. Teoretycznie był tutaj jako świadek sekcji. Nacisk na naukowe i techniczne umiejętności we współczesnej policji sprawiał, że starsi rangą detektywi prowadzący śledztwa w sprawach podejrzanych śmierci musieli obserwować patologa przy pracy. Diamond nie korzystał z tego równie chętnie jak niektórzy jego koledzy; zadowalał się raportem. Nie po raz pierwszy, jadąc na autopsję, wybierał pas wolnego ruchu i skrupulatnie przestrzegał ograniczenia szybkości. Po przyjeździe spędził jakiś czas, jeżdżąc po Backfields w poszukiwaniu miejsca parkingowego. Kiedy wreszcie zameldował się w kostnicy i dowiedział, że patolog zaczął bez niego, a inspektor Wigfull, jego zaufany asystent, już jest na miejscu, uśmiechnął się.

– No cóż, dla Johna Wigfulla to głupstwo. A dla mnie czas wolny. Dla śpiącego teraz nadkomisarza pierwsze godziny były jak zawsze stresujące. Trzeba przecież uładzić sytuację tak chaotyczną jak nagła śmierć. Ale maszyneria wydziału zabójstw już działała, w ruch poszły procedury z koronerem, policyjnymi specami od kryminalistyki, rejestrem osób zaginionych, laboratorium kryminalistycznym i biurem prasowym. Mógł sobie pozwolić na drzemkę, czekając na wiadomości od Jacka Merlina.

Drzwi od sali sekcyjnej otworzyły się nagle; to go obudziło. W powietrzu czuć było jakiś nieprzyjemny zapaszek: tania woda kwiatowa, rozpylona z flakonu przez gorliwego technika. Diamond zamrugał, przeciągnął się, sięgnął po filcowy kapelusz i uniósł go w symbolicznym powitaniu.

– Powinieneś wejść – powiedział doktor Merlin.

– Zaraz będzie lunch. – Diamond oparł się na łokciu. To prawda, nie lubił opuszczać posiłków. Przestał kupować gotowe garnitury, kiedy zaczął grać w rugby i przytył. Rugby skończyło się osiem lat temu, gdy miał trzydzieści trzy lata. Tycie nie. Nie przejmował się tym. – Jakie są twoje pierwsze uwagi, ze wszystkimi zwyczajowymi zastrzeżeniami?

Merlin uśmiechnął się z pobłażaniem. Ten siwowłosy mężczyzna, mówiący cicho, z akcentem z południowo-zachodniej Anglii, przywołującym na myśl błękitne niebo i gęstą śmietanę, promieniował takim optymizmem, że aż szkoda, iż ludzie, którymi się zajmował, nie byli w stanie tego docenić.

– Na twoim miejscu, nadkomisarzu, byłbym podekscytowany. Diamond wykonał kilka gestów wskazujących na ekscytację. Podniósł się do pozycji siedzącej, przekręcił i usiadł, zwieszając nogi ze stołu na kółkach.

– To okazja, o jakiej marzą tacy, jak wy. Prawdziwy sprawdzian umiejętności detektywistycznych. Niezidentyfikowane zwłoki. Żadnego ubrania, żeby odróżnić denatkę od miliona innych kobiet. Żadnych śladów. Żadnego narzędzia zbrodni.

– Co chciałeś powiedzieć przez „tacy jak wy”?

– Doskonale wiesz, o co mi chodzi, Peter. Jesteś ostatnim okazem tego gatunku. Ostatni detektyw. Prawdziwy glina, a nie jakimś dupek po szkole policyjnej z dyplomem z informatyki.

Diamonda to nie rozbawiło.

– Żadnego narzędzia zbrodni, powiadasz. Uważasz, że to zabójstwo?

– Tego nie powiedziałem. I nie powiedziałbym, prawda? Jestem od cięcia, nie od myślenia.

– Potrzebna mi każda pomoc, jakiej mógłbyś mi udzielić – odparł Diamond, zbyt zmęczony, żeby sprzeczać się o zawodowe rozgraniczenia. – Utonęła?

Merlin zagrał palcami na wargach, jakby chciał zyskać na czasie.

– Dobre pytanie.

– No?

– Powiem tak: zwłoki wyglądają tak, jak powinny wyglądać zwłoki po długim przebywaniu w wodzie.

– Daj spokój, Jack – popędził go Diamond. – Musisz wiedzieć, czy utonęła. Nawet ja znam objawy. Piana w ustach i nozdrzach. Rozdęte płuca. Błoto i muł w organach wewnętrznych.

– Dziękuję – odparł ironicznie Merlin.

– No, mów.

– Żadnej piany. Żadnego rozdęcia. Żadnego mułu. Czy to chciałeś wiedzieć, nadkomisarzu?

Diamond, przyzwyczajony do zadawania pytań, miał skłonność do ignorowania tych, które były skierowane pod jego adresem. Patrzył i nic nie mówił.

Ktoś wyszedł z sali sekcyjnej, niosąc białą plastikową torbę. Powiedział coś na powitanie, a Diamond rozpoznał w nim jednego z techników wydziału kryminalistyki. Torba, która miała teraz pojechać do laboratorium kryminalistycznego ministerstwa spraw wewnętrznych, była nazywana potocznie workiem na flaki.