Imponujące dokonania. A byłyby jeszcze bardziej imponujące, gdyby jego służby w Avon nie przerywał regularnie hałas wokół sprawy Missendale’a.
Cztery lata wcześniej młody czarny człowiek, nazwiskiem Hedley Missendale, został skazany za zabójstwo podczas kradzieży w towarzystwie budowlanym w Hammersmith, w zachodnim Londynie. Pewien klient, były sierżant, próbował zatrzymać złodzieja, dostał postrzał w głowę i zmarł niemal natychmiast. Śledztwo prowadził nadkomisarz Jacob Blaize z wydziału F stołecznej policji. Diamond, wtedy w randze detektywa nadinspektora, był zastępcą Blaize’a. Missendale, notoryczny złodziej, został szybko złapany i w trakcie przesłuchania przyznał się Diamondowi. Ponad dwa lata później, kiedy Diamond otrzymał awans na nadkomisarza policji Avon i Somerset, ktoś inny przyznał się do zbrodni, gdyż doznał religijnego nawrócenia. Wskazał broń, jakiej użył do zabójstwa. Zarządzono drugie śledztwo. Poprowadzili je inni funkcjonariusze i w końcu 1987 roku, po odsiedzeniu dwudziestu siedmiu miesięcy z dożywotniego wyroku, Hedley Missendale został ułaskawiony na wniosek ministra spraw wewnętrznych.
Prasa, oczywiście, dobrała się policji do skóry. Tabloidy otwarcie oskarżały Blaize’a i Diamonda o to, że biciem wymusili zeznania na niewinnym czarnoskórym młodzieńcu. Oficjalne śledztwo było nieuniknione. Jacob Blaize, przygnieciony stresem, przyjął na siebie pełną odpowiedzialność za pomyłkę i poszedł na wcześniejszą emeryturę. Prasa skierowała atak na Diamonda. Chcieli jego głowy na półmisku, ale dzielnie wytrzymał ostre przesłuchanie podczas śledztwa. Trzeba było jeszcze poczekać, czy zdecydowane odrzucenie przez niego krytyki wpłynęło na komisję śledczą. Mówiono, że nie ma się jak bronić, bo podstawowy zarzut brzmiał, iż do fałszywego zeznania doszło pod wpływem jego silnej osobowości, a na przesłuchaniach bronił tylko swojej wersji.
Komisja miała ogłosić stanowisko dopiero osiem miesięcy po przesłuchaniach. Tymczasem Peter Diamond nie okazywał skruchy i był skory do obrony swojego postępowania w tamtej sprawie wobec każdego, kto byłby na tyle nierozważny, żeby go zaatakować. Nikt się nie poważył; obrzucano go błotem z bezpiecznej odległości. Mógł na to odpowiedzieć, udowadniając swoją wartość jako detektywa, i to właśnie, między kolejnymi wyjazdami do Londynu, czynił, osiągając niezłe sukcesy.
Nadal z trudem się aklimatyzował w nowym miejscu. Chociaż ludzie z wydziału zabójstw wspierali go zawodowo, nie zaakceptowali go na poziomie towarzyskim. Przybył do nich jako cwany detektyw ze Scotland Yardu i co zrozumiałe, wzbudził pewien sceptycyzm w środowisku detektywów, którzy przez całe życie służyli w Zachodniej Anglii. A potem w najgorszym momencie wybuchła sprawa Missendale’a.
Trzeba było pracować mimo wszystkich przeszkód. Nauczył się dawać sobie radę z przygnębieniem. W każdym wydziale zabójstw nerwy człowieka kierującego zespołem są poddawane najcięższej próbie podczas kilku pierwszych godzin prowadzenia sprawy. Jest to swego rodzaju zabawa w wojnę, kiedy jeszcze nic się nie dzieje. Zastosowane zostają wszystkie kosztowne rezerwy. Potrzeba ludzi do innych zadań policyjnych. Jak długo można usprawiedliwić zatrudnianie tak wielu, jeśli wyniki nie są oczywiste? Nieuchronnie detektywi wydziału kryminalnego byli uważani za szefów cieszących się innymi warunkami służby niż mundurowi. Pracowali według elastycznego harmonogramu godzin, byli bardziej mobilni, niezależni i mogli tylko strzelić palcami, żeby wezwać posiłki, gdy ktoś zaginął albo znaleziono zwłoki. Pewna doza zawiści była zrozumiała, wbudowana w system i funkcjonowała na wszystkich poziomach. Może na szczycie wydawała się bardziej subtelna. Ale istniała. I trzeba było z nią żyć.
Diamond nauczył się pokonywać przeciwności tak, jakby nadal grał w rugby. Dowiódł, że jest człowiekiem, którego trudno powstrzymać, krzepką, szorstką osobowością walącą prosto z mostu. Technologia komputerowa była „gadżetem”, akceptowanym z niechęcią jako pomoc przy prawdziwej robocie detektywistycznej. Niektórzy karierowicze z jego otoczenia uważali za cud czy też nieporozumienie, że człowiek tak prosty, do tego z śledztwem w sprawie Missendale’a wiszącym nad głową, mógł awansować do rangi nadkomisarza. Nie potrafili docenić, że jego obcesowość była cennym atutem na tle wielu lizusów.
Było za wcześnie, żeby przewidywać, czy uda mu się zyskać szacunek w Avon i Somerset. Sceptycy twierdzili, że jego dotychczasowe sukcesy zależały w zbyt wielkim stopniu od płatnych informatorów. Nie mogli go winić za to, że korzysta z usług kapusiów, ale czekali niecierpliwie, żeby zobaczyć, jak sobie poradzi ze śledztwem, kiedy nie będzie mógł kupić pomocy.
A taka właśnie mogła być sprawa z Chew Valley.
Niedziela skończyła się rozczarowaniem. Nie znaleziono niczego znaczącego.
W poniedziałek Diamond dał wywiady dla telewizji BBC i HTV West, do informacji regionalnych, nadawanych po wieczornych wiadomościach. Pokazano portret rekonstrukcyjny zmarłej kobiety, a potem Diamonda nad brzegiem jeziora, apelującego o pomoc w jej rozpoznaniu. Prosił o informacje każdego, kto widział podejrzane zdarzenia w ciągu ostatnich trzech dni. Było to, jak powiedział potem ekipie telewizyjnej, zaproszenie dla wszystkich podglądaczy w dolinie, żeby przetarli okulary i podzielili się twoimi podnietami, ale musiał przyznać, że to się opłaciło. Trzydziesto-sekundowy spot telewizyjny przyniósł więcej informacji niż stu gliniarzy chodzących od drzwi do drzwi przez cały tydzień.
Późnym wieczorem tego samego dnia, kiedy przyjmowano i analizowano telefony, zadzwonił do Jacka Merlina i zapytał o wyniki badań laboratoryjnych.
– Na co właściwie liczysz? – zapytał anatomopatolog w ten swój łagodny, ale irytujący sposób, jakby jego głos należał do innej, inteligentniejszej formy życia.
– Przyczyna śmierci na razie mi wystarczy.
– To, obawiam się, pozostanie kwestią otwartą, dopóki nie spłyną wszystkie wyniki, a i wtedy…
– Jack, chcesz mi powiedzieć, że te cholerne testy nadal są nieukończone? Sekcja była wczoraj rano, trzydzieści sześć godzin temu.
Po tym opryskliwym wybuchu Diamond musiał wysłuchać wykładu o czasie potrzebnym na histologiczne zbadanie tkanek, które trwa co najmniej tydzień i o tym, jak zawalone pracą jest laboratorium kryminalistyczne ministerstwa spraw wewnętrznych.
– Obecnie są tak przytłoczeni, że mogą minąć całe tygodnie, zanim coś dostarczą.
– Tygodnie? Powiedziałeś im, że to podejrzany zgon? Nie rozumieją, jakie to pilne? – Diamond podniósł ołówek i włożył go między zęby. Wgryzł się w drewno. – Nadal nie możesz mi powiedzieć, czy utonęła?
– Wszystko, co mogę ci powiedzieć, to to, że jak do tej pory przyczyna zgonu nie jest jasna. – Merlin krył się za gotowymi formułkami, których używał, pisząc raporty.
– Jack, stary druhu. – Diamond postanowił zachowywać się przymilnie. – Nie mógłbyś ze mną porozmawiać nieoficjalnie i podać mi przybliżoną datę śmierci?
– Wybacz.
– No to świetnie! – Ołówek złamał się na pół.
– Nadkomisarzu, w tych warunkach daję z siebie wszystko – powiedział Merlin po długiej chwili milczenia. – Nie poddam się żadnym naciskom. Musisz zrozumieć, że mamy za mało ludzi.