– Jack, oszczędź mi tych gorzkich żalów, dobrze? Po prostu zadzwoń do mnie natychmiast, gdy tylko uzyskasz ekspertyzę.
– Nigdy nie miałem zamiaru zrobić inaczej.
Diamond rzucił słuchawkę, która zawisła rozkołysana poniżej blatu biurka. Telefonista podniósł ją bez słowa i sprzątnął kawałki ołówka. Diamond przeszedł w drugi koniec pomieszczenia, żeby zobaczyć, co nadeszło po apelu w telewizji. Przechodząc, o mało nie przewrócił karuzeli na fiszki.
John Wigfull, jego zastępca, przedstawił podsumowanie.
– Mieliśmy informacje od kilku osób, które są przekonane, że ofiarą jest Candice Milner. – Wigfull odczekał chwilę, żeby przekonać się, czy sprawa została uznana za poważną, i dodał: – Milnerowie to opera mydlana w BBC. Postać Candice zniknęła z niej co najmniej dwa lata temu.
– Rany boskie! Co jeszcze?
– Zadzwoniło dwóch porzuconych mężów. W jednym wypadku żona zostawiła wiadomość, że wyjeżdża na tydzień, żeby się zrelaksować. Dom znajduje się w Chilcompton. To było pół roku temu.
– Pół roku. Powinna być w spisie osób zaginionych.
– Jest. Fotografia nie jest zbyt podobna. Przekazaliśmy ją.
– Muszę na nią zerknąć. Dobrze, żeby ktoś jutro porozmawiał z tym facetem. Co jeszcze?
– No to. Trochę bardziej obiecujące. Farmer nazwiskiem Troop z Chewton Mendip pokłócił się z żoną trzy tygodnie temu, a ona zabrała się okazją z kierowcą ciężarówki, który zbiera bańki z mlekiem. Mąż nie widział jej od tej pory.
– Nie zgłosił zaginięcia?
– Dał jej czas, żeby wrócił jej rozsądek. To cała historia bójek i ucieczek.
– Jego zdaniem portret przypomina jego żonę?
– Tego nie powiedział. Tak twierdzi jego szwagierka. To ona do nas zadzwoniła.
Diamond otworzył szerzej oczy.
– Coś jest w tej teczce? Skargi o użycie przemocy? Wigfull skinął głową.
– Tylko jedna, z dwudziestego siódmego grudnia 1988 roku. Wygląda na to, że farmer Troop wykopał żonę z domu. Dosłownie. I zabronił jej wracać. Zgłosiła to siostra. Wysłano posterunkowego z Bath, który widział siniaki. Kobieta odmówiła złożenia skargi. Powiedziała, że jest Boże Narodzenie.
– Pokój ludziom dobrej woli. – Diamond z niezadowoleniem zaczerpnął tchu i powoli wypuścił powietrze.
– Co powinieneś zrobić? Lepiej, żebyśmy się tym zajęli razem, John. Chewton Mendip to jakieś osiem kilometrów od jeziora. Rano odwiedzę szwagierkę, a ty odszukasz nazwisko tego szlachetnego rycerza od baniek z mlekiem.
Wigfull uśmiechnął się ze zrozumieniem. Należało podtrzymywać wszelkie oznaki dobrego humoru nadkomisarza. Właściwie nie byli w zażyłej znajomości. Wigfulla mianowano zastępcą Diamonda w najgorszej chwili, kiedy skandal z Missendale’em trafił na pierwsze strony gazet. Wcześniej, w ciągu kilku miesięcy Diamond wspaniale zadebiutował w Avon i Somerset, rozwiązując sprawy dwóch zabójstw, wspomagany przez Billy’ego Murraya, inspektora, z którym się przyjaźnił. Ale parę godzin po tym, jak wyszedł na jaw udział Diamonda w sprawie Missendale’a, z komendy hrabstwa nadeszła instrukcja, żeby przenieść Murraya do Taunton, gdzie pojawił się wakat. Słusznie albo niesłusznie, Diamond był przekonany, że Wigfull to wtyka, człowiek komendanta, i że jego zadaniem jest raportowanie o wszelkich nadużyciach. W przeciwieństwie do Billy’ego Murraya Wigfull postępował dokładnie według instrukcji. Miał mnóstwo problemów z tym, żeby wkraść się w łaski wydziału, ale nie udało mu się nawet z własnym zwierzchnikiem.
– Coś jeszcze? – zapytał Diamond.
– Sporo ludzi coś widziało.
– Mianowicie?
– Najczęściej jak ktoś uprawiał jogging.
– Żadnych zgłoszeń o użyciu przemocy?
– Jak dotąd nic.
– Niewiele, prawda? Pod koniec tygodnia pewnie znowu stanę przed komisją. Sprawdźmy, czy Chewton Mendip to dobry trop. Jej siostra też tam mieszka?
Nazywała się Muriel Pietri, a jej mąż był właścicielem warsztatu samochodowego przy A 39, nad którym wisiał szyld obiecujący: „Niskie koszty za wysoką jakość usług. Postawimy cię na koła”. Policja często tam bywała, prowadząc sprawy kierowców, którzy uciekli z miejsca wypadku. Diamond zajrzał tam osobiście, następnego dnia, wcześnie rano. Mógł się tam pojawić ktoś niższy rangą, ale perspektywa przesłuchania była mniej przerażająca niż kolejny poranek spędzony w przyczepie.
Mdlącosłodki zapach farby celulozowej wisiał w powietrzu. Diamond przeciskał niezgrabnie ciężkie ciało między rzędami uszkodzonych wozów, zbierając rdzę na szary, kraciasty garnitur. Przyprowadził z sobą sierżanta, który miał spisać zeznanie.
Pani Pietri stała w drzwiach w sukience w kwiatki. Prawdopodobnie wkładała ją, kiedy oczekiwała gości. Umalowała się na tę okazję. Wszystko – i to, co nałożyła na twarz: podkład, szminka, tusz do rzęs, i tanie perfumy – sprawiało, że zapach farby wydawał się teraz całkiem przyjemny. Szczupła, ciemnowłosa, mówiąca powoli kobieta była wstrząśnięta potwornością tego, co się jej zdaniem zdarzyło.
– Tym razem naprawdę obawiam się najgorszego – powiedziała rozwlekłym akcentem z Somerset, prowadząc ich do starannie wysprzątanego pokoju od frontu. – Zachowanie Carla to prawdziwa hańba. Tłukł moją siostrę łobuz jeden. Straszne. Mogę wam pokazać zdjęcia, które zrobił mój mąż, gdy biedna Elly tu była ostatnim razem. Zbił ją na czarno. Mam nadzieję, że odpłacicie łajdakowi pięknym za nadobne, kiedy go odwiedzicie. Nie zasługuje na łaskę, nic a nic. Nie usiądziecie?
– Widziała pani portret kobiety, którą znaleźliśmy? – zapytał Diamond.
– Tak, ubiegłego wieczoru w „Points West”. To Elly, nie mam wątpliwości.
– Sierżant Boon ma egzemplarz obrazka. Proszę mu się przyjrzeć jeszcze raz. To tylko rysunek wykonany przez artystę, rozumie pani.
Oddała portret prawie natychmiast.
– Przysięgam, że to ona.
– Jakiego koloru włosy ma pani siostra?
– Rude, wspaniałe, płomieniście rude. To było w niej najpiękniejsze. I nie były farbowane. Kobiety wydają fortuny, żeby ufarbować sobie włosy u fryzjera na taki kolor i nigdy nie wyglądają nawet w połowie tak dobrze jak Elly.
Używała czasu przeszłego, sama umacniając się w przekonaniu, że zmarłą jest jej siostra. Diamond natychmiast to pojął.
– Płomieniście rude, mówi pani. Chodzi o całkiem czerwone?
– Mówiłam, że naturalne, prawda? Nikt nie ma całkowicie czerwonych włosów, chyba że punki albo gwiazdy popu.
– Muszę to wiedzieć.
Pokazała na ozdobną szkatułkę z palisandru stojącą na kredensie.
– Mniej więcej takiego koloru.
– A oczy? Jakiego koloru miała oczy?
– Niektórzy mówili, że piwne. Dla mnie zawsze wyglądały na zielone.
– Jakiego jest wzrostu?
– Takiego jak ja, metr siedemdziesiąt pięć.
– Wiek?
– Zaraz. Elly urodziła się dwa lata po mnie. Na świętego Jerzego. Musiała mieć trzydzieści cztery.
– Powiedziała pani, że mąż zrobił jej zdjęcia.
– Ale nie twarzy, kochany. Sfotografował tył nóg, gdzie były ślady. To na wypadek, gdyby chciała dowodów do sprawy rozwodowej. Chyba nie mam zdjęcia jej twarzy, najwyżej z czasów szkolnych. W mojej rodzinie nie robi się zdjęć.
– Ale powiedziała pani, że mąż ma aparat.
– Do swojej pracy. Fotografuje uszkodzenia, na wypadek gdyby ludzie od ubezpieczeń zaczęli wydziwiać.
– Rozumiem.
– To on wpadł na pomysł, żeby zrobić te zdjęcia nóg Elly.
– Fotografował uszkodzenia.