– Nic zajmę panu wiele czasu – obiecał Diamond.
– Sprawy podatkowe, zgadza się?
– Powiedzmy.
– Mam nadzieję, że to nic osobistego? – Uśmiech. Diamond pokręcił głową. On też potrafił być przyjacielski.
– Wyłącznie interesy. Panie Buckie, o ile wiem, prowadzi pan bardzo rozgałęzione interesy w West Country.
– Dużo powiedziane – rzekł Buckie. – Trochę importuję, poza interesami tutaj, na miejscu.
– Co pan importuje?
– Różne drobiazgi, tanie zabawki, tego rodzaju rzeczy. Zaopatruję sporą liczbę sklepów z zabawkami i materiałami piśmienniczymi w produkty z Dalekiego Wschodu.
– Z Japonii?
– Głównie z Hongkongu i Tajwanu.
– Sprowadza pan towary i dostarcza do sklepów?
– Tak. Koncentruję się na Bristolu i Bath. Wliczam podatek od wartości dodanej. Wszystko idzie przez księgowość.
– Daje się z tego żyć?
– Ujdzie.
– Słyszałem, że ma pan duży dom w Clifton.
– No to co? Prawo tego nie zabrania.
Diamond, naśladując minę urzędnika z kontroli, wyciągnął z teczki plik papierów. Znalazł w nim poradnik podatkowy, który wziął rano z biura podatkowego w Ham Gardens House.
– Pan się z tym zapoznał, proszę pana? Szeroki, wyzywający uśmiech.
– Po Karolu Dickensie to moja ulubiona lektura. Proszę siadać. Krzesła, nie licząc wielkiego, dyrektorskiego fotela Buckle’a, wycięte były z beczek na piwo. Diamond usadowił się na jednym z nich i stwierdził, że mu niewygodnie.
– Sam pan podlicza wpływy?
– Właściwie nie, szanowny panie. Mam księgowego. Wezwać go?
– Jeszcze nie. Zakładam jednak, że zna się pan na tych cyferkach.
– Na cyferkach? W jakim sensie? – Buckie podkreślił to mrugnięciem.
– Na podatku pobranym. Kilometraż wszystkich samochodów używanych przez spółkę.
Buckie trochę spoważniał, poprawił węzeł krawata gestem, który miał wskazywać na pewność siebie.
– Myślę, że uzna pan nasze rachunki. Są dokładne.
– Ma pan zapisy?
– Oczywiście. – Otworzył dolną szufladę biurka i wyjął czerwoną księgę główną.
– Tutaj jest wszystko. Spisane są wszystkie samochody, należące do Realbrew.
Diamond wyciągnął rękę po książkę. Stracił wszelką nadzieję w chwili, gdy ją otworzył. Jako wniosek dowodowy nie miała najmniejszego znaczenia. Dla formalności zapytał, w jaki sposób oblicza się kilometraż, i usłyszał, że każdy kierowca prowadzi książkę wozu.
– Kiedy je tu przynoszą robi, pan z nich fotokopie?
– Nie. Nie uprawiam biurokracji dla biurokracji. – Buckie wystawił dwa palce dłoni i przytknął je do skroni w geście samobójstwa. – Teraz mi pan powie, że to obowiązkowe.
Diamond rozłożył przed sobą księgę główną.
– Mercedes benz 190 E 2.6 kombi, automatyczna skrzynia biegów.
– Który? Spółka ma dwa. Z jednego sam korzystam, drugi jest w dyspozycji kierowcy spółki.
– Dwa samochody tego samego modelu?
– Kupione jednocześnie. Wszystko przechodzi jak należy przez księgowość, a własną książkę kierowcy traktuję jak modlitewnik. Może ją pan przejrzeć, jeśli pan tylko sobie życzy.
– Tak, poproszę. A ta druga…?
– …powinna być w drugim wozie, który – niestety – obecnie nie parkuje u nas. Wybaczy pan na chwilę… – Skontaktował się z kimś przez intercom i poprosił, żeby przyniósł książkę kierowcy z jego samochodu.
– Ten drugi wóz, który jest w dyspozycji kierowcy – powiedział Diamond. – Czy to ten, który zabrała policja?
Buckie spojrzał na niego bystro.
– Jest pan cholernie dobrze poinformowany.
– To tajemnica poliszynela, proszę pana. Mogę sprawdzić tamtą książkę na komisariacie. O to panu chodzi?
– Otóż nie – odparł Buckie. – O ile wiem, tamta książka zginęła. Niebiescy byli u mnie w tej sprawie. Chcieli sprawdzić, czy książka jest gdzieś tutaj. Nie było powodu, żebym ją tu trzymał. System polega na tym, że książki są trzymane w samochodach i sprawdza się je pod koniec każdego miesiąca. To nie trwa nigdy dłużej niż jeden dzień.
– Pański kierowca ma kłopoty, o ile zrozumiałem – powiedział Diamond.
– Mówiąc pańskimi słowami, to tajemnica poliszynela – odparł Buckie. Diamond równie gładko zapytał:
– Jest winna?
– Chyba tak. Była mocno związana z mężem zmarłej. Niech pan nie myśli, że mam coś przeciwko niej jako pracownikowi. Była dobrym kierowcą. Godnym zaufania.
Diamond poczuł głęboką pogardę dla tego człowieka. Trudno mu było ją ukryć.
– Jeździła tylko jednym samochodem, prawda?
– Tylko tym jednym. Z mojego nigdy nie korzystała, jeśli o to panu chodzi.
– To i tak bez znaczenia – stwierdził Diamond – skoro oba wozy należą do spółki.
– To prawda. Ale mojego używam wyłącznie ja.
– A czy zdarzało się, że jeździł pan samochodem kierowcy?
– Nigdy. Mam własny. Niech pan posłucha, jeśli są jakieś podejrzenia, że robię przekręty, niech pan powie wprost.
– Bardziej interesuje mnie pani Didrikson – odparł szczerze Diamond. – Powiedział pan, że jest godna zaufania. Czy była w pracy w dniu zabójstwa?
– Wzięła sobie wolne, ale nie rozumiem, co to ma wspólnego… Diamond zignorował protest.
– A następnego dnia? Była w pracy następnego dnia?
– Spóźniła się. Kiedy przyszła do mnie około wpół do jedenastej, odniosłem wrażenie, że nie zmrużyła oka przez całą noc. Nie kazałem jej jechać do miasta. Tak godny zaufania kierowca musiał mieć jakiś powód, by nie wypocząć. O wszystkim powiedziałem policji.
A Diamond był w stanie wyobrazić sobie, co z tego wysnuł Wigfull. Ze Stanleya Buckle’a będzie doskonały świadek oskarżenia. Najwyraźniej ceni swojego kierowcę, a zarazem przedstawia fakty, które można zinterpretować w najgorszy możliwy sposób.
– Właściwie, kim panjest?
Diamondowi oszczędzona została odpowiedź, bo weszła sekretarka z małą czarną książeczką.
– Książka kierowcy? – zapytał, wyciągając rękę. – Dziękuję, łaskawa pani.
Wszystkie wpisy były poczynione jednym charakterem pisma, prawdopodobnie Buckle’a. Książka była aktualna i chyba rzeczywiście prowadzona tak pedantycznie, jak twierdził Buckie. Miesięczne przebiegi zgadzały się z księgą główną trzymaną w biurze. Krytycznego dnia, jedenastego września, wpisano dwie krótkie jazdy, po piętnaście kilometrów, to samo dwunastego września.
Diamond podziękował Buckle’owi, powiedział, że nie będzie mu zabierał więcej czasu, i wyszedł. Po drodze rozejrzał się po parkingu, szukając mercedesa Buckle’a. Stał na miejscu zarezerwowanym dla dyrektora. Kilometraż na zegarze zgadzał się z ostatnim wpisem w książce.
Poranny trud nie przyniósł owoców. Sprawa przeciwko Danie Didrikson wyglądała jeszcze gorzej.
Rozdział 7
Nastąpiła trzymiesięczna przerwa, a Peter Diamond próbował sobie wmówić, że nie może już zrobić nic więcej dla Dany Didrikson, a dla wszystkich, których to dotyczy, będzie lepiej, by procedury szły swoją koleją. Rozumował tak: pewnie zostanie uznana za winną, a z jego znajomości sprawy wynikało, że będzie to sprawiedliwy wyrok. Nie spodziewał się, by proces potrwał długo. Nie byłby zaskoczony, gdyby przyznała się do winy.
Odsiedziałaby prawdopodobnie kilkanaście lat z dożywocia i została zwolniona warunkowo. Nie stanowiła zagrożenia dla społeczeństwa. Większość znanych mu zabójców była do niej podobna; to grupa różniąca się od innych kryminalistów. Ludzie powodowani naciskiem ze strony rodziny albo własną obsesją popełniali to jedno, jedyne przestępstwo w życiu.