Rozdział 8
Matthew Didrikson siedział i jadł drugi kawałek czekoladowego torciku w Charlotte’s Patisserie w Kolumnadzie. Naprzeciwko niego siedzieli Jackman i Diamond. Znaleźli stolik pod łukiem, na tyłach cukierni; mimo to wyglądali podejrzanie na tle klientów i biznesmenów, którzy przyszli odświeżyć się w drodze do domu. Diamond, w pogniecionym, kraciastym garniturze, który nosił zazwyczaj, wpasował się w przestrzeń między brzegiem stołu a wyściełaną ławę biegnącą wzdłuż ściany; Jackman, elegant w brązowych sztruksach i czarnej koszuli, wyglądał jakby wprost z kolorowego magazynu najnowszej mody. Matthew nosił białą koszulę, krawat w paski i granatowy pulower. Przy pierwszej okazji zdjął marynarkę szkolną. Diamond przewidział, że o tej godzinie znajdą chłopca w Kolumnadzie, jak będzie się wygłupiał na schodach ruchomych albo w windzie. Miał rację. Musieli jeszcze powiedzieć, czego chcą w zamian za łapówkę w postaci nieograniczonej liczby ciastek.
– Jak tam głowa ostatnimi czasy? – zapytał Diamond. – Mam nadzieję, że nie było już omdleń?
Matthew, najwyraźniej wiedząc o swojej przewadze, nie spieszył się z odpowiedzią. Zerknął na uczennicę przy stoliku obok, przejechał palcami po ciemnych włosach i wreszcie powiedział.
– Wszystko w porządku.
– Sporo czasu minęło, odkąd rozmawialiśmy po raz ostatni. To było tutaj, prawda? Byłem w przebraniu, pamiętasz? – Nie było odpowiedzi, więc dodał: – Nie sądzę, żeby profesor Jackman wiedział, że udawałem Świętego Mikołaja, chyba że mu o tym powiedziałeś.
– Greg. Mówi do mnie Greg – wtrącił szybko Jackman.
Matthew lekko się uśmiechnął. Diamond jak do tej pory nie wykrzesał z niego bardziej pozytywnej reakcji, rozmowę podjął Jackman.
– Od dłuższego czasu nie widywaliśmy się z Matthew. Po tym nieporozumieniu jego matka nie życzyła sobie tego, a ja oczywiście uszanowałem jej decyzję. Ale mamy za sobą trochę fajnych dni, prawda, Mat?
Matthew skinął głową.
Sytuacja szybko stawała się komiczna. Dwóch dorosłych mężczyzn próbowało wyciągnąć informację od uczniaka przy popołudniowej herbatce. Diamond spróbował wujowskiego tonu.
– Widziałeś się z matką w areszcie? Kiwnięcie głową.
– W tym tygodniu?
– W niedzielę.
– Jak to znosi?
– W porządku.
Trudno było stwierdzić, czy zwięzłość odpowiedzi wynika z niechęci do rozmowy, czy chodzi o szybkie zjedzenie ciasta.
– Mat, próbujemy jej pomóc – zauważył Jackman.
– To, czy nam pomożesz, zależy wyłącznie od ciebie – dodał Diamond.
Matthew w ogóle się nie odezwał.
– Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji – stwierdził ponuro Diamond. – Czy w ogóle uczą cię prawa w tej twojej szkole? Twoją matkę postawią przed sądem za morderstwo, ale ma adwokata, który jej broni i musi wykazać, że są zasadnicze wątpliwości. Chwytasz?
Chłopiec odsunął pusty talerzyk i wytarł usta.
– Tak. – Odwrócił wzrok od stolika i spojrzał przez ramię.
– Jeszcze kawałek? – zaproponował Jackman.
– Jeśli dostanę colę, żeby to spłukać.
– Przynieś mi resztę. – Wręczył mu banknot pięciofuntowy.
Kiedy Matthew stał przy samoobsługowym stoisku, Diamond powiedział.
– Słodkie łapówki. Czy to za pieniądze z funduszu obrony pani Didrikson?
– Nieuzasadniony wydatek, sądząc z tego, czegośmy się do tej pory dowiedzieli.
Chłopiec wrócił i postawił talerzyk z ciastem na stole, Diamond przesunął je zgrabnie poza jego zasięg.
– A teraz chciałbym, żebyś sobie coś przypomniał. Twoja matka opowiadała mi o incydencie, który latem widziała przed domem profesora Jackmana. Byłeś z nią.
Matthew siedział w milczeniu. Oczy miał utkwione w cieście.
– Odbyła się kłótnia między panią Jackman a jakimś człowiekiem.
– Andym.
– Co powiedziałeś, synu?
– Andym. Ten człowiek miał na imię Andy.
– O, masz dobrą pamięć. Chcielibyśmy znaleźć tego Andy’ego. Zrozum, jeśli widziano, jak mocował się z panią Jackman, a rozumiem, że tak było, należy go uważać za potencjalnego podejrzanego. Sprawdźmy teraz twoją pamięć, żeby dowiedzieć się, co możesz nam o nim powiedzieć.
– Po co?
Diamond powściągnął irytację.
– Synu, już mówiłem. Uzasadniona wątpliwość.
– Chodzi mi o to, po co mnie pytacie, skoro możecie się z nim spotkać?
– Zrobilibyśmy to, gdybyśmy wiedzieli, gdzie go znaleźć. W tym rzecz.
– Ja wiem gdzie.
– Co?
– Wiem, gdzie możecie się spotkać z Andym. Widywałem go mnóstwo razy.
Cała ława zatrzeszczała, kiedy Diamond się zaparł.
– Gdzie?
– W łaźniach.
– W Rzymskich Łaźniach, chciałeś powiedzieć?
– Uhm.
Przesunął ciastko z powrotem do chłopca.
– Powiedz coś więcej.
– Już powiedziałem – odparł Matthew. – Jeśli chcesz porozmawiać z Andym, tam go szukaj.
– Pracuje tam?
– Nie wiem. – Matthew wepchnął sobie do ust kawał ciasta. – Słuchaj, wiem tylko tyle, że widywałem go tam nie raz.
– Co tam robiłeś?
– Nic takiego. – Nie uzyskali niczego więcej, poza tą lekceważącą odpowiedzią. Potem chłopięca odwaga natchnęła go do najdłuższej wypowiedzi, jaką Diamond zdołał od niego usłyszeć. – Poszedłem tam po szkole. Tam jest niebezpiecznie. Podoba mi się. Dzieciaki z mojej klasy zaczęły to robić. Trzeba przejść przez łaźnie i nie dać się złapać ochronie. Idzie się do sklepu z pamiątkami na Stall Street, a kiedy nikt nie patrzy, zbiega się po schodach z napisem „Tylko dla personelu” – to właściwie jest wyjście – i już jest się w środku. Trzeba uważać na ochronę, ale jak się ma kapkę rozumu można przejść przez całe łaźnie i wyjść na Przepompownię. Nikt tam nie zatrzymuje, bo to jest restauracja. Robiłem to z miliard razy. To łatwizna.
– I tam widziałeś Andy’ego? Matthew skinął głową.
– Co robił?
– Pokazywał różne rzeczy i dużo gadał.
– Więc to przewodnik.
– Tak jakby. Byli z nim studenci.
– Studenci? – zapytał Jackman, nagle czerwieniejąc.
– Nie zawsze. Czasem jest sam.
Diamond wybiegł naprzód myślami, rozważał różne możliwości, ale proces pytań i odpowiedzi należało zakończyć.
– Może jest jakimś wykładowcą?
– Nie wiem.
Matthew nic powiedział już więcej nic istotnego. A obaj mężczyźni też niewiele rozmawiali. Jeśli Andy, domniemany dostawca kokainy dla Geraldine, ma związki z uniwersytetem, Jackman sam będzie musiał odpowiedzieć na kilka pytań.
Wstali, żeby wyjść. Diamond zaprosił Matthew do Rzymskich Łaźni na poniedziałek, po szkole, przy najbliższej nadarzającej się okazji.
– Spotkajmy się tam – zaproponował. Dodał chytrze: – A jeśli przyjdziesz wcześniej, może znajdzie się czas na ciasto czekoladowe. Potem możesz mi pomóc w pracy detektywistycznej. Ale chcę, żeby jedno było jasne: wchodzimy do łaźni od frontu, zwyczajną drogą. Jestem zbyt widoczny, żeby skradać się tylnymi schodami.
Matthew uśmiechnął się i poszedł szukać kolegów.
Gdy wyszli na Stall Street, Jackman aż się palił, żeby coś powiedzieć.
– Zanim zapytasz: nie ma wydziału archeologii na uniwersytecie.
– A historii?
Jackman już zaczął kręcić głową, kiedy nagle uderzył się dłonią w czoło.
– Chwileczkę, mylę się. W tym roku powstała katedra. To tylko garstka wykładowców i pierwszoroczniaków. Nie wiem, ilu ich jest. To prawda.
– Przerwał. – Przypuszczam, że chcesz, żebym to sprawdził.
– Jeśli zdołałbyś to zrobić, nikogo nie płosząc – powiedział Diamond.