– I co, pomogło? Pokręcił głową.
– Jej prawnicy nie chcą w to wchodzić.
– Dlaczego, na litość boską?
– Mówią, że nie stanowi to odpowiedzi na istotne punkty, które podniesie oskarżenie. Przecież Diana przyznała, że była u mnie w domu tego ranka, kiedy dokonano zabójstwa. Poza tym są dowody, że jej samochodu użyto do przewiezienia zwłok do Chew Valley Lake. Ta ekspertyza kryminalistyczna to dynamit. Ona nie ma na to odpowiedzi. To wyklucza wszelkie dociekania co do motywów. Dobry prokurator będzie ją miał jak na widelcu.
Prywatnie Diamond musiał przyznać, że obrońcy mieli rację.
W piątek poczuł się na tyle dobrze, żeby zadzwonić do adwokata Siddonsa i zapytać, czy obrona w pełni zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo w sprawę jest wplątany Andy Coventry.
– Oczywiście – zapewnił go Siddons. – Narkotyki nadają temu inny wymiar. Wybuchy pani Jackman w oczywisty sposób wynikały z jej kokainizmu.
– Ale czy wzięliście pod uwagę możliwość, że to Coventry ją zabił? – I przedstawił swoją teorię.
Z tonu odpowiedzi Siddonsa, uprzejmych, ale pełnych zastrzeżeń pomruków, dochodzących ze słuchawki za każdym razem, kiedy Diamond przerywał, wynikało jasno, że adwokat nie fika przy telefonie koziołków z radości. Podziękował Diamondowi dość chłodno za zainteresowanie i powiedział:
– Na nieszczęście dla nas pańska teoria jest nie do utrzymania. Policja przesłuchała Coventry’ego. Pytali, co robił w dniu zabójstwa. Był niemal pięćset kilometrów od miejsca zbrodni, w Newcastle. Cały tydzień. Sprawdzili to. Prowadził wykłady na Open University przy Wale Hadriana. To żelazne alibi. Można się wściec, prawda?
Rozdział 2
Chociaż było to przygnębiające, lekarze mieli rację. Peter Diamond nadal leżał w szpitalu, kiedy przed sądem królewskim w Bristolu rozpoczął się proces Dany Didrikson o morderstwo. Owszem, osiągnął taki stan zdrowia, który nie upoważniał go już do zajmowania jednoosobowej salki obok dyżurki pielęgniarek; przeniesiono go do sześcioosobowej sali przy schodach, która okazała się szkółką pokera. Wszyscy pacjenci byli po wstrząsach mózgu, na takim etapie rekonwalescencji, żeby odróżnić sekwens od koloru. Ich sprawna gra wystawiała dobre świadectwo opiece lekarskiej. Diamond nigdy nie był zamiłowanym graczem. Po kilku rozdaniach, w których uczestniczył, demonstrując dobrą wolę, ewakuował się do świetlicy, żeby poczytać poranne gazety.
Agent, który zaopatrywał świetlicę w prasę, uznał, że szpitalowi nie są potrzebne poważne pisma. Informacje o pierwszym dniu procesu Diamond musiał czerpać z tabloidów. Między zdjęciami pełnej uroku Geny Snoo i krzykliwymi tytułami w stylu „Ostatnie godziny nerwowej Geny”, niewiele można się było dowiedzieć o przebiegu postępowania sądowego. Diamondowi udało się zebrać informacje, że Dana nie przyznaje się do winy i że powołano już ławników: ośmiu mężczyzn i cztery kobiety. Oskarżenie, w osobie prokuratora Korony sir Joba Mogga, znanego w sądach jako Szpon, przedstawiło ciąg wydarzeń, które w oczach prokuratury doprowadziły do morderstwa. Odniesiono się do wypadku w jazie Pulteney który wprowadził Danę Didrikson w krąg Jackmanów. Przedstawiono ją jako samotną matkę, „zdesperowaną Dane” według jednej z gazet, ciężko pracującą, żeby wychować syna i opłacić czesne za jego szkołę. Ojcowskie akty uprzejmości ze strony Jackmana podczas letnich wakacji uznano za ziarno, z którego wyrósł motyw – „morderczy plan samotnej mamy” – wsparty odkryciem, że małżeństwo Jackmanów przeżywa kryzys. Podkreślono znaczenie wysiłków Dany, żeby uzyskać listy Jane Austin, które miały być prezentem dla Jackmana, oraz nieprzyjemnej wizyty pani Jackman w jej domu – „Gerry wściekła na uwodzicielkę”. Podkreślono, że Dana przyznała się do odwiedzenia domu Jackmanów rano w dniu popełnienia morderstwa, kiedy dowiedziała się, że listy zginęły. Motyw i możliwości zostały w ten sposób przedstawione czytelnikom równie obrazowo, jak ławnikom.
Wszystkie gazety twierdziły, że najnowsze osiągnięcia nauk kryminalistycznych przesądzą sprawę. Korona powoła specjalistów od analizy DNA, genetycznych odcisków palców, żeby udowodnić, że ciało zostało umieszczone w bagażniku samochodu Dany, zanim wyłowiono je z Chew Valley Lake. Dana podpisała zeznanie, że poza nią nikt nie prowadził samochodu. I nie była w stanie wyjaśnić zniknięcia książki wozu.
Tak przedstawiona linia oskarżenia budziła grozę, podobnie jak wrogość tabloidów wobec Dany. Diamond już od dawna przestał wierzyć w reporterską bezstronność. Rozjątrzyły go jednak dwa artykuły z pierwszych stron, wychwalające analizę DNA jako niezawodną metodę detektywistyczną. Nie było w nich żadnych bezpośrednich odniesień do sprawy pani Jackman, ale kiedy redakcja decyduje się na opublikowanie takich tekstów w dniu rozpoczęcia głośnego procesu, wnioski są oczywiste. W jednej z gazet na rozkładówce przedstawiono policyjne zdjęcia czterdziestu morderców i gwałcicieli, złapanych przez ostatnie dwa lata dzięki testom DNA.
Stary antagonizm znów dał o sobie znać. Myślał, że pozbył się go, kiedy zrezygnował z pracy w policji. Ale teraz aż żachnął się na przypuszczenie, że nauka zastąpiła detektywów.
Usłyszał za sobą jakiś dźwięk i zobaczył, że starsza pielęgniarka i stażystka podjeżdżają do niego ze stoliczkiem na kółkach.
– Jak się miewa dziś rano nasz pan Diamond?
– Właśnie dochodzi do siebie – odpowiedział. Już nie próbował normalnie odzywać się do tej Florence Nightingale, która każdą rozmowę sprowadzała do poziomu przedszkola.
– Gotów na zmianę ubranka?
– Oczywiście. A gdyby personel zechciał przy tym trochę sprawić, żeby – powiedzmy – głowa trochę mniej rzucała się w oczy, pan Diamond byłby bardzo zobowiązany.
– A czemuż to? Idziemy do kina? Czy na mecz? Stażystka zachichotała służbiście.
– Właściwie na proces o morderstwo – odparł Diamond.
– Co pan opowiada?
– Ze wasz pan Diamond wkrótce was opuści. Wypisze się. Nastąpiła pełna zdumienia cisza.
– Zobaczymy, co na ten temat ma do powiedzenia siostra przełożona.
– Słusznie. A kiedy już powie, co ma do powiedzenia, pan Diamond podziękuje siostrze przełożonej za jej delikatność, czułą opiekę i powie jej do widzenia.
O wpół do dwunastej siedział na galerii dla publiczności w bristolskim sądzie koronnym i słuchał zeznań doktora Jacka Merlina. Patolog był ostrożny jak zawsze, odmawiał podania przyczyny śmierci. Naciskany przez oskarżenie, by wymienił uduszenie jako możliwy powód, odparł tylko, że nie pozostaje to w sprzeczności z ustaleniami. Po sekcji badania kryminalistyczne skupiły się głównie na toksykologii, żeby ustalić, czy w ciele ofiary były obecne narkotyki lub alkohol. Analizy, wykonane w laboratorium ministerstwa spraw wewnętrznych, dały wynik negatywny. W krzyżowym ogniu pytań Merlin przyznał, że istnieje próg przydatności analitycznej i że próbki ze zwłok, które przebywały w wodzie dłużej niż tydzień, mogą nie zawierać wykrywalnych śladów. Uznał jednak za mało prawdopodobne, by śmierć nastąpiła w wyniku zażycia substancji toksycznych.
Po Merlinie miejsce dla świadka zajął inny specjalista, Partington, który rozwlekle opowiadał o włóknach znalezionych w sypialni John Brydon House. Peter Diamond skierował uwagę na coś innego.
Dana Didrikson, ubrana w ciemnozieloną garsonkę, słuchała tego z ławy oskarżonych. Ręce złożyła na podołku. Brązowe włosy spięła gładko z tyłu, być może po to, żeby nie robić wrażenia uwodzicielki. Nie miała makijażu. Wygląd był ważny i jej obrońca doradził jej pewnie, by ubrała się skromnie. Diamond spostrzegł, że odbiły się na niej miesiące, spędzone w areszcie. Przybrała na wadze, niewiele, ale wystarczająco, żeby nadało to jej twarzy zdecydowanie posępny wyraz, który w połączeniu z opuszczonymi ramionami sugerował, że już pogodziła się z wieloletnim wyrokiem.