Z taktem prawnika, który wie, że zbliżył się do granicy, sir Job odezwał się cichym, spokojnym głosem.
– Proszę wezwać nadinspektora Wigfulla.
Na galerii dla publiczności Diamond podkurczył palce stóp.
Wigfull wyszedł na przód i złożył przysięgę głosem przepełnionym samozadowoleniem. Uprzedzone oko Diamonda dostrzegło, że wąsy miał zaczesane do góry, pod triumfalnym kątem.
– Nadinspektorze, czy mógłby pan powiedzieć sądowi o tym, o czym poinformował mnie pan dziś rano? – zapytał sir Job niemal szeptem.
Wigfull nie miał powodów do uniżoności. Z usztywnionymi ramionami i z przechyloną głową rozpoczął opowieść.
– Dziś wcześnie rano przeprowadziłem kolejne przeszukanie domu oskarżonej w Bath. Nie jest on zamieszkany, odkąd osadzono ją w areszcie. Podczas przeszukania jeden z moich funkcjonariuszy, detektyw inspektor Halliwell, wyciągnął szuflady z toaletki w sypialni i znalazł coś przylepionego taśmą pod blatem. Gdyby tylko wyciągnął szuflady, mógłby tego nie zauważyć, ale inspektor dotknął blatu od spodu i znalazł przezroczystą reklamówkę. Natychmiast powiadomił mnie o tym.
– Proszę to opisać.
– Reklamówka zawierała dwa stare listy, podpisane „Jane”. Były datowane na rok 1800. Na podstawie opisu przedstawionego nam wcześniej przez profesora Jackmana uważam, że były to listy napisane przez Jane Austen, które ponoć zostały skradzione z jego domu.
Sir Job zwrócił się do sędziego:
– Wysoki Sądzie, oskarżenie wnosi o przyjęcie tych listów jako dowodu numer 6. – Podał reklamówkę jednemu z urzędników sądowych, który przekazał ją do stołu sędziowskiego.
Po pobieżnym zapoznaniu się z dowodem sędzia zapytał, czy obrona chce teraz zadać jakieś pytania Wigfullowi, a pani Bargainer odparła, że poczeka z tym do krzyżowego ognia pytań. Sędzia zwyczajowo ostrzegł ławników, żeby nie dyskutowali o sprawie, i ogłosił odroczenie rozprawy.
Diamond przyglądał się Danie Didrikson, w czasie kiedy rozgrywała się ta scena. Jej opanowanie prysło. Jej twarz wyrażała skrajne przerażenie. Adwokatka podeszła do niej i zaczęła z nią poważnie rozmawiać.
Korytarz pod salą sądową huczał od komentarzy. Dziennikarze okupowali wszystkie telefony. W zamieszaniu Diamondowi udało się pochwycić wzrok Jackmana, który był zajęty ożywioną rozmową z siwym mężczyzną ubranym w szary garnitur, zapewne adwokatem Siddonsem, ale ich słowa tonęły we wrzawie. Obaj skinęli na Diamonda, żeby do nich dołączył. Miał z tym pewien problem. Jakiś reporter – rozpoznał go i poprosił o komentarz. Odmówił i przepchnął się przez wzburzony, pokrzykujący tłum.
– Co o tym sądzisz? – zapytał Jackman i sam odpowiedział sobie na pytanie. – To jest druzgocące. Nie mogło być gorzej. Myślałem, że mój wczorajszy występ narobił dość szkód, ale to… katastrofa.
– Źle to wygląda – zgodził się Diamond.
– Chyba nie podrzuciliby jej tego, prawda?
Siddons pokręcił głową.
– Daj spokój!
– Nie – powiedział Diamond. – John Wigfull gra zgodnie z zasadami. A ja mogę ręczyć za Keitha Hałliwella. Nie, na pewno znaleźli te listy.
– Dlaczego nie zrobili tego wcześniej? Przeszukali dom całe tygodnie temu.
– Są dwie możliwości – powiedział Diamond. – Albo ktoś je przeoczył, albo wtedy ich tam nie było.
– Nie było?
– Może przejedziemy się do Bath?
Na dwupasmowej szosie, niedaleko Keynsham, Jackman przyznał się do winy.
– Wiesz, czułem się jak cholerny hipokryta, kiedy wczoraj zeznawałem. Musiałem udawać, że moje stosunki z Daną były altruistyczne… że działałem z sympatii do małego Mata. Lubię tego chłopca, to prawda, i lubiłem zabierać go na pływalnię, ale czekałem na każde spotkanie z Daną. Wiesz o tym. Próbowałem to wyjaśnić.
– Powiedz to – rzekł Diamond, zwolennik szczerości. – Kochasz ją.
– Dobrze – mruknął Jackman. – Kocham. Miałem nadzieję, wbrew wszystkiemu, że ława jej nie skaże. Potem chciałem poprosić, żeby pojechała ze mną do Ameryki. Razem z chłopcem. Zostawilibyśmy to wszystko za sobą. – Westchnął. – Teraz nie ma na to szans.
– Wierzysz, że to zrobiła?
– Nie mogę w to uwierzyć, skoro czuję do niej to, co czuję, ale nie widzę sposobu, żeby z tego wyszła.
Diamond nic nie powiedział.
Pojechali do Lyncombe, do domu na tarasie, w którym mieszkała Dana. Przed drzwiami stał posterunkowy w mundurze. Widzieli go z końca uliczki.
– Jedź dalej. Z ulicy od tyłu jest wejście do ogrodu – powiedział Diamond, przypominając sobie dzień, w którym Dana uciekła do samochodu, kiedy z Wgfullem przyszli do niej.
Wziął kapelusz z tylnego siedzenia i nakrył nim obandażowaną głowę. Nie robili nic ukradkiem, ale wchodząc do ogrodu zachowali milczenie. Podeszli pod dom. Diamond nachylił się, żeby zbadać framugę, a w szczególności zamek. Był to stary zamek czopowy, używany od jakichś czterdziestu lat. Przykładając oko do szczeliny w drzwiach, zobaczył bolce u góry i na dole. Nikt tędy nie wchodził siłą.
Obejrzał okno kuchenne i nie znalazł śladów, ale kiedy podszedł do pionowo otwieranego okna, spostrzegł wyraźne wgniecenie na malowanej powierzchni parapetu.
Poprosił profesora, żeby na to spojrzał.
– Okno jest zamknięte od wewnątrz – powiedział Jackman. – Nie powiedziałbym, żeby ktoś je forsował.
– Zaraz sprawdzimy. – Diamond wrócił do samochodu ścieżką przez ogród. – Podwieź nas przed drzwi frontowe.
Sprawiało to wrażenie, że dopiero co przyjechali. Młody posterunkowy rozpoznał go, kiedy otwierał furtkę.
– Pan Diamond?
– Chcielibyśmy rozejrzeć się w środku, jeśli pozwolisz.
– Mam polecenia od pana Wigfulla, komisarzu…
– To wejdź z nami i uważaj, żebyśmy nie ukradli sreber.
Bez względu na to, czy informacja o odejściu Diamonda z policji przeniknęła na ten poziom umundurowanej ekspozytury, władcze słowa przeważyły. Z posterunkowym za nimi poszli prosto do saloniku na tyłach domu i sprawdzili zamknięcie okna. Rama była wyposażona w pokaźny zamek z brązu, z tych, które obracają się na osi i zaskakują w dopasowany otwór, zamykając obie części okna.
– Wszystko w porządku – zauważył Jackman. Diamond odwrócił się do posterunkowego.
– Chłopcze, rozejrzyj się za jakimś śrubokrętem.
Kilka minut później odkręcił cztery śruby mocujące zamek i zdjął go z drewnianej ramy. Potem się odsunął.
– Widzisz?
W głosie Diamonda pobrzmiewały nutki samozadowolenia, bardzo to przypominało ton Wigfulla w sądzie. Było oczywiste, że drewno pod zamkiem ktoś niedawno rozłupał. Widać było, jak wyrwano śruby. Maleńkie drzazgi czystego, białego drewna upchnięto w otworach, żeby dać śrubom jakieś oparcie, kiedy wkręcano je na nowo.
– Intruz wszedł tędy i posprzątał po sobie – powiedział Diamond. – Zauważyłem kawałek świeżego drewna na podłodze między deskami. Dawno temu, kiedy w Scotland Yardzie pracowali prawdziwi detektywi, mieliśmy takie powiedzenie: daj oczom szansę.
Właściwie należałoby poświęcić kilka słów tej wypowiedzi, ale Jackman nie zwrócił na nią uwagi.
– Kiedy było włamanie? Ostatniej nocy?
– Nastąpiło w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Listy schowano na piętrze, żeby można je było odnaleźć, kiedy to będzie przydatne.
Diamond uśmiechnął się szeroko. Po miesiącach niełaski miał prawo odczuwać satysfakcję. To odkrycie było detektywistycznym majstersztykiem najwyższej klasy, dawało mu miejsce w panteonie wraz z Fabianem z Yardu i innymi dawnymi bohaterami w filcowych kapeluszach.