– Cóż, nie mam wyboru i szczerze mówiąc, poszczęściło mi się, że dano mi tyle czasu. Powinnaś usłyszeć, jak się ta kobieta upierała przez telefon – stwierdziłam. Matka spojrzała na mnie bez wyrazu. – Zresztą wszystko jedno, nie będę się tym przejmować. Właśnie dostałam pracę w naprawdę sławnym czasopiśmie u jednej z najpotężniejszych kobiet w branży. Pracę, za którą milion dziewczyn dałoby się zabić.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie, tylko że jej uśmiech był podszyty smutkiem.
– Cieszę się razem z tobą – oznajmiła. – Mam taką piękną, dorosłą córkę. Wiem, że to będzie początek cudownego, naprawdę cudownego okresu w twoim życiu, kochanie. Ach, pamiętam ukończenie college'u i przeprowadzkę do Nowego Jorku. Całkiem sama w tym wielkim, zwariowanym mieście. Trochę to straszne, ale takie podniecające. Chcę, żebyś rozkoszowała się każdą minutą tego czasu, wszystkimi sztukami i filmami, ludźmi, zakupami i książkami. To będzie najlepszy okres twojego życia, po prostu to wiem. – Położyła dłoń na mojej, coś, czego zwykle nie robiła. – Taka jestem z ciebie dumna.
– Dzięki, mamo. Czy to znaczy, że jesteś wystarczająco dumna, żeby kupić mi mieszkanie, meble i nową garderobę?
– Taa, jasne – odparła i pacnęła mnie w głowę magazynem w drodze do kuchenki mikrofalowej, żeby podgrzać kolejne dwa kubki herbaty. Nie powiedziała nie, ale też nie chwyciła z miejsca za książeczkę czekową.
Resztę wieczoru spędziłam, wysyłając maile do wszystkich, których znałam, z pytaniem, czy ktoś nie potrzebuje współ – lokatora albo nie zna kogoś, kto potrzebuje. Zostawiłam kilka wiadomości w sieci i obdzwoniłam ludzi, z którymi nie rozmawiałam od miesięcy. Nic z tego. Doszłam do wniosku, że moja jedyna szansa – nie licząc przeprowadzki na stałe na kanapę Lily i nieuniknionego zrujnowania naszej przyjaźni albo zwalenia się na głowę Aleksowi, na co żadne z nas nie było gotowe – to podnająć pokój na krótki okres, dopóki nie rozeznam się w mieście. Lepiej już znaleźć gdzieś osobny pokój, najchętniej umeblowany, żebym tym też nie musiała się zajmować.
Telefon zadzwonił zaraz po północy i rzuciłam się do niego, prawie spadając przy tej okazji z mojego podwójnego, dziecięcego łóżka. Oprawione, opatrzone autografem zdjęcie Chrisa Everta, bohatera mojego dzieciństwa, uśmiechnęło się do mnie ze ściany tuż spod tablicy, na której nadal były przyklejone wycinki z gazet z Kirkiem Cameronem, ukochanym z czasów dzieciństwa. Uśmiechnęłam się do telefonu.
– Cześć, mistrzu, tu Alex – powiedział tonem, który oznacza, że coś się wydarzyło. Nie sposób było określić, czy to coś dobrego, czy złego. – Właśnie dostałem maił, że pewna dziewczyna, Trący McMakin, szuka współlokatorki. Dziewczyna z Princeton. Zdaje mi się, że kiedyś ją poznałem. Umawia się z Andrew, kompletnie normalna. Jesteś zainteresowana?
– Jasne, czemu nie? Masz jej numer?
– Nie, tylko maił, ale prześlę ci wiadomość od niej i możesz się z nią skontaktować. Myślę, że będzie dobra.
Wysłałam maił do Trący, kiedy skończyłam rozmowę z Aleksem, a potem wreszcie trochę się przespałam w swoim własnym łóżku. Może, chociaż tylko może, to wypali.
Trący McMakin: nie za bardzo. Jej ciemne i depresyjne mieszkanie było w środku Hell's Kitchen *, a kiedy się tam zjawiłam, o schody opierał się ćpun. Pozostałe były nie lepsze. Para szukająca kogoś do wynajęcia wolnego pokoju w swoim mieszkaniu, która aluzyjnie napomknęła o konieczności tolerowania nieustannie i głośno uprawianego seksu; artystka nieco po trzydziestce z czterema kotami i gorącym pragnieniem posiadania większej ich liczby; sypialnia przy końcu długiego, ciemnego korytarza bez okien i szaf; dwudziestoletni gej w, jak to sam określił, „fazie niechlujstwa”. Każdy żałosny pokój, jaki odwiedziłam, był wyceniony na dobrze ponad tysiąc dolarów, a moja pensja zamykała się w ogromnej kwocie trzydziestu dwóch tysięcy pięciuset dolarów rocznie. I chociaż matematyka nigdy nie należała do moich mocnych stron, nie trzeba geniusza, by obliczyć, że czynsz zjadłby z niej ponad dwanaście tysięcy. A teraz, kiedy byłam „dorosła”, rodzice skonfiskowali mi kartę kredytową do użycia w „sytuacjach awaryjnych”. Słodkie.
Lily zniosła całe trzy dni rozczarowań. A ponieważ była żywotnie zainteresowana pozbyciem się mnie ze swojej kanapy na dobre, wysłała maile do wszystkich znajomych. Ktoś ze studium doktoranckiego na Columbii miał przyjaciela, który miał szefa, który znał dwie dziewczyny, które szukały współlokatorki. Natychmiast zadzwoniłam i porozmawiałam z miłą dziewczyną o imieniu Shanti. Powiedziała mi, że ona i jej przyjaciółka Kendra szukają kogoś, kto wprowadziłby się do ich mieszkania na Upper East Side, do maleńkiego pokoju, ale z oknem, szafą i nawet ścianą z wyeksponowanymi cegłami. Za osiemset dolarów miesięcznie. Zapytałam, czy w mieszkaniu są łazienka i kuchnia. Były (bez zmywarki, wanny i windy, oczywiście, ale trudno od pierwszego razu oczekiwać życia w luksusie). Trafiony. Shanti i Kendra okazały się bardzo słodkimi i cichymi hinduskimi dziewczynami, które właśnie skończyły Duke, pracowały w piekielnym wymiarze godzin w bankowości inwestycyjnej i jak dla mnie, tego pierwszego i każdego kolejnego dnia, były całkowicie nie do odróżnienia. Znalazłam dom.
4
Spałam w moim pokoju w East Village już trzecią noc i wciąż czułam się jak obca w obcym miejscu. Pokój był miniaturowy. Może trochę większy niż szopa na podwórzu za domem w Avon, ale niezbyt. I w przeciwieństwie do większości pustych przestrzeni, które, umeblowane, rzeczywiście wydają się większe, mój pokój po wstawieniu mebli skurczył się o połowę. Naiwnie przyjrzałam się kwadracikowi podłogi i stwierdziłam, że musi być zbliżony do pokoju normalnych rozmiarów i po prostu kupię zwykły zestaw do sypialni: łóżko, komodę, może nocny stolik albo dwa. Pojechałyśmy z Lily samochodem Aleksa do Ikei, tej mekki poststudenckich mieszkań, i wybrałam piękny drewniany komplet w jasnym kolorze oraz tkany dywan w odcieniach błękitu, ciemnego błękitu, granatu i indygo. Podobnie jak moda, sztuka dekoracji wnętrz nie należała do moich mocnych stron: uznałam, że Ikea weszła w „okres niebieski”. Kupiłyśmy narzutę ze wzorem w niebieskie plamki i najbardziej puchatą kołdrę, jaką mieli w sprzedaży. Lily przekonała mnie, żeby wziąć jedną z tych lamp z chińskiego ryżowego papieru na nocny stolik, a ja wybrałam oprawione czarno – białe zdjęcia, które miały stanowić dopełnienie głębokiej czerwonej surowości mojej gorąco reklamowanej ściany z wyeksponowanymi cegłami. Eleganckie, proste i bardzo zen. Idealne do mojego pierwszego dorosłego pokoju w wielkim mieście.
Idealne do chwili, kiedy wszystko dostarczono. Wyglądało na to, że zwyczajnie obejrzeć pokój to niezupełnie to samo, co go zmierzyć. Nic nie pasowało. Alex złożył łóżko i gdy dopchnął je do ściany z wyeksponowanymi cegłami (tak w kodzie z Manhattanu określano nieotynkowaną ścianę), zajęło cały pokój. Musiałam odesłać panów dostawców z komodą z sześcioma szufladami, dwoma uroczymi nocnymi stolikami i nawet lustrem, w którym można się było przejrzeć w całości. Alex i ci faceci podnieśli jednak łóżko i zdołałam wsunąć pod nie błękitny dywan, a kilka błękitnych centymetrów wyjrzało spod drewnianego potwora. Lampa z ryżowego papieru nie miała nocnego stolika ani komody, na której mogłaby stanąć, więc umieściłam ją po prostu na podłodze, zaklinowaną na piętnastu centymetrach między ramą łóżka a przesuwanymi drzwiami szafy. I chociaż wypróbowałam specjalną taśmę montażową, gwoździe, wodoodporną taśmę klejącą, śruby, druty, superklej, taśmę dwustronną i masę przekleństw, oprawione fotografie odmówiły przywarcia do ściany z wyeksponowanymi cegłami. Po niemal trzech godzinach wysiłków i obtarciu kostek do krwi i żywego mięsa w końcu oparłam je o parapet. I bardzo dobrze, pomyślałam. Zasłaniały trochę panoramiczny widok, jaki kobieta mieszkająca po przeciwnej stronie szybu wentylacyjnego miała wprost na mój pokój. Zresztą wszystko to było bez znaczenia. I szyb wentylacyjny zamiast majestatycznego horyzontu, i brak szuflad, i szafa zbyt mała, żeby powiesić zimowy płaszcz. Pokój należał do mnie – pierwszy, który mogłam urządzić całkiem sama, bez udziału rodziców czy współlokatorów – i byłam nim zachwycona.