– Pod koniec tego miesiąca minie rok, Mirando.
– Czy masz wrażenie, że nauczyłaś się paru rzeczy, które mogą ci się przydać w przyszłości? – Wpatrzyła się we mnie badawczo, a ja natychmiast zdusiłam w sobie chęć wyrecytowania miliarda rzeczy, których się „nauczyłam”: jak znaleźć recenzję jakiegoś sklepu lub restauracji w mieście albo w dziesiątkach gazet, mając niewiele albo żadne wskazówki co do jej pochodzenia; jak przymilać się ledwie kilkuletnim dziewczynkom, życiowo bardziej doświadczonym niż oboje moi rodzice razem wzięci; jak błagać, krzyczeć, perswadować, płakać, naciskać, schlebiać każdemu, od gońca imigranta dostarczającego jedzenie po redaktora naczelnego poważnego wydawnictwa, żeby dostać dokładnie to, co jest mi potrzebne i kiedy jest mi to potrzebne, oraz oczywiście jak uporać się z każdym niemal wyzwaniem w czasie poniżej godziny, ponieważ fraza „nie jestem pewna, jak” albo „to niemożliwe” po prostu nie wchodzi w grę. Tak, ten rok to było jedno wielkie zdobywanie wiedzy.
– Och, oczywiście – wypaliłam. – Pracując przez ten rok dla ciebie, nauczyłam się więcej, niż mogłabym mieć nadzieję nauczyć się w jakimkolwiek innym miejscu. Naprawdę fascynujące było oglądanie, jak pracuje poważne… najpoważniejsze… czasopismo, jak wygląda cykl produkcyjny, czym się wszyscy zajmują. I oczywiście możliwość obserwowania sposobu, w jaki wszystkim zarządzasz, jak podejmujesz decyzje… To był niesamowity rok. Jestem taka wdzięczna, Mirando! – Taka wdzięczna również za nieustający od miesięcy ból w podbiciu, za to, że nie byłam w stanie dotrzeć do dentysty w godzinach przyjęć, ale mniejsza z tym. Moja świeżo zawarta, bliska znajomość z dziełem Jimmy'ego Choo była warta całego tego bólu.
Czy to w ogóle miało szansę zabrzmieć wiarygodnie? Ukradkiem rzuciłam okiem i wyglądało na to, że kupiła mój tekst, poważnie kiwając głową.
– Wiesz, Ahn – dre – ah, że jeśli w ciągu roku moje dziewczęta dobrze się sprawowały, uważam, że są gotowe na awans.
Serce skoczyło mi do gardła. Czyżby wreszcie do tego doszło? Czy w tym momencie miała mi powiedzieć, że postarała się zapewnić mi posadę w New Yorkerzel Mniejsza o to, że nie miała pojęcia, że dałabym się zabić za pracę tam, może skądś się o tym dowiedziała, ponieważ ją to obchodzi.
– Oczywiście miałam co do ciebie wątpliwości. Nie myśl, że nie zauważyłam twojego braku entuzjazmu albo tych westchnień i min, kiedy prosiłam cię o zrobienie czegoś, czego najwyraźniej nie miałaś ochoty robić. Mam nadzieję, że to tylko znak twojej niedojrzałości, ponieważ sprawiasz wrażenie wystarczająco kompetentnej w innych dziedzinach. Co właściwie chciałabyś robić?
Wystarczająco kompetentna! Równie dobrze mogłaby oznajmić, że jestem najbardziej inteligentną, wyrafinowaną, wspaniałą i uzdolnioną młodą kobietą, jaką kiedykolwiek miała przyjemność poznać. Miranda Priestly właśnie mi powiedziała, że jestem wystarczająco kompetentna!
– Cóż, w rzeczywistości nie chodzi o to, że nie kocham mody, ponieważ oczywiście kocham. Zresztą, kto nie kocha? – stwierdziłam pośpiesznie, ostrożnie oceniając wyraz jej twarzy, który jak zwykle pozostał niemal niezmieniony. – Tylko właściwie zawsze marzyłam, żeby zostać pisarką, więc miałam nadzieję, że to mogłaby, ee, być dziedzina, w której spróbuję sił.
Położyła ręce na kolanach i wyjrzała przez okno. Było jasne, że ta czterdziestopięciosekundowa rozmowa już zaczyna ją nudzić, więc musiałam działać szybko.
– Cóż, oczywiście nie mam pojęcia, czy potrafisz coś napisać, ale nie mam nic przeciw temu, żebyś napisała kilka krótkich tekstów dla pisma, żeby to sprawdzić. Może recenzję teatralną albo notkę do działu Wydarzenia. O ile nie będzie to kolidowało z twoimi zobowiązaniami wobec mnie i zostanie wykonane wyłącznie w twoim wolnym czasie, oczywiście.
– Oczywiście, oczywiście. Byłoby wspaniale! – Rozmawiałyśmy, naprawdę się porozumiewałyśmy, a nie zostało jeszcze wypowiedziane słowo „śniadanie” ani „pralnia chemiczna”. Wszystko układało się zbyt dobrze, żeby nie spróbować, więc powiedziałam: – Marzę, żeby pewnego dnia pracować w New Yorkerze.
To chyba zwróciło jej umykającą już uwagę i ponownie bacznie na mnie spojrzała.
– A czemuż miałabyś chcieć czegoś takiego? Żadnego splendoru, same techniczne szczegóły. – Nie umiałam stwierdzić, czy to pytanie retoryczne, więc dla pewności trzymałam buzię na kłódkę.
Mój czas miał się skończyć za jakieś dwadzieścia sekund, zarówno dlatego, że zbliżaliśmy się do hotelu, jak i dlatego, że jej przelotne zainteresowanie moją osobą szybko się kończyło. Przewijała rozmowy przychodzące w komórce, ale zdążyła jeszcze powiedzieć najzwyklejszym, normalnym tonem:
– Hmm, New Yorker. Conde Nast *. – Potakiwałam jak szalona, zachęcająco, ale na mnie nie patrzyła. – Oczywiście znam tam masę ludzi. Zobaczymy, jak wypadnie reszta podróży, i może po powrocie do nich zadzwonię.
Samochód podjechał pod wejście i wyglądający na wyczerpanego monsieur Renaud wyprzedził chłopca hotelowego, który pochylał się do drzwi Mirandy, i sam je otworzył.
– Szanowne panie! Mam nadzieję, że miałyście uroczy wieczór – odezwał się łagodnie, usilnie starając się uśmiechnąć mimo zmęczenia.
– Będziemy potrzebować samochodu na jutro na dziewiątą rano, żeby pojechać na pokaz Christiana Diora. O ósmej trzydzieści mam spotkanie na śniadaniu. Proszę dopilnować, żeby mi wcześniej nie przeszkadzano – warknęła. Wszelkie ślady wcześniejszych ludzkich uczuć wyparowały z niej jak woda rozlana na gorący chodnik. I zanim zdążyłam wymyślić, jak zakończyć naszą rozmowę albo przynajmniej przymilić się trochę bardziej w podziękowaniu, że w ogóle się odbyła, poszła w kierunku wind i znikła we wnętrzu jednej z nich. Rzuciłam monsieur Renaud zmęczone, pełne zrozumienia spojrzenie i sama też wsiadłam do windy.
Małe, apetycznie ułożone czekoladki na srebrnej tacy na stoliku przy moim łóżku stały się perfekcyjnym dopełnieniem tego wieczoru. Podczas jednej przypadkowej, niespodziewanej nocy poczułam się jak modelka, spędziłam czas w towarzystwie jednego z najseksowniejszych facetów, jakich widziałam, a Miranda Priestly oznajmiła, że jestem wystarczająco kompetentna. Miałam wrażenie, że w końcu wszystko układa się jak należy, pojawiają się pierwsze nieśmiałe oznaki, że ubiegłoroczne poświęcenia mają szansę się opłacić. Kłapnęłam na łóżko, wciąż kompletnie ubrana, i zapatrzyłam się w sufit, nie mogąc uwierzyć, że wprost powiedziałam Mirandzie o swoim pragnieniu, by pracować w New Yorkerze, a ona się nie roześmiała. Ani nie zaczęła wrzeszczeć. Ani w żaden sposób, w żadnej formie, nie okazała wściekłości. Nawet nie drwiła ani nie powiedziała mi, że jestem śmieszna, chcąc uzyskać awans gdzieś poza Runwayem. Prawie jakby – i może poniosła mnie wyobraźnia, ale nie sadzę – jakby wysłuchała i zrozumiała. Zrozumiała i wyraziła zgodę. Było tego niemal zbyt wiele, żeby to pojąć.
Powoli się rozebrałam, nie zapominając o tym, by rozkoszować się każdą minutą tego wieczoru, w kółko przywołując wspomnienie chwili, gdy Christian prowadził mnie z pokoju do pokoju, a potem na parkiet do tańca, tego, jak na mnie patrzył spod ciężkich powiek, z tym upartym loczkiem, sposobu, w jaki Miranda niemal niedostrzegalnie skinęła głową, kiedy powiedziałam, że tak naprawdę chciałabym pisać. Naprawdę wspaniała noc, musiałam przyznać, jedna z najlepszych w ostatnich czasach. Była już trzecia trzydzieści czasu paryskiego, co oznaczało dziewiątą trzydzieści w Nowym Jorku – idealny moment, żeby złapać Lily, zanim wyjdzie na noc. Chociaż powinnam była po prostu do niej wykręcić, ignorując uparte mruganie, oznajmiające – ale niespodzianka – że mam jakieś wiadomości, pogodnie wyjęłam blok papeterii Ritza i przygotowałam się do zapisywania. Teraz miała nastąpić długa lista irytujących żądań ze strony irytujących ludzi, ale nic nie mogło mi zepsuć mojego wieczoru kopciuszka.