– Dzięki, Em. Doceniam.
– Powodzenia, Andrea. Naprawdę mam nadzieję, że twoja przyjaciółka wyzdrowieje.
– Dzięki. Tobie też powodzenia. Pewnego dnia będziesz fantastyczną redaktorką do spraw mody.
– Naprawdę? Tak myślisz? – zapytała skwapliwie, uradowana. Nie mam pojęcia, czemu moje zdanie – największej, jaka kiedykolwiek istniała, niedojdy w tych kwestiach – miało tu jakiekolwiek znaczenie, ale wydawała się bardzo zadowolona.
– Zdecydowanie. Nie mam cienia wątpliwości.
Christian zadzwonił w chwili, gdy rozłączyłam się z Emily. Nie byłam zaskoczona, że już słyszał, co się stało. Niewiarygodne. Jednak przyjemność, jaką czerpał z poznania plugawych szczegółów w połączeniu z wszelkiego rodzaju obietnicami i zaproszeniami, które złożył, sprawiła, że znów poczułam mdłości. Najspokojniej jak potrafiłam, powiedziałam mu, że mam teraz sporo do załatwienia, żeby na razie nie dzwonił, i skontaktuję się, kiedy i jeżeli będę w nastroju.
Ponieważ nie mogli jeszcze wiedzieć, że wyrzucono mnie z pracy, monsieur Renaud i jego współpracownicy przeszli samych siebie, gdy usłyszeli, że sytuacja awaryjna w domu wymaga mojego natychmiastowego powrotu. Niewielkiej armii hotelowego personelu wystarczyło zaledwie pół godziny na zarezerwowanie dla mnie miejsca na najbliższy lot do Nowego Jorku, spakowanie moich rzeczy i wepchnięcie mnie na tylne siedzenie limuzyny z pełnym barkiem, jadącej na lotnisko Charles'a de Gaulle'a. Kierowca był gadatliwy, ale ledwie mu odpowiadałam: chciałam się nacieszyć ostatnimi chwilami na stanowisku najniżej opłacanej, ale mającej najwięcej dodatkowych profitów asystentki w całym wolnym świecie. Nalałam sobie ostatni kieliszek idealnie wytrawnego szampana i pociągnęłam długi, powolny, zbytkowny łyk. Potrzeba było jedenastu i pół miesiąca, pięćdziesięciu czterech tygodni i jakichś czterech tysięcy pięciuset dziewięćdziesięciu godzin pracy, żebym zrozumiała – raz na zawsze – że przedzierzgnięcie się w lustrzane odbicie Mirandy Priestly to prawdopodobnie nic dobrego.
Po wyjściu z cła zamiast oczekującego mnie kierowcy w liberii, z tabliczką, znalazłam własnego tatę, który wyglądał na bezgranicznie zadowolonego na mój widok. Uściskaliśmy się i kiedy doszedł do siebie po wstępnym szoku z powodu tego, w co byłam ubrana (bardzo dopasowane, mocno sprane dżinsy D &G, czółenka na szpilkach i kompletnie przezroczystą koszulę – hej, to wymieniono w kategorii różne/podkategoria: na i z lotniska, i był to najbardziej stosowny do samolotu strój, jaki mi zapakowano), przekazał bardzo dobrą wiadomość: Lily się ocknęła i była przytomna. Pojechaliśmy prosto do szpitala, gdzie Lily zdołała nawet zbesztać mnie za strój, kiedy tylko weszłam.
Oczywiście była kwestia prawna, z którą musiała sobie poradzić; w końcu przecież w pijackim zamroczeniu jechała z nadmierną prędkością ulicą jednokierunkową pod prąd. Ale ponieważ nikt inny nie został poważnie ranny, sędzia okazał niesamowitą wyrozumiałość i chociaż odpowiedni wpis w papierach miała już na zawsze, wyrok nakazywał tylko obowiązkową terapię w związku z problemem alkoholowym oraz prace społeczne w wymiarze jakichś trzydziestu lat. Niezbyt wiele o tym rozmawiałyśmy – nie miała jeszcze do sprawy odpowiedniego dystansu, żeby głośno przyznać się do problemu – ale zawiozłam ją na pierwszą grupową sesję w East Village i kiedy wyszła, przyznała, że nie było żadnego „mazgajstwa”. „Cholernie wkurzające”, tak to ujęła, ale kiedy uniosłam brwi i poczęstowałam ją specjalnym, miażdżącym spojrzeniem – a la Emily – niechętnie przyznała, że widziała tam paru milutkich facetów i nic takiego by się nie stało, gdyby umówiła się chociaż raz z kimś trzeźwym. Całkiem rozsądnie. Moi rodzice przekonali ją, żeby przyznała się do wszystkiego dziekanowi z Columbii, co wówczas brzmiało koszmarnie, ale okazało się dobrym posunięciem. Dziekan nie tylko zgodził się, żeby Lily przerwała naukę w środku semestru, nie ponosząc konsekwencji, ale podpisał dla kwestury zgodę na przesunięcie jej czesnego za jesień na poczet najbliższej wiosny.
Wyglądało na to, że życie Lily i nasza przyjaźń wracają na właściwe tory. Inaczej niż z Aleksem. Kiedy przyjechaliśmy, siedział przy łóżku Lily i w chwili, gdy go zobaczyłam, pożałowałam, że tata dyplomatycznie zdecydował się poczekać w kawiarni. Nastąpiło niezgrabne „cześć” i masa jojczenia nad Lily, ale do czasu, gdy pół godziny później zarzucił na ramiona kurtkę i pomachał nam na do widzenia, nie zamieniliśmy ani jednego prawdziwego słowa. Zadzwoniłam do niego, kiedy dotarłam do domu, ale miał włączoną pocztę głosową. Dzwoniłam jeszcze kilka razy i rozłączałam się jak ktoś, kto wydzwania z pogróżkami, i ostatni raz spróbowałam przed pójściem do łóżka. Odebrał, ale mówił z rezerwą.
– Cześć! – powiedziałam, starając się wypaść uroczo, spokojnie i pewnie.
– Hej. – Najwyraźniej nie ruszał go mój urok.
– Słuchaj, rozumiem, że to również twoja przyjaciółka i że zrobiłbyś to dla każdego, ale nawet nie wiem, jak ci podziękować za to, że zająłeś się Lily. Wytropiłeś mnie, pomogłeś moim rodzicom, siedziałeś z nią całymi godzinami. Naprawdę.
– Nie ma sprawy. Każdy by tak postąpił, gdyby komuś znajomemu stała się krzywda. To nic wielkiego. – W ten sposób oczywiście sugerował, że postąpiłby tak każdy z wyjątkiem kogoś, kto przypadkiem jest tak wyjątkowo skupiony na sobie i ma tak pochrzanione priorytety, jak niżej podpisana.
– Alex, proszę, czy możemy po prostu porozmawiać jak…
– Nie. Nie możemy teraz o niczym rozmawiać. Przez ostatni rok czekałem, żeby z tobą porozmawiać… czasem wręcz o to błagałem… a ty nie byłaś specjalnie zainteresowana. Gdzieś w trakcie tego roku zgubiła się Andy, w której się zakochałem. Nie jestem pewien, w jaki sposób, nie jestem całkiem pewien, kiedy to się stało, ale zdecydowanie nie jesteś tą samą osobą, którą byłaś przed tą pracą. Mojej Andy nawet przez myśl by nie przeszło, żeby wybrać pokaz mody albo przyjęcie, czy co tam się działo, zamiast przyjaciółki, która naprawdę jej potrzebowała. To znaczy rzeczywiście naprawdę. Cieszę się, że postanowiłaś wrócić do domu, że wiesz, jak należało postąpić, ale teraz potrzebuję trochę czasu, żeby się połapać, co się ze mną dzieje, co się dzieje z tobą, z nami. To nic nowego, Andy, przynajmniej nie dla mnie. To się ciągnie od długiego, długiego czasu. Po prostu byłaś zbyt zajęta, żeby coś zauważyć.
– Alex, nie dałeś mi ani sekundy, żeby usiąść i w cztery oczy spróbować wyjaśnić, co się dzieje. Może masz rację, może jestem zupełnie inną osobą. Ja tak nie uważam, a nawet jeśli się zmieniłam, nie sądzę, że wyłącznie na gorsze. Czy naprawdę tak bardzo się od siebie oddaliliśmy?
Był moim najlepszym przyjacielem, nawet bardziej niż Lily, tego byłam pewna, ale od wielu, bardzo wielu miesięcy nie był moim chłopakiem. Zdałam sobie sprawę, że miał rację: nadszedł moment, żebym się do tego przed nim przyznała.
Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam coś, o czym wiedziałam, że jest słuszne, nawet jeśli wówczas nie wydawało się wcale takie wspaniałe.
– Masz rację.
– Tak? Zgadasz się?
– Tak. Byłam naprawdę samolubna i traktowałam cię nie fair.
– Więc co teraz? – zapytał, głos miał zrezygnowany, ale serce mu chyba nie pękło.
– Nie wiem. Co teraz? Przestaniemy rozmawiać? Przestaniemy się widywać? Nie mam pojęcia, jak to powinno wyglądać. Ale chcę, żebyś był częścią mojego życia, i nie umiem sobie wyobrazić, że nie jestem częścią twojego.
– Ja też nie. Tylko zdaje mi się, że to nie będzie możliwe przez naprawdę długi czas. Nie przyjaźniliśmy się, zanim zaczęliśmy się spotykać, i nie umiem sobie wyobrazić, jak teraz moglibyśmy zostać tylko przyjaciółmi. Ale kto wie? Może kiedy oboje będziemy mieli masę czasu, żeby wszystko poukładać…