Po nieuniknionych oględzinach od stóp do głów Powalająca Szprycha zaprowadziła mnie do biura Cheryl Kerston, szefowej działu redakcyjnego Runwaya i ogólnie lubianej wariatki. Ona też przemawiała do mnie przez jakieś straszne godziny, ale tym razem naprawdę słuchałam. Słuchałam, bo wyglądało na to, że kocha swoją pracę, z podnieceniem opowiadała o „słownych” aspektach czasopisma, cudownym materiale, który czyta, autorach, którymi zarządza i redaktorach, których nadzoruje.
– Nie mam absolutnie nic wspólnego z modą w piśmie – oświadczyła dumnie – więc te pytania lepiej zachowaj dla kogoś innego.
Kiedy powiedziałam, że tak naprawdę to jej praca przemawia mi do wyobraźni i nie jestem szczególnie zainteresowana modą ani nie mam wiedzy w tym zakresie, jej półuśmiech poszerzył się do rozmiarów prawdziwego uśmiechu.
– Cóż, w takim razie, Andrea, możesz być dokładnie tą osobą, której tu potrzebujemy. Chyba czas, żebyś poznała Mirandę. Pozwolisz, że coś ci poradzę? Patrz jej prosto w oczy i sprzedaj, co masz do sprzedania. Graj twardo, a ona to doceni.
I jakby na ten sygnał majestatycznie weszła jej asystentka, żeby odprowadzić mnie do biura Mirandy. Był to zaledwie trzydziestosekundowy spacer, ale zdołałam wyczuć, że skierowano na mnie wszystkie oczy. Zerkano na mnie zza nieprzejrzystych szyb części redakcyjnej i z otwartych przestrzeni boksów należących do asystentów. Szprycha przy kopiarce odwróciła się, żeby zmierzyć mnie wzrokiem, podobnie absolutnie wspaniały facet, chociaż wyraźnie gej i tylko z intencją oceny mojego stroju. Kiedy już miałam przejść przez drzwi, które zaprowadziłyby mnie do biura asystentek przed gabinetem Mirandy, Emily chwyciła moją teczkę i wrzuciła ją pod własne biurko. Potrzebny był zaledwie moment, żebym zdała sobie sprawę, że wiadomość brzmi: „Weź to, a stracisz wszelką wiarygodność”. A potem stałam w jej gabinecie, otwartej przestrzeni o ogromnych oknach i wlewającego się strumieniami jasnego światła. Żadne inne szczegóły dotyczące tej przestrzeni nie zrobiły na mnie wówczas wrażenia; nie mogłam oderwać oczu od niej samej.
Ponieważ nigdy nie miałam przed oczami nawet zdjęcia Mirandy Priestly, byłam zaszokowana, widząc, jaka jest koścista. Ręka, którą wyciągnęła, okazała się drobnokoścista, kobieca, miękka. Musiała unieść głowę, żeby spojrzeć mi w oczy, jednak nie wstała na powitanie. Po mistrzowsku rozjaśnione blond włosy miała zebrane z tyłu w szykowny węzeł, celowo dość luźny, żeby wyglądał zwyczajnie, ale nadal w najwyższym stopniu staranny, i chociaż się nie uśmiechała, nie robiła szczególnie onieśmielającego wrażenia. Wydawała się raczej delikatna i w jakiś sposób skurczona za swoim złowieszczym czarnym biurkiem i chociaż nie poprosiła, żebym usiadła, czułam się dość swobodnie, by zająć jedno z niewygodnych czarnych krzeseł. I wówczas to zauważyłam: obserwowała mnie z natężeniem, notując w duchu z czymś na kształt rozbawienia moje usiłowania, by zachować się stosownie i z gracją. Protekcjonalne i krępujące, owszem, ale, oceniłam, nie jakoś szczególnie złośliwe. Odezwała się pierwsza.
– Co cię sprowadza do Runwaya, Ahn – dre – ah? – zapytała ze swoim arystokratycznym, brytyjskim akcentem, ani na chwilę nie przestając patrzeć mi w oczy.
– Odbyłam rozmowę wstępną z Sharon i powiedziała mi, że szuka pani asystentki – zaczęłam trochę drżącym głosem. Kiedy skinęła głową, nabrałam nieco pewności siebie. – A teraz, po spotkaniach z Emily, Allison i Cheryl mam wrażenie, że jasno rozumiem, jakiego rodzaju osoby pani szuka, i jestem przekonana, że byłabym idealną kandydatką do tej pracy – stwierdziłam, przypominając sobie słowa Cheryl. Przez chwilę wyglądała na ubawioną, ale nie wydawała się poruszona.
Dokładnie w tym momencie zaczęłam rozpaczliwie chcieć tej posady w sposób, w jaki ludzie pragną rzeczy, które uważają za nieosiągalne. Może nie było to porównywalne z dostaniem się na prawo albo opublikowaniem eseju w uniwersyteckiej gazecie, ale było, w moim spragnionym wówczas sukcesów umyśle, prawdziwym wyzwaniem – wyzwaniem, ponieważ występowałam z pozycji oszustki, i to niezbyt zręcznej. Od chwili gdy weszłam na piętro zajmowane przez Runway, wiedziałam, że nie należę do tego miejsca. Moje ubranie i włosy były w oczywisty sposób niewłaściwe, ale w bardziej jaskrawy sposób niestosowne było moje zachowanie. Nic nie wiedziałam o modzie i nic mnie to nie obchodziło. Kompletnie. I właśnie dlatego musiałam dostać tę pracę. A poza tym, milion dziewczyn dałoby się za nią zabić.
Odpowiadałam na jej osobiste pytania z bezpośredniością i pewnością siebie, które mnie zaskoczyły. Na onieśmielenie nie było czasu. W końcu wydawała się dość przyjemna, a ja, co zdumiewające, nie znałam przeczących temu faktów. Drobne potknięcie nastąpiło, gdy dopytywała się, jakie znam języki obce. Kiedy oznajmiłam, że hebrajski, zamilkła, płasko przycisnęła dłonie do biurka i odezwała się lodowato:
– Hebrajski? Liczyłam na francuski albo przynajmniej coś bardziej użytecznego.
O mało jej nie przeprosiłam, ale się powstrzymałam.
– Niestety, nie znam ani słowa po francusku, ale jestem pewna, że to nie będzie problemem.
Ponownie splotła ręce.
– Napisano tu, że studiowałaś w Brown.
– Tak, wybrałam angielski jako przedmiot główny, koncentrowałam się na kreatywnym pisaniu. Pisanie zawsze było moją namiętnością. – Co za niesmaczne stwierdzenie! Zganiłam się w duchu. Czy naprawdę musiałam użyć słowa „namiętność”?
– Czy w takim razie twój pociąg do pisania oznacza, że nie jesteś szczególnie zainteresowana modą? – Pociągnęła łyk musującego płynu ze szklanki i cicho ją odstawiła. Jeden szybki rzut oka wyjaśnił, że należała do kobiet, które potrafią pić, nie zostawiając tych obrzydliwych śladów szminki. Zawsze, bez względu na porę, miała usta idealnie obrysowane konturówką i wypełnione pomadką.
– Och nie, oczywiście że nie. Uwielbiam modę – skłamałam dosyć gładko. – Cieszę się, że mogłabym więcej dowiedzieć się o modzie, bo uważam, że cudownie byłoby pewnego dnia o tym pisać. – Skąd, do cholery, wzięłam coś takiego? Zaczynałam się czuć obco we własnym ciele, powtarzałam słowa innych ludzi!
Wszystko posuwało się z tą samą względną łatwością, dopóki nie zadała swojego finalnego pytania: Które czasopisma czytuję regularnie? Z zapałem pochyliłam się wprzód i zaczęłam mówić:
– Cóż, prenumeruję tylko New Yorkera i Newsweeka, ale regularnie czytam Buzza. Czasami Time, ale jest zbyt nużący, a U.S. News zanadto konserwatywne. Oczywiście z podszytą poczuciem winy przyjemnością przeglądam Chic, a odkąd wróciłam z wyjazdu, czytam wszystkie magazyny podróżnicze i…
– A czy czytasz Runwaya, Ahn – dre – ah? – przerwała mi, pochylając się nad biurkiem i wpatrując się we mnie jeszcze uważniej niż przedtem.
Nastąpiło to tak szybko, tak niespodziewanie, że po raz pierwszy tego dnia dałam się zaskoczyć. Nie skłamałam i nie wdawałam się w szczegóły, nie próbowałam też niczego wyjaśniać.
– Nie.
Po jakichś dziesięciu sekundach kamiennego milczenia gestem przywołała Emily, żeby odprowadziła mnie do wyjścia. Wiedziałam, że mam tę pracę.
3