Выбрать главу

– A jeśli powiem veto? Jeśli się mimo to nie zgodzę, mości panie starosto? Dlaczego to ja mam zabić Gedeona? Nie wystarczy na to Sienieński?

– Sienieński prawie nie wystarczył na ciebie. A Kardasz to szalony człek. W dodatku bronią go Dwerniccy.

– Masz jeszcze Przecława. On aż pali się do służby. Do tego stopnia, że gotów był własnemu bratu w plecy strzelić.

– Przecław siedzi w lochu. I nie wymyśliłem jeszcze, co z nim zrobić. Zbuntował się, szelma, i – imaginuj sobie, waszmość – Dwernicką chciał uwalniać, przed tobą się pokłonić i o wybaczenie prosić. Też mu się w czas przypomniało. Ale nie będziesz chyba po nim płakał!

Dydyński zamarł. Przecław chciał uwolnić Konstancję? O Boże! Czyżby pożałował swoich czynów? Niemożliwe!

– Dwernicki nie spodziewa się zdrady od ciebie – ciągnął Stadnicki. – Dlatego zabijesz go. Szybko, po cichu i bez zbędnych ceregieli.

– Nie, mości starosto. Nie uczynię tego. Co teraz?

– Każę cię uwolnić.

Dydyński zamarł. Zaraz, czegoś nie rozumiał. Miał wyjść na wolność? Gdzieś tu był haczyk, a on nie zamierzał połknąć go tak łatwo jak ryba. Zaśmiał się wesoło i swawolnie w twarz staroście zygwulskiemu.

– Uwolnisz mnie? Tak po prostu? I może jeszcze pozwolisz mi uraczyć tą opowieścią imć Gedeona? A nie wygłosisz przy okazji waszmość oracji, jak bardzo powinienem być ci wdzięczny? Myślisz, mospanie, że będę dziękował ci na kolanach?

– Myślę, że zabijesz Gedeona jeszcze przed Kwietną Niedzielą. Raz na zawsze, aby czasem znowu nie powrócił tutaj za kolejne dwadzieścia lat. A usieczesz go po tym, gdy pojedziesz do Sanoka i w grodzie zajrzysz do liber decretorum pod rok 1582. Tam poczytasz sobie, któż zacz ów Kardasz i za co wypalono mu piętno. A kiedy już to uczynisz, jedź do klasztoru Sióstr Benedyktynek w Jarosławiu i poproś o widzenie z siostrą Magdaleną. Zapytaj ją o Gedeona Dwernickiego, a dowiesz się prawdy, samej prawdy i tylko prawdy.

– Ja proponuję waści inny układ. Uwolnij Konstancję, a w zamian za to zatrzymaj mnie.

– Konstancja nie odrąbie łba Kardaszowi tak sprawnie jak ty.

– A co, jeśli ja także okażę się za mało sprawny? I niezbyt chętny?

– I właśnie z tego powodu twoja dziewka nadal pozostanie u mnie w... gościnie. Jeśli uczynisz coś przeciwko mnie – na ten przykład staniesz w obronie Dwernik, kiedy tam rychło przybędę, to wierzaj mi, że oddam ci Konstancję z brzuchem jak kopuła zamku na Wiśniczu. A ojca dla bękarta będziesz szukał wśród mojej zamkowej załogi. Siła tych ojców będzie, powiadam ci, bo dzieweczka przypadła do gustu sabatom. Jednemu nos przestawiła, drugiemu zęby wybiła, trzeciemu jajca stłukła kolanem, a czwartemu wygryzła pół policzka. Dlatego żaden nie odmówi, gdy im pozwolę na chwilkę uciechy. Od jednego bęś weźmie rączęta, od drugiego nóżki, od trzeciego główkę... Cóż to, bladyś, mości kawalerze?

Dydyński zbladł.

– Ale na szczęście nie będziemy musieli uciekać się do takich środków, mości panie bracie. Bo ty wszak swój rozum masz; pojedziesz do grodu, a potem do klasztoru. Wrócisz do Dwernik i ubijesz samozwańca. Nie będzie inaczej, zaufaj mi. Bo przecież – Stadnicki ściszył głos – ty za wszelką cenę będziesz chciał się dowiedzieć prawdy?

– Rzekłeś, mości starosto.

* * *

Kiedym polował na stolnikowica, śmiałeś się ze mnie, panie bracie, żem się zbłaźnił, czyniąc czary przeciw Dydyńskiemu, żem nie poczynał jak mąż, ale jak, za przeproszeniem, kiep. Większy to jednak błazen niż ja, który mając niedźwiedzia w skrzyni, puszcza go na swobodę...

– Patrz i ucz się, mości Sienieński. Nietęgą miałeś minę, kiedyś się bił z Dydyńskim. Nie wszystko da się osiągnąć żelazem. Czasem wystarczy słowo.

– Naprawdę waszmość myślisz, że on zabije Kardasza?

– Posiałem w jego umyśle nasienie zbrodni, panie bracie, które może wydać zdradliwe frukta. Cóż on teraz uczyni? Jeśli wystąpi przeciw nam, zrobisz krzywdę jego dziewce...

– Mnie to nie bawi. Posiadłem siłą kilka panien i... Nic w tym wielkiego, a sporo kłopotu, krzyku i wrzasku. Niewarta skóra za wyprawkę, lepiej ladacznicy zapłacić. Wolę, aby to wszystko poszło na karb waścinych sabatów. Którzy tyle już mają karbów co deska w karczmie po tęgiej biesiadzie.

– Jeśli Dydyński naprawdę pojedzie do Sanoka i do klasztoru, to cóż... Załatwię całą rzecz bez wielkiej wojny. Bo co by mi przyszło, panie Sienieński, z trzymania stolnikowica w loszku? Nasyciłbym zemstę, ale cóż miałbym poza tym? To przestroga dla ciebie, że nie zawsze warto ulegać namiętnościom.

– Ja nie mam żadnych namiętności. A co, jeśli Dydyński zdradzi?

– Jeśli stolnikowic nie zabije Gedeona albo wystąpi przeciwko nam, będzie twój. Zabijesz go.

– Gdybym posiadał jakiekolwiek uczucia, rzekłbym: z przyjemnością. Tak, zabiję go. Ani on mi brat, ani swat, ale przecież prawie usiekł mnie w Hołuczkowie. Ja zaś, choć nie znam żadnych uczuć, nie mogę przecież nie dbać o moją reputację...

* * *

Zima kończyła się z wolna. Choć na polach, łąkach i lasach leżały całe połacie mokrego śniegu, na gościńcach i ścieżkach sączyły się już leniwie strumyki wody. W powietrzu czuło się nadciągającą wiosnę, słońce coraz częściej wyglądało zza ołowianych chmur. Już wkrótce miało do reszty stopić lody, uwolnić Ziemię Sanocką i Bieszczad z okowów mrozu.

A jednocześnie zwiastować nadejście piekła.

Wsie i wioski między Łańcutem a gruntami starostwa leżajskiego były spalone, zniszczone, wyludnione. Z niektórych osad i przysiółków pozostały tylko kominy i nadpalone przyciesia chałup, w innych panowała nędza i głód, bo wszystko wybrali stamtąd swawolnicy Stadnickiego lub w odpowiedzi na zajazdy i okazje – ludzie Opalińskiego. Wojna między panem łańcuckim a starostą leżajskim srożyła się od jesieni – od kiedy starosta zygwulski uprosił sobie skład w spichlerzach leżajskich, a potem nie chciał ich opuścić ani wydać zboża należącego do Opalińskiego. Potem przyszło do dalszych zaczepek. Diabeł zelżył posła na sejmiku w Sądowej Wiszni, łupał kamień w kamieniołomach w Chmielniku i Błędowej należących do pana leżajskiego. Do tego doszło zaraz porąbanie przez sabatów dwóch dworzan Opalińskiego na roczkach ziemskich w Przemyślu.

A kiedy starosta leżajski puszczał zaczepki mimochodem lub próbował zdać się na mediatorów, Diabeł rozzuchwalił się jeszcze bardziej. Najpierw porwał z Leżajska dwóch poddanych żony starosty, jednemu obciął piłą ręce, a drugiego kazał powiesić na haku za żebro, oćwiczył niemiłosiernie kozaka leżajskiego, który kurował się u balwierza w Łańcucie oraz pachołka Opalińskiej wziętego na naukę przez koniuszego z Piekła. A potem najechał na Tyczyn, rozpędził kupców. Żaden zgoła dworzanin ani dzierżawca Opalińskiego nie mógł się czuć bezpiecznie, bo gdziekolwiek spotkali go hajducy i sabaci Stadnickiego, zaraz rąbali i imali albo wlekli do łańcuckich lochów. Na koniec Diabeł zajechał pana Ciężkowskiego w Cisowej, porwał w Palikówce imć Świerczyńskiego i okrutnie męczył w lochach, a potem ledwie żywego odesłał Opalińskiemu z obelżywym listem.

To przepełniło czarę goryczy. Z powodów mniejszych okazji, zniewag i potwarzy wybuchały na Rusi Czerwonej waśnie, wróżdy i wojny prywatne. W innych stronach wystarczało czasem znieważenie sługi, obicie chłopa czy wystrzelanie okien we dworze, aby prowadzić do zajazdów, bójek, pojedynków, raptów, pozwów, banicji i infamii. Dopiero po wielu latach procesów zapadały wyroki, za którymi postępowały uroczyste deprekacje. Toteż z powodu zwady Stadnickiego z Opalińskim nie było dnia, w którym na kartach ksiąg grodzkich w Sanoku nie pojawiałby się coraz to nowy szlachcic, rękodajny sługa z Łańcuta lub Leżajska figurujący jako martwy – przedstawiany po gwałtownej śmierci w grodzie – albo ranny, który jako saucius, laesus, vulneratus stawiał się w urzędzie starościńskim, aby dać sobie przed cyrulikiem otaksować odniesione guzy. Równie często zjawiał się tam także jako pokrzywdzony albo pieniacz oblatujący nowe protestacje i pozwy przeciwko Stadnickiemu lub Opalińskiemu.