Hołuczków był wsią, nad którą krążyło złowrogie fatum. Gdy w połowie XVII wieku przeszedł w ręce nowych dziedziców – Jarockich, doszło tu do krwawych porachunków pomiędzy właścicielami a rodziną Dybowskich. Najpierw Dybowscy urządzili zajazd na Hołuczków, potem napadli na drodze do Przemyśla na sługę Jarockich, niejakiego Kowalskiego, i utopili go w Sanie. Jeszcze później zabili ich stronnika i bliskiego krewnego – Grzegorza Kosmowskiego. Gdy zaś Adam Jarocki chciał zawieźć trupa do Sanoka, aby zaprezentować ciało przed sądem, napadli go, poranili i zmusili do ucieczki. W pościgu za nim Dybowscy wpadli do dworu w Hołuczkowie, znieważyli przebywające tu kobiety i poniszczyli meble.
Po tych wydarzeniach przyszło do krwawego konfliktu. Po stronie Jarockich stanęli Chrząstowscy, Błotniccy, Brzostowscy, Chrząszczowie, Kurbutowie, Dębiccy, Siecińscy, Męcińscy i Konarscy, a po stronie Dybowskich: Giebułtowscy, Ujejscy, Ormoszowscy, Stadniccy i Krasiccy. 11 listopada 1655 roku Dybowscy zorganizowali wielki zajazd na dwór w Hołuczkowie. Po tej rozprawie wojna między rodami srożyła się jeszcze przez kilka lat. W 1656 roku Jaroccy dokonali odwetu; jeden z nich – Felicjan – napadł w Lesku Felicjana Dybowskiego i kazał rozsiekać go prawie na sztuki. Ostatecznie cała rzecz skończyła się ugodą – bowiem głowa rodu, Wojciech Dybowski, skazany przez sądy na infamię, pojednał się w końcu z wdowami po przeciwnikach i zapłacił sowite odszkodowanie za zabitych.
Z cichym szmerem ostrze wyskoczyło z pochwy, zabłysło w zimowym słońcu, smukłe, łagodnie zakrzywione, dość szerokie, lecz zaopatrzone w bruzdę i trzy strudziny – z czego jedną w tylcu... – Jacek Dydyński używa oczywiście czarnej szabli bojowej, zwanej znacznie później husarską. Jest to broń opisywana przez Wojciecha Zabłockiego w Cięciach prawdziwą szablą (Warszawa 1989) jako szabla polska I a, podobna do szabli przechowywanej w Muzeum Wojska Polskiego, nr katalogowy 627/I lub szabli z Magyar Nemzeti Muzeum w Budapeszcie – nr katalogowy 55-3422.
Dla tych zaś, którzy nie wiedzą, co znaczą odpowiednie określenia, takie jak młotek, zastawa czy jelec, przypominamy, że:
Szabla zaczyna się od rękojeści, to jest części broni, za którą trzyma ją walczący. Rękojeść zakończona jest głowicą z kapturkiem (metalowa blaszka na końcu głowicy), poniżej rękojeści mamy zaś zwykle jelce, to jest poprzeczny kawałek metalu chroniący palce, zaopatrzony w wąsy – metalowe trzpienie, z których dwa schodzą na dół, poniżej jelca, a dwa idą w górę i nachodzą lekko na rękojeść. Zwykle jelce zaopatrzone są w kabłąk – wygięty kawałek metalu, który dochodzi aż do kapturka głowicy (niekiedy się z nim łączy), chroniąc palce i grzbiet dłoni walczącego. Nie zawsze kabłąk występuje w szabli – czasem jest zastąpiony łańcuszkiem albo w ogóle go nie ma.
Poniżej jelca jest głownia, czyli ostrze dzielące się na zastawę – tępą część przeznaczoną do odbijania ciosów, miąższynę – miejsce położone na samym środku ostrza, gdzie zaczyna się naostrzona stal, sztych – czyli końcową część klingi. Często zaopatrzona jest ona w pióro – wyodrębniony fragment ostrza rozpoczynający się od młotka – wyraźnie widocznego występu na tylnej części ostrza, który potem przechodzi w sztych.
ostrze węgierki zaopatrzone w pióro i sterczący młotek, zwieńczone rękojeścią o pochylonej ku przodowi głowicy, z łańcuszkiem... – z kolei Sienieński używa szabli zwanej węgierską, zaopatrzonej w charakterystycznie wygięty trzonek i łańcuszek odchodzący od jelca aż do kapturka. Szabla taka przypomina broń z Muzeum Narodowego w Krakowie nr katalogowy V.89 A, w typie określanym przez Wojciecha Zabłockiego jako III b i pochodzi oczywiście z początków XVII wieku.
Gadano, że w najgłębszych czeluściach zamkowych katakumb przykuci do ścian chłopi i niewolnicy kuli fałszywą monetę... – o kucie fałszywej monety oskarżali Stadnickiego wszyscy – łącznie z Opalińskim i Jazłowieckim. A jednak kiedy starosta leżajski zdobył Łańcut, nie znalazł tam żadnych dowodów na tę zbrodnię. Nic takiego nie znajdujemy w jego protestacjach i księgach grodzkich, a przecież gdyby natknął się na prasy i narzędzia do fałszerstwa, nie omieszkałby o nich wspomnieć, aby pognębić przeciwnika.
Jeśli Zosieńka przyjdzie woły paść, pójdę i ja... – ten wierszyk nie jest autorstwa Stadnickiego. Napisał go i wysłał wojewodzinie wileńskiej Zofii Chodkiewiczowej inny hultaj i awanturnik, Samuel Łaszcz, który miał na sobie 236 banicji i 37 infamii, co nawet jak na burzliwy wiek XVII stanowiło swego rodzaju rekord. Łaszcz stał się godnym następcą Diabła Łańcuckiego, a jego Makarów na Ukrainie zasłynął jako zbójeckie gniazdo. W roku 1646 pospolite ruszenie szlachty kijowskiej wypędziło Łaszcza z jego posiadłości, odebrało mu także wszystkie zdobyte gwałtem i zajazdami włości. Ostatnie lata swego życia spędził w Krakowie, zrujnowany i oblegany przez wierzycieli. Leżąc na łożu śmierci i odpierając coraz natarczywsze żądania zwrotu długów, powiedział ponoć, śmiejąc się wesoło, że chętnie by tak zrobił, gdyby darowano mu majątek, ale jest tak ubogi, że nie posiada absolutnie nic. Niemniej nakazał, aby ostatni z jego wiernych sług – stary Cygan – zagrał rozwścieczonym wierzycielom na cytrze, aby choć trochę osłodzić ich stratę. Zaraz potem z uśmiechem na twarzy wyzionął ducha. Ale o Łaszczu można pisać albo długo, albo wcale. Byłby on zresztą doskonałym bohaterem kolejnej książki.
Respice finem – łac. patrz końca.
a poza tym falsum, żem był w niewoli tureckiej... – Stadnicki naprawdę był pod Agrą i walczył z Turkami, o czym wspomina na przykład Bartosz Paprocki w Herbach Rycerstwa Polskiego. Wspomina i o tym sam Stadnicki w liście do Jazłowieckiego, pisząc: Na Agru com robił, jeszcześ się sylabizować uczył, kiedym ja tę robotę sprawował.
Ministerialis Regni Generalis opatrzny... – łac. Generalny Sługa Królestwa – tytuł przysługujący woźnemu, urzędnikowi zajmującemu się dostarczaniem pozwów i odpowiedzi, dokonującemu skrutynium (śledztwa), wizji lokalnych i obwieszczającemu dekrety. Tytuł Regni generalis zarezerwowany był dla woźnych trybunalskich i wojewódzkich, zwykli zadowalali się przydomkiem ministerialis. Do roku 1766 woźny nie musiał być szlachcicem – jeśli stanowisko to pełnił mieszczanin lub chłop, korzystał ze wszystkich przywilejów stanu szlacheckiego. To powodowało, że pomimo iż losy woźnych czasem bywały nie do pozazdroszczenia, zwykle znajdywali się chętni na ten urząd wśród nieszlachciców.
który jako saucius, laesus, vulneratus stawiał się w urzędzie starościńskim... – łac. saucius – ranny, laesus – skaleczony, vulneratus – zraniony.
obiaty, dokumenty, mocje, deprekacje, apelacje, dykcje, a ponadto gravameny i kondemnatki, na które zaraz znajdywały się formuły male abtentum... – obiatą określano w XVII wieku wpisanie do ksiąg grodzkich lub ziemskich dokumentów, protestacji, pozwu lub innych materiałów o znaczeniu sądowym. Jako mocję rozumiano naganę sędziego, którą można było zgłosić wówczas, gdy sędzia popełnił błędy w procedurze lub rozstrzygał nieuczciwie. Mocję wobec sędziego grodzkiego rozpatrywał sąd sejmowy, a wobec podkomorzego czy sędziego ziemskiego – Trybunał Koronny. Deprekacją zwano z kolei uroczyste przeprosiny. Apelacja zaś oznaczała to samo co dzisiaj – wniesienie sprawy przed sąd wyższej instancji, a więc do Trybunału Koronnego lub Litewskiego, a tylko w niektórych przypadkach wyrok zaskarżyć można było do sądu sejmowego i króla. Gravamenem nazywano pozwanie sądu przed sąd wyższej instancji – na przykład gdy sędzia nie chciał przyjąć apelacji lub mocji.