Dziesiątego dnia swego pobytu siedział na ławce w bardzo rozległym parku Wystawy Osiągnięć Gospodarki Narodowej, na północnych peryferiach rosyjskiej stolicy. Czekał na pierwsze spotkanie z agentem z Armii Czerwonej, którego przejął po Lessingu.
Munro urodził się w 1936 roku w rodzinie edynburskiego lekarza. Jego dzieciństwo, mimo toczącej się wojny, było spokojne i szczęśliwe – typowe dzieciństwo chłopca z brytyjskiej klasy średniej. Do trzynastego roku życia uczył się w miejscowej szkole powszechnej; następne pięć lat spędził w Fettes College, jednej z najlepszych szkockich średnich szkół. Tutaj właśnie po raz pierwszy nauczyciele stwierdzili, że chłopak ma niezwykły talent do języków. W roku 1954 – służba wojskowa była wciąż jeszcze obowiązkowa – stanął do poboru i po krótkim szkoleniu zapewnił sobie miejsce w dawnym pułku swojego ojca, First Gordon Regiment. Wysłany na Cypr, tego samego lata wziął udział w akcjach przeciwko partyzantom EOKA w górach Troodos.
To było dawno – ale jeszcze teraz, siedząc w moskiewskim parku, wyraźnie widział oczami duszy tamten wiejski dom. Niemal pół nocy czołgał się wtedy przez wrzosy, by okrążyć farmę, na którą skierował ich donos konfidenta. O świcie Munro czuwał samotnie pod stromą skarpą na tyłach domu, wzniesionego na pagórku. Główna część plutonu zaatakowała farmę od frontu, wspinając się po łagodniejszym stoku od strony wschodzącego słońca.
Gdzieś spoza wzgórza usłyszał Munro terkot stenów. Osłaniając oczy przed pierwszymi promieniami słońca, dojrzał dwie postaci, które wyskoczyły z tylnych okien domu i popędziły na złamanie karku w dół skarpy. Biegli wprost na niego, zaczajonego za złamanym drzewkiem oliwnym, w cieniu gałęzi. Biegli śmiesznie przebierając nogami jak człowiek balansujący na linie. Kiedy zbliżyli się, dostrzegł w ręku jednego z nich coś w rodzaju krótkiej czarnej laski. Nawet gdyby krzyknął, nie zdołałby ich zatrzymać – tak mówił sobie później. Ale wtedy wcale o tym nie myślał: zadziałał po prostu nabyty w trakcie szkolenia odruch. Gdy znaleźli się piętnaście jardów od niego, wstał i oddał dwie krótkie śmiertelne serie. Impet pocisków zatrzymał ich w biegu, poderwał w powietrze i odrzucił na mur okalający wzgórze. Kiedy z lufy stena wydobywała się już tylko smuga dymu prochowego, Munro podszedł, by przyjrzeć się im z bliska. Spodziewał się, że dostanie torsji lub zemdleje.
Nic z tych rzeczy; była tylko chłodna ciekawość. Zajrzał im w twarze. To byli chłopcy, młodsi od niego – a on miał osiemnaście lat. Jego dowódca, sierżant, przedzierał się z trzaskiem przez gaj oliwny.
– Dobra robota, mój chłopcze! – krzyknął. – Załatwiłeś ich. Munro popatrzył jeszcze raz na ciała chłopców, którzy nigdy już nie ożenią się i nie będą mieli dzieci, nigdy nie zatańczą buzuki, nie poczują słonecznego ciepła ani smaku wina. Jeden nadal ściskał w ręku ów ciemny, podłużny przedmiot: to była kiełbasa. Jej kawałek zwisał jeszcze z ust ofiary. Zaskoczyli ich przy śniadaniu. Munro odwrócił się do sierżanta w nagłym wybuchu:
– Nie jestem żadnym twoim chłopcem! Jestem tylko i wyłącznie swój, rozumiesz? Należę tylko do siebie!
Sierżant wytłumaczył sobie ten wybuch jako zrozumiałą reakcję nerwową kogoś, kto pierwszy raz zabił – i nie złożył raportu o tym zdarzeniu. Być może źle zrobił. Bo przełożeni nie dowiedzieli się już wtedy, że posłuszeństwo Adama Munro nie jest bezgraniczne.
Sześć miesięcy później przekonano go, że jest dobrym materiałem na oficera i że powinien przedłużyć swój pobyt w armii do trzech lat w celu uzyskania patentu. Zmęczony Cyprem, przyjął tę propozycję i wrócił do Anglii, do korpusu kadetów w Eaton Hali. Trzy miesiące później dostał gwiazdkę podporucznika.
Wypełniając kwestionariusze w Eaton Hali, wpisał biegłą znajomość francuskiego i niemieckiego. Któregoś dnia zrobili mu wyrywkowy test z obu języków i okazało się to zgodne z prawdą. Tuż po uzyskaniu patentu zaproponowali mu naukę w Wojskowej Szkole Języka Rosyjskiego, w Bodmin w Kornwalii. A ponieważ alternatywą były nudne obowiązki garnizonowe w Szkocji – łatwo się zgodził. Po sześciu miesiącach nie tylko biegle opanował rosyjski, ale mógł wręcz uchodzić za Rosjanina.
W roku 1957, mimo silnych oporów ze strony pułku, który pragnął go zatrzymać, Munro porzucił armię. Doszedł bowiem do wniosku, że wolałby być korespondentem zagranicznym. Spotkał przedtem paru takich na Cyprze i doszedł do wniosku, że to ciekawsze zajęcie niż praca oficera. W wieku 21 łat został młodszym reporterem “Scotsmana” w rodzinnym Edynburgu. Dwa lata później przeniósł się do Londynu, do Reutera – międzynarodowej agencji prasowej, rezydującej przy Fleet Street 85. Latem roku 1960 dobra znajomość języków obcych okazała się bardzo potrzebna. Mając 24 lata otrzymał w biurze Reutera w Berlinie Zachodnim stanowisko zastępcy szefa, samego Alfreda Kluehsa. Było to ostatnie berlińskie lato przed ustawieniem Muru. Po trzech miesiącach pobytu Munro spotkał Walentynę – jedyną (teraz widział to jasno) kobietę, którą kiedykolwiek naprawdę kochał.
Ktoś usiadł obok niego i odkaszlnął. Munro został wyrwany z marzeń. “Wykładam podstawy rzemiosła dla nowicjuszy – pomyślał – a dwa tygodnie później zapominam o elementarnej zasadzie: nigdy nie rozpraszać uwagi przed spotkaniem”.
Sąsiad zerkał nań niepewnie, a przecież Munro miał umówiony krawat w groszki. Rosjanin włożył powoli papierosa do ust i ponownie spojrzał na sąsiada. Staromodny trik, ale wciąż przydatny. Munro wyjął zapalniczkę i podał sąsiadowi ogień.
– Ronald ciężko się rozchorował dwa tygodnie temu – powiedział cicho. – Choroba wrzodowa. Ja jestem Michael. Polecono mi przejąć jego sprawy. Aha, może pan mógłby mi powiedzieć, czy to prawda, że wieża telewizyjna Ostankino jest najwyższą budowlą w Moskwie?
Rosyjski oficer w cywilu odetchnął z ulgą, wypuszczając przy tym z płuc kłąb dymu. To właśnie było hasło, uzgodnione niegdyś z Lessingiem, którego on znał tylko jako Ronalda. Teraz wystarczyło prawidłowo, choć niezgodnie z prawdą, odpowiedzieć:
– Tak, ma czterysta pięćdziesiąt metrów wysokości.
Złożył gazetę, którą trzymał w ręku, i umieścił ją na ławce między nimi. Zwinięty płaszcz deszczowy Munro zsunął się z jego kolan na ziemię. Munro podniósł go, zwinął ponownie i położył na gazecie. Przez następne dziesięć minut dwaj mężczyźni nie zwracali na siebie uwagi. Rosjanin z lubością zaciągał się papierosem. Wreszcie wstał i wdeptał w ziemię niedopałek, pochylając się przy tym.
– Za dwa tygodnie – mruknął Munro. – Toaleta męska pod sektorem G w nowym Cyrku Państwowym. Podczas występu klowna Popowa. Przedstawienie zaczyna się o siódmej trzydzieści.
Rosjanin oddalił się i ponownie zaczął spacerować po pobliskich alejkach. Munro obserwował go spokojnie jeszcze przez parę minut. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Szkot zagarnął z ławki płaszcz, gazetę i ukrytą w niej brązową kopertę, po czym powrócił metrem na Prospekt Kutuzowa. Koperta zawierała aktualną listę ludzi zajmujących najwyższe stanowiska w Armii Czerwonej.
2.
Parę minut przed jedenastą 10 czerwca Adam Munro przesiadał się na stacji metra przy placu Rewolucji. W tym samym czasie, jakieś trzydzieści metrów wyżej i prawie pół kilometra na południowy zachód, kawalkada złożona z dwunastu lśniących, czarnych limuzyn wtoczyła się przez Bramę Borowiecką na dziedziniec Kremla. Zaczynało się posiedzenie Biura Politycznego KPZR, które miało odmienić bieg dziejów.
Kreml jest dużym trójkątem, zwieńczonym w wąskim północnym narożniku potężną Wieżą Sobakina. Ze wszystkich stron chroni go bardzo wysoki mur, w którym naliczyć można aż osiemnaście wież i tylko cztery bramy. Południowe dwie trzecie owego trójkąta to teren turystyczny: przemierzają go grzeczne grupy wycieczkowe zwiedzając katedry, dwory i pałace dawno zmarłych carów. Przez środek trójkąta przebiega pusty pas asfaltu, patrolowany przez straże – niewidzialna zapora, której turyści nie mogą przekroczyć. Ale kawalkada ciężkich, wykonanych na zamówienie limuzyn przetoczyła się przez ten pusty pas w stronę trzech budynków północnej części Kremla.
Najmniejszym z nich jest położony od wschodu Teatr Kremlowski. Za teatrem kryje się częściowo budynek Rady Ministrów – na pozór siedziba rządu, skoro tu właśnie spotykają się ministrowie. Jednak prawdziwym ośrodkiem decyzyjnym ZSRR jest nie gabinet ministrów, ale Biuro Polityczne, czyli tak zwane Politbiuro, stanowiące faktyczne kierownictwo Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.