Выбрать главу

– Czy panowie mają sprzęt, o który prosiłem? – spytał Munro bez żadnych wstępów.

Zamiast odpowiedzi człowiek w okularach otworzył swoją walizeczkę i wyjął z niej płaską skrzynkę, nie większą niż pudełko cygar. Uniósł pokrywkę i pokazał zawartość pudełka, ułożoną na podściółce z waty.

– Dziesięć godzin – powiedział. – Nie więcej.

– To trochę mało – skrzywił się Munro. – Cholernie mało. Dochodziła siódma trzydzieści. Zapowiadał się kolejny ciepły, słoneczny poranek.

Należący do brytyjskiej służby ochrony wybrzeża zwiadowczy Nimrod krążył wciąż niezmordowanie na wysokości 15 tysięcy stóp nad “Freyą”. Jego zadaniem była teraz obserwacja nie tylko tankowca, ale i plamy ropy, która wyciekła z niego w południe poprzedniego dnia. Gigantyczne tłuste rozlewisko przemieszczało się wciąż leniwie po spokojnym morzu, nadal pozostając poza zasięgiem jednostek pożarniczych, załadowanych detergentem, które nie mogły przekroczyć zaklętego kręgu pięciu mil wokół “Freyi”. Plama ropy, która najpierw powędrowała z przypływem na północny wschód od tankowca, w nocy zatrzymała się, po czym fala odpływu oraz lekka bryza popchnęły ją z powrotem. Przed świtem znalazła, się znowu na południku “Freyi”, o dwie mile od niej w kierunku brzegów Holandii i Belgii.

Na statkach pożarniczych i holownikach, wiozących skoncentrowany emulgent ropy, specjaliści z laboratorium Warren Springs błagali Boga o dobrą, spokojną pogodę przynajmniej do momentu, gdy będą mogli zacząć akcję. Jeśli pogoda się pogorszy, jeśli zacznie wiać mocniejszy wiatr, wielka plama rozdzieli się na tysiące mniejszych i pogna wraz z falami ku brzegom Europy albo Wielkiej Brytanii.

Meteorolodzy z niepokojem śledzili zbliżanie się od strony cieśnin duńskich chłodnego frontu atmosferycznego. Najwyraźniej wypierał on znad Morza Północnego panującą od paru dni ciepłą aurę, niezwykłą zresztą o tej porze roku. Będzie dobrze, jeśli to zderzenie frontów skończy się jedynie silną mgłą.

Dziesięć minut przed ósmą, a więc tuż przed zapowiedzianym terminem uwolnienia więźniów, napięcie nerwowe na “Freyi” dosięgło szczytu. Wcześniej już Drake, asekurowany przez dwu uzbrojonych ludzi, pozwolił kapitanowi skorzystać z jego własnej podręcznej apteczki. Szary z bólu, Larsen wyrywał z poharatanej dłoni odłamki plastiku; potem owinął ją bandażem, którego koniec zawiązał wokół szyi w prymitywny temblak. Swoboda, z plastrem na czole, patrzył na niego z drugiego końca kabiny.

– Muszę przyznać, że dzielny z pana człowiek, kapitanie Larsen. Ale nic pan nie zyskał. Nadal mogę wypompować z pańskiego statku tyle ropy, ile zechcę, a już te okręty dokoła postarają się, żeby dokończyć roboty. I jeśli Niemcy znowu złamią obietnicę, zacznę już o dziewiątej.

Dokładnie o wpół do ósmej cierpliwość dziennikarzy warujących pod więzieniem Moabit została nagrodzona. Podwójna stalowa brama, wychodząca na Klein Moabit Strasse, otworzyła się na oścież i ukazała się w niej opancerzona furgonetka bez bocznych okien. Z balkonów mieszkań po drugiej stronie ulicy dziesiątki fotografów pstrykały wszystko, co się dało – choć niewiele tu było do oglądania; potem w ślad za odjeżdżającą karetką ruszyła rzeka pojazdów prasowych.

W wozach transmisyjnych, przysłanych tu przez różne stacje radiowe i telewizyjne, reporterzy terkotali w podnieceniu do mikrofonów. Słowa wielu z nich wędrowały natychmiast, za pośrednictwem macierzystych stacji, do milionów słuchaczy. Taką bezpośrednią transmisję prowadziło też radio BBC. Głos brytyjskiego sprawozdawcy wypełnił kajutę kapitana “Freyi”, gdzie Andrew Drake – człowiek, który rozpętał całą tę aferę – słuchał teraz z najwyższą uwagą.

– Jadą już! – wykrzyknął z satysfakcją. – No, to niewiele zostało czasu. Najwyższa pora, żeby im powiedzieć, jak mają przyjąć chłopców w Izraelu.

Pobiegł znowu na mostek. Dwaj “opiekunowie” Larsena pozostali na miejscu. Ale był to nadmiar ostrożności. Masywne ciało kapitana spoczywało bezwładnie w fotelu. Jego umysł, goniący resztkami przytomności, walczył teraz nie tyle z sennością, ile z falami przenikliwego bólu w potrzaskanej, krwawiącej wciąż dłoni.

Opancerzona karetka, poprzedzana przez policjantów na motocyklach, których syreny wyły przeraźliwie, wpadła w otwartą bramę w wysokim na dwanaście stóp ogrodzeniu bazy Gatow. Ciężki szlaban przed bramą opadł szybko, w samą porę, by zatrzymać wypełniony dziennikarzami samochód, pędzący na czele długiej kolumny wozów. Samochody stawały jeden po drugim z piskiem opon. Zamknęła się dwuskrzydłowa brama. Po chwili wzdłuż ogrodzenia rozlał się tłum reporterów i fotografów, głośno, ale bezskutecznie domagających się prawa wstępu.

Baza Gatow to nie tylko lotnisko; stacjonuje tu także duży oddział wojska. Czterej wartownicy przy bramie – wielkie chłopiska żandarmerii wojskowej, w czerwonych czapkach zsuniętych niemal na nos – stali nieruchomi i odporni na wszelkie zaczepki.

– Nie macie prawa nas zatrzymywać! – ryczał wściekły fotoreporter ze “Spiegla”. – Musimy widzieć moment uwolnienia więźniów.

– Daj spokój, Szwabie – mruknął pod nosem stojący najbliżej sierżant Farrow, a głośno powiedział: – Takie mam rozkazy.

Reporterzy rzucili się do budek telefonicznych, żeby poskarżyć się swoim szefom. Skarżyli się też burmistrzowi – a on wyrażał “szczere ubolewanie” i obiecał natychmiast porozumieć się w tej sprawie z dowódcą bazy Gatow. Potem odkładał słuchawkę, sadowił się wygodniej w fotelu i spokojnie zaciągał się cygarem.

Tymczasem w bazie Adam Munro, w towarzystwie pułkownika odpowiedzialnego za obsługę techniczną samolotów, przeszedł do hangaru, w którym stał Belfer.

– Maszyna w porządku? – spytał podoficera kierującego przeglądem technicznym.

– Na sto procent, sir! – odpowiedział służbiście stary mechanik.

– A jednak… – rzekł Munro – myślę, że powinniście jeszcze raz zajrzeć do tamtego silnika. Tam chyba jest jakiś drobny defekt elektryczny. Trzeba to koniecznie naprawić.

Podoficer patrzył na nieznajomego w osłupieniu, potem przeniósł wzrok na swego przełożonego.

– Proszę to wykonać, panie Barker – potwierdził polecenie pułkownik i wyjaśnił: – Potrzebne jest nam drobne opóźnienie “z powodów technicznych”. Belfer nie może po prostu być gotowy do startu natychmiast. To dla władz niemieckich. Powinni wiedzieć, że to rzeczywiście jakiś defekt. Niech pan zdejmie osłony i przejrzy jeszcze raz ten silnik.

Sierżant Barker już od trzydziestu lat obsługiwał samoloty Royal Air Force. Rozkaz przełożonego był dlań rzeczą świętą – nawet jeśli powtarzał tylko idiotyczne życzenie jakiegoś parszywego cywila, który zresztą lepiej by zrobił, gdyby zajął się swoim wymiętym ubraniem i niechlujnym zarostem.

Naczelnik więzienia Moabit, Alois Bruckner, przyjechał do Gatow własnym samochodem, by być świadkiem przekazania więźniów Brytyjczykom i startu samolotu do Izraela. Kiedy usłyszał, że maszyna nie jest jeszcze gotowa, zdenerwował się i postanowił osobiście rzecz sprawdzić.

Kiedy w towarzystwie dowódcy bazy wszedł do hangaru, sierżant Barker zanurzony był po pas w czeluściach prawego silnika Belfra.

– Co się stało? – spytał z rozpaczą. Głowa Barkera wysunęła się spod osłony silnika.

– Zwarcie elektryczne, sir – zameldował urzędnikowi. – Zauważyłem to przed chwilą, w czasie próby silnika. To nie potrwa długo.

– Oni muszą odlecieć o ósmej, za dziesięć minut! – nalegał Niemiec. – Jeśli nie odlecą, tamci o dziewiątej wypuszczą z tankowca sto tysięcy ton ropy.

– Postaram się jak najszybciej, sir. Pozwoli pan, że teraz wrócę do pracy?

Dowódca bazy wyprowadził Brucknera z hangaru.

– Zapraszam pana do kasyna oficerskiego na filiżankę dobrej herbaty – zaproponował.

– Nie chcę dobrej herbaty, chcę dobrego startu do Tel Awiwu! – warknął Bruckner. – A na razie muszę zadzwonić do burmistrza.

– No to też najlepiej z kasyna – ucieszył się Brytyjczyk. – Aha, pomyślałem, że więźniowie nie powinni dłużej dusić się w tej furgonetce, więc kazałem ich przeprowadzić do cel na posterunku żandarmerii w baraku “A”. Będzie im tam wygodniej.

Za pięć ósma korespondent BBC otrzymał poufną, specjalnie dla niego przeznaczoną wiadomość od dowódcy bazy RAF. Już siedem minut później wiadomość o defekcie silnika Belfra znalazła się w porannym dzienniku BBC World Seryice. W ten sposób dotarła na “Freyę”.

– Lepiej niech się pospieszą… – skomentował groźnie Swoboda.

Tuż po ósmej Munro i dwaj inni cywile weszli do baraku, w którym mieścił się posterunek żandarmerii wojskowej. Placówka była niewielka, z rzadka tylko trafiali tu żołnierze naruszający regulamin – toteż cztery cele zupełnie wystarczały. Usytuowane były w jednym rzędzie, wzdłuż korytarza za pokojem służbowym; Miszkina umieszczono w pierwszej, Łazariewa w czwartej, ostatniej. Młodszy z “urzędników” wpuścił Munro i swojego szefa do korytarza, potem zamknął drzwi i oparł się o nie plecami.