– Ostatnie przesłuchanie – wyjaśnił dyżurnemu sierżantowi, który zbliżył się do nich z groźną miną. – Jesteśmy z wywiadu – dodał i dotknął palcem nosa. Sierżant mruknął coś niewyraźnie i wrócił do swojej dyżurki.
Munro wszedł do pierwszej celi. Lew Miszkin, już w swoim własnym, a nie więziennym ubraniu, siedział na krawędzi pryczy i palił papierosa. Powiedziano mu już, że w najbliższym czasie odleci do Izraela, ale nadal był pełen niepokoju: nie wiedział prawie nic o tym, co zdarzyło się w ciągu ostatnich trzech dni.
Munro patrzył na niego przenikliwie. Nie chciał tego spotkania i bał się go. Ale to była cena, którą musiał zapłacić, by na Walentynę czekała na plaży pod Mamaią zbawcza łódź, która zabierze ją do wolnego świata. Tylko czy będzie miała kogo zabrać? Munro miał wciąż przed oczyma ukochaną kobietę, wychodzącą przez szklane drzwi na moskiewską ulicę i tamtego człowieka w prochowcu, który podążył w ślad za nią.
– Jestem lekarzem – powiedział po rosyjsku. – Pańscy przyjaciele Ukraińcy życzyli sobie, by zbadać pana przed podróżą.
Miszkin wstał, wahając się, co odpowiedzieć. Na pewno nie spodziewał się ciosu wyprostowaną dłonią w splot słoneczny ani puszki z gazem oszałamiającym, która znalazła się pod jego nosem w chwili, gdy próbował złapać oddech. Gaz dotarł błyskawicznie do jego płuc. Nogi Miszkina ugięły się, byłby upadł; Munro chwycił go jednak w porę pod ramiona i delikatnie ułożył na pryczy.
– To będzie działać najwyżej dziesięć minut – ostrzegł cywil z ministerstwa, który obserwował scenę z boku. – Obudzi się z zawrotami głowy, ale wszystko będzie pamiętał. Musi pan szybko działać.
Munro otworzył podaną mu walizeczkę i wyjął z niej pudełko ze strzykawką, watą i flakonem eteru. Umoczywszy watę w eterze przetarł nią skórę na prawym przedramieniu więźnia, uniósł strzykawkę pod światło i nacisnął lekko, by usunąć ostatnie pęcherzyki powietrza. Zrobienie zastrzyku nie zajęło więcej niż trzy sekundy; Miszkin pozostanie pod jego działaniem przez dwie godziny, a więc nawet dłużej, niż to jest potrzebne.
Dwaj Brytyjczycy zamknęli za sobą drzwi i przeszli do celi numer cztery, po której krążył nerwowo w tę i z powrotem Dawid Łazariew. Gaz z rozpylacza podziałał tu równie szybko i skutecznie jak w pierwszym przypadku. Dwie minuty później Łazariew był już po zastrzyku. Cywil towarzyszący agentowi SIS sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i podał mu płaskie metalowe pudełko.
– Zostawię pana teraz – stwierdził chłodno. – Za to mi już nie płacą.
Młodzi porywacze nie mogli oczywiście wiedzieć, co im wstrzyknięto. Była to mikstura dwu narkotyków, które w Anglii noszą nazwy “petydyna” i “hiacyna”, w Ameryce natomiast – “meperydyna” i “skopolamina”. W połączeniu dają one nader szczególne efekty. Pacjent pozostaje przytomny, choć nieco ospały; jest przy tym podatny na sugestie i całkowicie posłuszny poleceniom innych osób. Dodatkowym efektem jest iluzja błyskawicznego upływu czasu. Kiedy po dwóch godzinach mikstura przestaje działać, pacjentowi wydaje się, że ocknął się z parosekundowego omdlenia. Zapomina przy tym kompletnie wszystko, co zdarzyło się w ciągu tych dwóch godzin. I tylko spojrzenie na zegar może mu uświadomić rzeczywisty upływ czasu.
Munro powrócił do celi Miszkina. Pomógł chłopakowi usiąść na pryczy i oparł go o ścianę.
– Cześć – powiedział.
– Cześć – odezwał się zgodnie Miszkin. Znów rozmawiali po rosyjsku, ale tego już Miszkin nie zapamięta.
Munro otworzył blaszane pudełeczko, wyjął dwie połówki długiej kapsułki, podobnej do tych, jakich często używa się na przeziębienie, i skręcił je w całość.
– Powinieneś łyknąć tę pigułkę – podał ją Miszkinowi razem ze szklanką wody.
– Dobra – zgodził się ochoczo tamten i połknął bez sprzeciwu. Teraz Munro wyciągnął z walizki bateryjny budzik, wyregulował go
i postawił na stoliku przy ścianie. Wskazówki ustawione były na ósmą, ale budzik nie chodził. Szkot zostawił Miszkina siedzącego w otępieniu na pryczy i znowu powędrował do celi nr 4. Pięć minut później jego zadanie było skończone. Zapakował swoje akcesoria do walizeczki i opuścił korytarz aresztu.
– Mają być w całkowitej izolacji aż do momentu podstawienia samolotu – oświadczył znudzonemu sierżantowi w pokoju służbowym. – Nikogo nie wolno do nich dopuszczać. To rozkaz dowódcy bazy.
Andrew Drake po raz pierwszy rozmawiał z premierem Holandii, Janem Graylingiem, nie korzystając z pośrednika. Później, po skrupulatnej analizie nagranych taśm, angielscy eksperci lingwiści stwierdzą, że głos ten musi należeć do człowieka pochodzącego z okolic Bradford w Anglii – ale wtedy nie będzie to już miało żadnego znaczenia.
– Oto szczegółowe warunki przyjęcia Miszkina i Łazariewa w Izraelu – mówił Drake. – Najdalej w godzinę po starcie samolotu z Berlina muszą otrzymać gwarancję premiera Golena, że te warunki będą przestrzegane. Jeśli nie będą, postąpię tak, jak gdyby moi przyjaciele w ogóle nie zostali uwolnieni. Warunek pierwszy: obaj zostaną przeprowadzeni z samolotu pieszo przed tarasem widokowym głównego budynku portu lotniczego imienia Ben Guriona. Po drugie: taras ten będzie całkowicie otwarty dla publiczności. Żadnej kontroli dokumentów, żadnego filmowania ludzi na tarasie przez służbę bezpieczeństwa. Po trzecie: jeśli zrobicie jakiś szwindel z więźniami, jeśli na przykład podstawicie na ich miejsce podobnych aktorów, dowiem się o tym w ciągu paru godzin. Po czwarte: na trzy godziny przed przybyciem samolotu do Izraela tamtejsze radio poda publicznie porę przylotu i ogłosi, że wszyscy chętni mogą oglądać scenę powitania bezpośrednio na lotnisku. Ten komunikat ma być ogłoszony w czterech językach: hebrajskim, angielskim, francuskim i niemieckim. To wszystko.
– Panie Swoboda! – Grayling próbował zatrzymać rozmówcę przy mikrofonie. – Zanotowaliśmy wszystkie pańskie życzenia i natychmiast przekażemy je rządowi Izraela. Jestem pewien, że nie będzie żadnych sprzeciwów z ich strony. Ale proszę się jeszcze nie wyłączać. Mam dla pana ważną wiadomość od Brytyjczyków z Berlina.
– Słucham – zgodził się Drake.
– Technicy RAF, którzy przygotowują samolot dla pańskich przyjaciół na lotnisku Gatow, wykryli w czasie próby silników poważny defekt układu elektrycznego. Niech mi pan wierzy, to naprawdę nie jest żaden podstęp. Oni robią wszystko, żeby jak najszybciej doprowadzić maszynę do porządku. Ale może nastąpić opóźnienie odlotu o dwie godziny.
– Jeśli to jest trik, zapłaci za to przede wszystkim pański kraj. To na waszych plażach wyląduje sto tysięcy ton ropy.
– To nie jest żaden trik – powtórzył Grayling z naciskiem. – Przecież pan wie, że w każdym samolocie zdarza się od czasu do czasu jakiś defekt. Pech chciał, że zdarzyło się to właśnie teraz w tej maszynie. Ale naprawią to, może już nawet naprawili. Jeszcze trochę cierpliwości, panie Swoboda.
Drake namyślał się przez chwilę.
– Dobrze, ale za to muszę mieć cztery niezależne potwierdzenia startu od reporterów czterech rozgłośni: Głosu Ameryki, Deutsche Welle, BBC i RFI z Paryża. Wszystko po angielsku, najdalej pięć minut po starcie samolotu.
W odpowiedzi Graylinga dał się wyczuć ton ulgi:
– Natychmiast poproszę dowódcę bazy RAF w Gatow, aby pozwolił reporterom tych czterech stacji obserwować przygotowania do startu i sam start.
– Musi na to pozwolić – powiedział Drake. – A jeśli chodzi o termin, daję wam dodatkowo trzy godziny. Te sto tysięcy ton ropy zaczniemy wypompowywać do morza w południe.
Połączenie urwało się z suchym trzaskiem.
W niedzielę rano premier Beniamin Goleń był, jak zwykle, w swoim urzędzie w Jerozolimie. Szabas już się skończył – zaczął się normalny dzień pracy. W Europie Zachodniej była dopiero ósma, tutaj już dziesiąta.
Zaledwie holenderski premier odłożył słuchawkę po rozmowie ze Swobodą, a już agenci izraelskiego wywiadu Mossad, czuwający w małym mieszkaniu w centrum Rotterdamu, zaczęli przekazywać najnowsze wieści z “Freyi” wprost do Jerozolimy. Przez ponad godzinę okupowali specjalne połączenie dyplomatyczne. Zapis tych raportów i rozmów przyniósł Golenowi jego osobisty doradca do spraw bezpieczeństwa. Premier czytał pospiesznie.
– O co mu właściwie chodzi? – spytał.
– Zabezpiecza się przed ewentualnym oszustwem. Bo to nie byłoby takie trudne podstawić dwóch podobnych ludzi zamiast Miszkina i Łazariewa.
– A więc ktoś tutaj, w Izraelu, ma stwierdzić ich tożsamość?