Выбрать главу

– Tak, ktoś, kto będzie na tarasie widokowym. Najwyraźniej mają i tutaj jakiegoś wspólnika, który zna tych ludzi z widzenia. A bardzo możliwe, że również oni, Miszkin i Łazariew, potrafią tego człowieka rozpoznać.

– I co potem?

– Potem on przekaże zapewne przez rozgłośnie radiowe sygnał, który dla tamtych na “Freyi” będzie oznaczał, że ich przyjaciele rzeczywiście dotarli bezpiecznie do Izraela. Jeśli ten sygnał się nie pojawi, uznają, że zostali oszukani, i zrobią swoje.

– Więc mówi pan, że musi tu być jeszcze jeden? Tu, w Izraelu? Nie podoba mi się to! – zirytował się premier. – Rozumiem, że musimy się zabawić w gościnność i tolerancję wobec tamtych dwóch, ale nikogo więcej nie będę tolerował. Należy poddać cały taras widokowy dyskretnej obserwacji. Jeśli stwierdzicie, że ktoś z tarasu porozumiewa się z więźniami, śledzić go. Pozwólcie mu jeszcze spokojnie przekazać sygnał, potem aresztujcie.

Na “Freyi” ten poranek ciągnął się śmiertelnie wolno. Drake co piętnaście minut przebiegał całą skalę swojego odbiornika, zatrzymując się zwłaszcza na angielskich komunikatach Głosu Ameryki i serwisu światowego BBC. Ich treść była jednak ciągle taka sama: naprawa zepsutego silnika Belfra przedłuża się.

Krótko po dziewiątej wpuszczono na teren bazy Gatow czterech korespondentów, którzy zgodnie z wolą Drake'a mieli być świadkami startu. Pod eskortą żandarmów zaprowadzono ich do kasyna oficerskiego, tam poczęstowano kawą i ciastkami. Mieli stąd bezpośrednie połączenie telefoniczne ze swoimi berlińskimi agencjami, które utrzymywały teraz stałą łączność z głównymi rozgłośniami czterech krajów.

“Cutlass”, “Sabre” i “Scimitar”, ukryte w cieniu krążownika “Argyll”, spokojnie kołysały się na kotwicach. Na pokładzie pierwszego major Fallon zarządził odprawę dla swoich dwunastu komandosów z SBS.

– Musimy liczyć się z tym – powiedział – że władze wypuszczą tych łobuzów z Berlina. Za godzinę lub dwie wystartują, za następne cztery albo pięć będą w Izraelu. Jeśli tak, to nasze tutejsze ptaszki będą próbowały ulotnić się z “Freyi” wieczorem albo w nocy. Na razie nie wiadomo, w którą stronę popłyną, ale pewnie do Holandii. Mają z tamtej strony zupełnie puste morze. Eksperci z Marynarki Królewskiej oceniają, że ten mały oscylator nie może mieć większego zasięgu niż trzy mile. Jak tamci będą już trzy mile od tankowca, saperzy z marynarki popłyną na “Freyę”, żeby rozbroić ładunki. A my wtedy dobierzemy się do tych drani. Tylko od razu zapamiętajcie sobie wszyscy, że Swoboda jest mój! Zrozumiano?

Zgodnym potakiwaniom towarzyszyło parę groźnych uśmiechów. Działanie było dla nich sensem życia. Tymczasem już trzy dni trzymano ich na uwięzi. Jeszcze bardziej zaostrzyło to ich łowieckie apetyty.

– Ich kuter jest znacznie wolniejszy od naszych łodzi – ciągnął Fallon. – Co prawda będą mieli osiem mil przewagi, ale obliczyłem, że i tak dopadniemy ich na cztery mile przed brzegiem. Nimrod i “Argyll” podadzą nam dokładne namiary. Jak będziemy już blisko, włączymy wszystkie reflektory. I wykończymy ich. Dostałem wiadomość z Londynu, że nikt nie chce ich mieć żywych. Nie pytajcie, dlaczego. Może po prostu za dużo wiedzą i lepiej, żeby milczeli. My mamy swoje zadanie… i wykonamy je.

Pięć mil od Fallona komandor Mikę Manning także niecierpliwie liczył upływające minuty. On również słuchał radia, czekając na pomyślną wiadomość z Berlina. Właśnie z radia, po nocy spędzonej w bezsennym oczekiwaniu na straszny rozkaz, usłyszał wiadomość, która całkowicie go zaskoczyła i obudziła nową nadzieję. Całkiem nieoczekiwanie rząd Stanów Zjednoczonych wycofał się z zajmowanego przedtem stanowiska. Nie było już żadnych obiekcji w kwestii uwolnienia tych dwóch z Moabitu; a skoro można ich uwolnić, to nie ma już sensu i potrzeby niszczyć “Freyi”. Ogarnęło go uczucie ulgi; wielkiej ulgi, że morderczy rozkaz jest już nieważny – chyba że… Chyba że znów zdarzy się coś złego. A więc dopóki ci dwaj ukraińscy Żydzi nie postawią stopy na lotnisku Ben Guriona w Izraelu, dopóty komandor Mikę Manning nie zazna prawdziwego spokoju. Nie będzie miał bowiem pewności, czy rozkaz, którego wykonanie zmieniłoby “Freyę” w stos pogrzebowy, stał się rzeczywiście i bezpowrotnie nieaktualny.

Narkotyk, którym Munro naszpikował Łazariewa i Miszkina, przestał działać za kwadrans dziesiąta. Jednocześnie ruszyły zegary, które Munro pozostawił w obu celach. Wskazówki podjęły swoją powolną wędrówkę wokół tarcz. Miszkin potrząsnął głową i przetarł oczy. Był nieco senny, trochę kręciło mu się w głowie. Przypisał to zarwanej nocy. Długotrwały brak snu, zrozumiałe w tych warunkach oszołomienie biegiem zdarzeń musiało dawać się we znaki. Spojrzał na zegar: wskazywał dwie minuty po ósmej. Przypomniał sobie, że kiedy prowadzono ich do cel przez pokój służbowy, na znajdującym się tam zegarze była dokładnie ósma. Przeciągnął się, zsunął z pryczy i zaczai chodzić po celi w tę i z powrotem. Dokładnie tak samo – tyle że z pięciominutowym opóźnieniem – zachowywał się w celi na drugim końcu korytarza Łazariew.

Munro przeszedł do hangaru, gdzie sierżant Barker wciąż jeszcze z uporem majstrował we wnętrzu silnika Belfra.

– Jak idzie robota, panie Barker? – spytał.

Stary mechanik wydostał się z czeluści silnika i popatrzył na cywila z wściekłością.

– Czy mogę spytać, sir, jak długo jeszcze mam tu strugać wariata? Przecież ten silnik jest bez zarzutu.

Munro popatrzył na zegarek.

– Jest dziesiąta trzydzieści. Dokładnie za godzinę zechce pan zadzwonić do pokoju załóg dyżurnych i do kasyna oficerskiego z meldunkiem, że maszyna jest gotowa do startu.

– Rozumiem, sir, o jedenastej trzydzieści – powiedział z rezygnacją sierżant Barker.

W areszcie Łazariew spojrzał znowu na zegar. Wskazywał już dziewiątą, choć więzień był przekonany, że od chwili jego wejścia do celi nie minęło więcej niż pół godziny. Jakoś szybko zleciała ta godzina. – pomyślał, ale nie zdziwił się zbytnio. Wiedział już, że poczucie czasu w więzieniu, zwłaszcza w pojedynczej celi, bywa zawodne. Niezawodne są tylko zegary – więc trzeba im ufać. Ani jemu, ani Miszkinowi nie przyszłoby nigdy do głowy, że te zegary chodzą dwa razy szybciej od normalnych. W ten sposób nadrabiały poprzednią stuminutową bezczynność, by dokładnie o jedenastej trzydzieści zrównać krok ze wszystkimi innymi zegarami w tej części świata.

O jedenastej do burmistrza Berlina Zachodniego zadzwonił z Hagi premier Jan Grayling.

– Co tam się dzieje, panie burmistrzu?

– Nie wiem – odpowiedział z rozpaczą w głosie berliński dostojnik. – Brytyjczycy twierdzą, że już prawie zreperowali ten przeklęty silnik. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie wzięli sprawdzonego odrzutowca Brytyjskich Linii Lotniczych i nie skorzystali z cywilnego lotniska? Przecież zapłacilibyśmy za ten dodatkowy rejs do Izraela, nawet gdyby miało być tylko dwóch pasażerów.

– No cóż – westchnął Grayling – chciałbym tylko przypomnieć panu, że ci szaleńcy na “Freyi” mają zamiar wypompować sto tysięcy ton ropy. Jeśli do tego dojdzie, cała odpowiedzialność spadnie na Brytyjczyków. Takie jest stanowisko mojego rządu.

– W pełni podzielam to stanowisko – padła odpowiedź z Berlina. – I ma pan rację, nazywając to wszystko szaleństwem.

O jedenastej trzydzieści sierżant Barker zamknął pokrywy silnika i zszedł po drabinie na podłogę hangaru. Podszedł do ściennego telefonu i połączył się z kasynem oficerskim. Po drugiej stronie przewodu zgłosił się dowódca bazy.

– Gotowe, sir – zameldował mechanik.

Oficer RAF odłożył słuchawkę i zwrócił się do wszystkich zgromadzonych w pokoju ludzi; byli wśród nich naczelnik więzienia moabickiego i czterej reporterzy radiowi, czuwający przy telefonach.

– Właśnie naprawiono defekt – powiedział. – Za piętnaście minut samolot będzie w powietrzu.

Z okien kasyna widać już było, jak obsługa techniczna wytacza mały, smukły samolot pasażerski z hangaru. Po chwili dwaj piloci weszli na jego pokład i uruchomili silniki. Naczelnik więzienia ruszył na posterunek żandarmerii, by osobiście zawiadomić więźniów, że za chwilę odlatują. Kiedy oznajmił tę nowinę, jego zegarek wskazywał 11.35. Tę samą godzinę wskazywały zegarki w celach.

Obaj więźniowie, wciąż milczący, pomaszerowali pod eskortą do podstawionego pod barak aresztu land-rovera i razem z Niemcem z Moabitu pojechali przez płytę lotniska do czekającego na nich odrzutowca. Wspięli się do niego po schodkach, nie oglądając się nawet; za nimi wszedł do samolotu jeszcze sierżant sztabowy RAF – trzeci i ostatni już pasażer Belfra w locie do Izraela.

O 11.45 podpułkownik Jarvis zwiększył do maksimum obroty obu silników. Belfer szybko i lekko oderwał się od pasa startowego lotniska Gatow. Prowadzony przez wieżę kontrolną skierował się wprost w południowy korytarz powietrzny Berlin – Monachium i wkrótce zniknął z oczu ludzi pozostałych na lotnisku.