Ojciec Hiacynt wreszcie wylądował na plaży i wrócił do swego grajdoła. Artyście, którego poznał podczas świątynnej twórczości, podał dłoń.
– Panu udało się rozbawić towarzystwo?
– Opowiadałem dowcipy z cyklu „sekretarz partii na mównicy".
– Chętnie bym usłyszał.
Malarz jął naśladować mówców z talentem parodysty – przy każdym zdaniu inna mimika, tonacja i gest. W połowie kwestii robił pauzę, aby pointa wypadła bardziej wyraziście:
– Towarzysze, staliśmy nad brzegiem przepaści (pauza) na szczęście dziś jesteśmy o krok dalej! Szanowni zebrani, muszę stwierdzić samokrytycznie, że gdzie my jesteśmy, nic się nie udaje (pauza) niestety, nie możemy być wszędzie! Obywatele, to prawda że straciliśmy orientację (pauza) lecz mamy chociaż odwagę podążać niezłomnie naprzód! Drodzy emeryci, zaprzeczam kłamstwu, że przed wami brak jasnych perspektyw (pauza) tak starzy jak dziś nie będziecie już nigdy!
– Z kazań też dałoby się wyłowić sporo perełek nonsensu. Logika, nad czym boleję, nie jest najmocniejszą stroną współczesnych agitatorów – stwierdził bezstronnie zakonnik nakładając habit.
Z uwagi na przypadłość Artysty, do miasta wracano żółwim krokiem, gawędząc o przyziemnych sprawach. Słońce chyliło się ku zachodowi, przydrożne jabłonie otwierały pąki kwiatowe. Za plecami zostało jezioro i wrzask dzikich kaczek.
O wspomnianej wyżej sympatycznej porze dnia i roku, gdy wszelkie stworzenie chwali Pana, a bogobojni obywatele, odmówiwszy modlitwę, zasiadają do wieczerzy – szatan stanął na drodze prostolinijnego księdza Pyrki. Urlopowany z powodu rozgłosu, jakiego nabrała przedwczesna okupacja szkoły, wrócił z zasłużonego wypoczynku i proboszcz zlecił mu kolejną odpowiedzialną misję. Powinien mianowicie odwiedzać mieszkania tych parafian, którzy lekce sobie ważyli katolickie powinności, by słowem bożym wzruszyć sumienia nieszczęsnych i sprowadzić ich na powrót do owczarni. Serce młodego kapłana przepełniała gorliwość, wziął się więc raźnie do, dzieła. Wkrótce z pomocą dyspozycyjnych wiernych sporządzona została czarna lista zbłąkanych owieczek, a mnogość ich nieprzebrana, a hardość ich przerażająca.
Dopiero wówczas ksiądz Pyrko zrozumiał, jaki ogrom pracy spadł na jego barki. Nie uląkł się trudu, ani nie zaniedbał koniecznych przygotowań. Przez tydzień pościł, czas trawiąc na modlitwach, lekturze dzieł Ojców Kościoła, czynieniu notatek, by mogły go wspomóc gdy tradycyjna argumentacja zawiedzie, początki okazały się trudne. Owszem, w kilku domach przyjęto go po chrześcijańsku poczęstunkiem, a w oczach gospodarzy znalazł okruch skruchy, lecz w innych zatrzaśnięto drzwi przed nosem. Trafił na chama, co zwymyślał go od żebraków i rzucił pogardliwie banknot, zresztą o zawstydzająco niskim nominale. Natknął się nawet na świadka Jehowy; ten wygłosił tyradę o Armagedonie tudzież końcu świata, a do księdza zwracał się grubiańsko per „fałszywy proroku".
Nic dziwnego, że gdy dotarł do przytulnej willi, ukrytej w zadbanym ogrodzie, ogarnęło go przeświadczenie, iż tutaj znajdzie ludzi inteligentnych, podatnych na jego wywody. Na parterze lokatorzy świecili nieobecnością, natomiast drzwi piętra otwarła niewiasta o miłej powierzchowności, skwapliwie zapraszając do środka. Nie wiedział, biedaczysko, że wpada w szpony niejakiej Pelagii, niby-żony rudowłosego brygadzisty Benjamina, który w tym czasie u sąsiadów przegrywał zaskórniaki w pokera. Posadziła gościa na kanapie i obskakiwała z podejrzaną gorliwością:
– Ksiądz utrudzony, proszę skosztować serniczka domowego wypieku. Naparstek wiśnióweczki dobrze zrobi, błagam, bez krępacji. Oto kawusia po gruzińsku, moja specjalność. Tę bombonierę przywiózł znajomy z Holandii, same pyszności: owoce z likierem w czekoladzie. Dosłownie rozpływają się w ustach! Poczuję się urażona, jeśli ksiądz nie spróbuje.
Pił i jadł co mu podsuwano, podczas gdy gospodyni, przeprosiwszy za niestosowny strój (szlafrok) ubrała w przyległym pokoju wizytową sukienkę seledynowej barwy: przód z dekoltem do pępka, tył bez pleców. Poprawiła makijaż, czarne włosy dotąd upięte spłynęły na ramiona. Skropiwszy się obficie jaśminowym perfum, wróciła do gościa. Odurzający zapach, wszechobecna golizna, bo siadając obok duchownego odsłoniła również kolana, lubieżne spojrzenia piwnych oczu – wszystkie te perfidne damskie sztuczki oszołomiły księdza Pyrkę. Przymknął skromnie powieki, szepcąc „Kto się w opiekę odda Panu swemu… " W pewnej chwili chrząknął nawet, chcąc wyjawić nabożny cel wizyty, lecz rwący potok niewieściej wymowy zamknął mu usta:
– Przyznam się, że tak przystojny mężczyzna nie bywał W tych progach. Nigdy. Ach, ksiądz ma piękne włosy, w dotyku jak aksamit. Ta skóra zdumiewająco delikatna! Wschodnie narody twierdzą, że dłoń mówi wszystko o charakterze człowieka, muszę przyznać rację, jasne, te wysmukłe palce, stworzone do pieszczot… Ileż to kobiet zostało osieroconych przez uosobienie męskości, które mnie tak niespodziewanie nawiedziło! Strach pomyśleć o licznych dziewczątkach, łkających z pragnienia przed kratą celibatu…
Sypała komplementami a każdy ze stosownym gestem: gładziła włosy, szyję, dłoń, przysuwając się wciąż bliżej, dzwony wychylały się z dekoltu wstrząsane spiesznym oddechem, żar jej uda palił przez odzienie. Dostrzegłszy zaś, że w miejscu pożądliwie obserwowanym z sutanny zaczyna się robić namiot – krzyknęła triumfalnie „ha!" i kilkoma wprawnymi ruchami zerwała z ciała szatę duchowną. Szwy pękały, bielizna fruwała, a ksiądz Pyrko – gdy mimo żarliwych westchnień Anioł Stróż nie przyleciał z odsieczą – popadł w letarg. Zniknęła granica między snem a jawą, zatarła się cezura między duszą a ciałem. W zwichrowane jestestwo wikarego wtargnął diabeł, podpowiadając mu co ma czynić; wiadomo zaś z uczonych ksiąg, że w tej materii moce piekielne dysponują pomysłowością przekraczającą ludzkie wyobrażenia.
Tymczasem rudowłosy Ben, przegrawszy w pokera nie tylko gotówkę lecz także przyszłe pobory, wrócił wściekły i głodny do domu. W kuchni smażył jajecznicę, gdy z sypialni dobiegły go niedwuznaczne pojękiwania. Pelagia znowu się kurwi – pomyślał, nie przestając mieszać na patelni. Dopiero gdy zaspokoił pierwszy głód, obudziła się w nim ciekawość, kogo też sobie ta wywłoka dziś przyhołubiła. Zajrzał przez dziurkę od klucza i krew uderzyła mu do głowy, dostrzegł bowiem na oparciu krzesła sutannę. Ryknął jak raniony zwierz, kopniakiem otwarł drzwi i z kijem od miotły w garści wtargnął do środka.
– Ty zdziro! W moim mieszkaniu z klechą?! Zaczął bezlitośnie okładać obnażone ciała; kij szybko się połamał, więc uruchomił potężną pięść.
– Zbrodniarzu, księdza bijesz! – stękał przejęty zgrozą i bólem wikary, zasłaniając się lewicą przed ciosem, a prawicą chroniąc narząd męski.
Pelagia, owinięta prześcieradłem, skoczyła na krzesło i z wyżyn obrzucała Bena subtelnymi wyzwiskami:
– Ty troglodyto! Ty chamie jaskiniowy! Ty ruda małpo!
Duchowny drogę do wyjścia miał odciętą. W przypływie desperacji, gdy brygadzista jemu pofolgował by dołożyć Pelagii – porwał sutannę i dał susa oknem. Spadł na zagon róż. Z przeraźliwym wrzaskiem wyrwał się z gęstwiny kolców, okrył nagość i pokuśtykał do plebani, Bogu dziękując, że uszedł z opresji cało, a litościwy mrok ukrył go przed oczyma przechodniów.
Proboszcz ręce załamał na widok wchodzącego.
– Synu, wyglądasz jak półtora nieszczęścia: sutanna porwana, bez guzików, siniaki, krew… Chryste Panie! Wypadek? Napad?
– Zgrzeszyłem. Myślą, mową i uczynkiem. Bóg ukarał… – oczy wikarego wypełniły się łzami.
– Wymyjesz się i przebierzesz. Draśnięcia zajodynuj. Potem wysłucham spowiedzi -zadecydował doktor teologii po namyśle.
Tegoż wieczoru, gdy wszystko zostało wyznane, gdy oznajmił winowajcy ego te absolvo, a ten ucałował stułę i pełen skruchy oddalił się na spoczynek – ksiądz Maciąg długo rozmyślał. Żeby zgrzeszył z jakąś nadobną a dyskretną wdówką, można by zrozumieć, ale z tą flądrą Pelagią? Niepojęte są wyroki boskie, kierujące naszymi krokami. Zaiste, zatrważająca jest przebiegłość szatana i perfidia, z którą rozpościera swe sieci by wykorzystać ludzką słabość. Z taką heterą, któżby się spodziewał?