– Nie chodzi o moje poglądy, tylko o stanowisko partii.
– Co w waszym rozumieniu jest równoznaczne. A przecież właśnie wasza publicystyka patronuje rozbijackim strukturom, głosi pochwałę kapitalizmu i, żeby było śmieszniej, rehabilituje dogmatyków z lat pięćdziesiątych, którzy za swe zbrodnie powinni gnić w więzieniu.
– To jest demagogia! – oburzył się redaktor, rzucając długopisem o stół.
– Takie są fakty. Siedzicie okrakiem na barykadzie, zerkacie w prawo, a wierzgacie w lewo: oto istota rzeczy.
– Nie pozwolę siebie obrażać!
– Przepraszam, powinienem docenić subtelność charakteru mego oskarżyciela. Jego zdumiewającą troskę, by nie narazić się zachodnim kolegom po piórze. Nie ważna społeczna istota konfliktów w kraju, ważne natomiast, co o nich mówią za granicą. Z taką busolą można tylko polski okręt wprowadzić na mieliznę albo roztrzaskać o skały.
– Skończyliście?
– Jedno zdanie. Ponieważ zjazd wybierze władze, również nowy skład Centralnej Komisji Kontroli, proponuję, by moja sprawę odłożyć.
– Jestem przeciw! – stwierdził stanowczo Krabuś.
– Czyżby redaktor obawiał się, że przepadnie w głosowaniu?
Pytanie zawisło w próżni. Śliwa z kąta dobył swój rekwizyt, rozpakował. Ułomek drzwi prezentował się okazale, zwłaszcza napis „Śmierć komunie"; powiało spalenizną.
– Prezent dla towarzysza delegata -wyjaśnił – niech sobie postawi na biurku. Będzie przypominał wizytę w naszym miasteczku i pewnego lewaka, którego dziś w nocy omal nie sfajczono żywcem wraz z rodziną.
Przewodniczący kazał Śliwie wyjść na korytarz ponieważ zespół musi się naradzić. Siadł opodal popielniczki i zapalił fajkę. Spoza drzwi dochodziły podniesione głosy, trwała zażarta dyskusja. Na parapecie okna harcowały wróble. Czemu uczepili się właśnie mnie -myślał. Widocznie towarzysze w stolicy potrzebują pretekstu, by ukazać swe liberalne oblicze. Opiszą, potępią, odetną się od betonu w Trzydębach, podziwiajcie narody jakie duszyczki nieskazitelne, chrześcijańskiej pokory pełne. Walą ich w jeden policzek, a oni czym prędzej podstawiają drugi. Pomoże im jak umarłemu kadzidło.
Do tej pory nie zastanawiał się głębiej nad znaczeniem tego, co robi. Bieg wydarzeń narzucał normy postępowania, wybór istniał tylko między biernością, a przeciwstawieniem się zjawiskom szkodliwym – jego zdaniem – dla kraju, w sposób najskuteczniejszy. Nie próbował kwalifikować swych decyzji, żołnierz na pierwszej linii frontu również kieruje się jednym przykazaniem – musi walczyć, jeśli chce przetrwać i przyczynić się do zwycięstwa; obce są mu kalkulacje sztabowców. Dopiero dzisiaj zrozumiał, że postawa takich jak on szeregowych członków partii, ma wymiar polityczny sięgający poza jego parktykularny horyzont.
Otwarły się drzwi i wypadł Krabuś. Złość wykrzywiła mu rysy, nie zauważył, że prochowiec trzyma za kołnierz a poły omiatają posadzkę. Nie zaszczyciwszy delikwenta spojrzeniem popędził do wyjścia.
– Redaktorze! – krzyknął za nim majster. – Zapomnieliście zabrać mój prezent. Śliwę zaproszono do środka.
– Zespół orzekający nie znalazł podstaw, by towarzysza wydalić z partii – oświadczył przewodniczący w pstrokatej koszuli. – Zważywszy jednak, że niektóre wasze poczynania byty. jak by to określić… dość śmiałe, a z uwagi na konsekwencje powinny były być uzgodnione przynajmniej z Komitetem Miejskim PZPR, zespół postanowił wymierzyć towarzyszowi najniższą statutową karę, upomnienie. Po roku kara będzie zatarta. Tyle.
– Dziękuję – wykrztusił Śliwa. – Muszę przemyśleć sprawę.
– Pozwolicie, towarzyszu Śliwa, że uścisnę wam dłoń? – przewodniczący wyszedł zza stołu z wyciągniętą prawicą. '- Dawno chciałem was poznać, jakoś zabrakło okazji.
Pożegnał się przyjaźnie z wszystkimi. Ogarnął go gwar ulicy. Przeszedłszy ruchliwe skrzyżowanie, dał nura w zieleń parku, tu mógł odetchnąć pełną piersią. Skierował się w stronę Zajazdu Pod Mieczem…
Właścicielem był jowialny grubas, a w roli kelnerki występowała jego połowica, Kleopatra, nie ustępująca mu pod względem tuszy, z obliczem ozdobionym nochalem przypominającym raczej motykę niż organ powonienia egipskiej królowej. Grubas w zamierzchłych czasach był dyrektorem poważnej firmy; posadę stracił w wyniku kontroli ministralnej, która udowodniła mu permanentne obchodzenie obowiązujących durnych przepisów. Fakt, że czynił to dla dobra przedsiębiorstwa, nie został uznany za okoliczność łagodzącą, więc plunął na państwową posadę i włączył się w szeregi prywatnej inicjatywy.
– Cześć, kapitalistyczny krwiopijco – powiedział Śliwa na powitanie.
– Czołem, zakało proletariatu – odparł grubas. -•- Coś pustawo w twojej spelunce.
– Bywalcy pobiegli się gapić na marsz głodowy.
– Jaki znów marsz?
– Pod hasłem „IX Zjazd PZPR to głód", jeśli chcesz, koniecznie wiedzieć.
– Ze względu na swoją tuszę powinieneś kroczyć w czołówce, pod transparentem „Żądamy schabowego z kiszoną kapuś-tą"…
– Dlaczego właśnie z kapustą?. Ogórek małosolny nie wystarczy?
– Może być ogórek. Ten cyrk przestaje być śmieszny. Dawaj piwo, zanim szlag mnie trafi. Grubas przechylił się przez kontuar:
– Okazja, możesz się wyspowiadać, grzeszniku. Pod oknem siedzi mnich, widzisz?
– A, znajomek. Pogadam z nim.
Ojciec Hiacynt, na widok zbliżającego się majstra, zachęcił zamaszystym gestem do zajęcia miejsca.
– Sądząc po grobowej minie, los ostatnio nie był łaskaw dla pana, panie Śliwa.
– Trudno zaprzeczyć. Oberwałem tu i ówdzie.
– Moja szczęśliwa gwiazda również znika za horyzontem. Ksiądz proboszcz wyzwał mnie na dysputę teologicznej natury. Jeżeli wypadnie nie po jego myśli, opuszczę Trzydęby i zamknie się za mną furta klasztoru. Siedzę w tym przytulnym miejscu, rozmyślając o zawiłych sprawach tego łez padołu, a w duszę wkrada się zwątpienie. Marność, marność, nic tylko marność. Mam na myśli ludzką szamotaninę – owo odkrywanie prawd dawno odkrytych, pogoń za nieosiągalnym ideałem, szukanie źródeł zła poza własnym wnętrzem, by usprawiedliwić nikczemność swoich czynów. Nie otrzymałem tak gruntownej edukacji jak ksiądz doktor Maciąg, lecz długie lata trawiłem w bibliotekach, by zgłębić mechanizmy rządzące ludzką zbiorowością, wzlotami i upadkami kultur na różnych kontynentach, w czasach pradawnych i nowszych. Nihil novi sub sole, panie Śliwa, wszystko już było, dzisiejszy świat jest tylko lekko podmalowaną kliszą zamierzchłych epok.
Ze stosu czasopism, leżących obok szklanki piwa, dobył jakiś tytuł i przekartkował.
– Proszę posłuchać tekstu pióra współczesnego felietonisty: Podczas masowych wieców odbywało się pranie cudzych brudów i wybielanie własnych, między tłumami krążyli samozwańczy odnowiciele, na mównice wdzierali się nawiedzeni prorocy, wieszcząc koniec świata i gniew boży. Słuszne hasła mieszały się z ordynarną prywatą. Niedowiarkowie leżeli krzyżem przed ołtarzem, a bogobojni opluwali świętości. Rozpadały się jedne mity, a powstawały inne – białe stało się czarnym, a czarne zalśniło bielą…
– Trafna charakterystyka obecnych wydarzeń w Polsce.,
– Czy tylko? Słyszę tu słowa starożytnych autorów, świadków upadku Cesarstwa Rzymskiego. Tak pisali średniowieczni kronikarze, widząc Europę wstrząsaną ruchami religijnymi, które zwieńczyła Reformacja. To głos publicystów Rewolucji Francuskiej lecz także jęk trwogi intelektualistów, porwanych w tryby bolszewickiego przewrotu. Jeśli spojrzeć ż perspektywy wieków, przemiany w Europie wschodniej, dziejące się na naszych oczach, przemiany które swoje apogeum osiągną, jak sądzę, za lat kilka, będą tylko czkawką po minionych kataklizmach.