Długie milczenie przerwał wreszcie ksiądz Maciąg. Ascetyczna twarz poczerwieniała, rozwierał i zaciskał palce jakby dusił wroga, słowa cedził przez zaciśnięte zęby:
– Miałem cię dotąd za nieszkodliwego durnia, mnichu. Odtąd będę nienawidził. Z głębi serca. Plugawisz naszą wiarę świętą. Stajesz po stronie odstępców i ateistów.
– Który z nas ją plugawi swoim postępowaniem, rozsądzi wkrótce Najwyższy. Ja Sądu Ostatecznego się nie obawiam. Jeśli zaś o ciebie chodzi, rozumiem, oddałbyś mnie chętnie w łapy inkwizytora, aby zdrożne myśli wypalił ogniem i żelazem. Nic łatwiejszego, zwróć się do Sejmu, który dziś jedni nazywają kuźnią demokracji a drudzy kaźnią swobód obywatelskich. Znajdziesz posłów przepojonych duchem Świętego Oficjum, oni dekret o powołaniu odpowiedniego urzędu przygotują błyskawicznie. Wzory są gotowe, wystarczy odwołać się do pism papieża Innocentego III z przełomu XII i XIII wieku. Jeśli zechcesz, wyszukam ci adresy panów Jurka, Niesiołowskiego, Piotrowskiego, Łopuszańskiego i paru innych. Zaś ateistów nie wypominaj, winieneś im odrobinę szacunku. Są neutralni, bo nie wierzą ani w niebo, ani w piekło; ty przecież gorliwie wojujesz z czartem i chyba nie chcesz zepchnąć ich do obozu wroga?
Po chwili, nie doczekawszy się odpowiedzi, dodał:
– Rozumiem, żeśmy nasz dyskurs o mocach piekielnych wyczerpali. Mogę tylko westchnąć: niech Bóg miłosierny oświeci umysły wasze. Amen.
Wstał, ukłonił się i przysłoniwszy kapturem łysinę wyszedł, a ksiądz Kurowski podreptał za nim. Proboszcz wpatrywał się tępo w puste krzesła, aż zaniepokojony Pyrko ujął go pod ramię i wyprowadził w stronę sypialni. Długo nie mógł zasnąć, czuł się l poturbowany na duszy i ciele. Oczekiwał łatwego zwycięstwa j w dzisiejszym pojedynku, tymczasem ostatnie słowo miał ten mnich niedokształcony, przybłęda żebracza, skowronek świętego Franciszka, oby go kot pożarł. Odeślę do klasztoru, niech się | wymądrza wśród konfratrów. Już oni nauczą go szacunku dla zwierzchności, albo przepędzą na cztery wiatry. Na rozstajne drogi, won, niech zginie jak kamień w wodzie. Przestanie mącić owieczkom w głowach.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Musimy odbyć podróż w czasie, przeskoczyć jednym susem z roku 1981 do roku 1991, aby zaspokoić natrętną ciekawość, co też porabiają nasi znajomi, przeniesieni w inną konstelację polityczno-obyczajową. Jeśli zostanie podniesiony zarzut, że manipulacji czasowej dokonujemy wyłącznie dlatego, by ominąć stan wojenny, którym owa dekada została napiętnowana – to odeprzeć go łatwo. Przecież wybitne osobistości różnego kalibru głoszą obecnie, że przed ich pojawieniem się na firmamencie Trzydęby przypominały grząską topiel, porośniętą jeno paprocią i czerwonym gwiezdnikiem, a nieszczęśni tubylcy skazani byli na spożywanie muchomorów i ruskiego zioła, co doprowadziło do wyludnienia miasteczka oraz powszechnego zdziczenia. Nic dodać nic ująć.
Tu dygresja. Podobnie rozumował Melchior zwany Kuternogą. Doszedłszy wieku młodzieńczego utrzymywał uparcie, że zanim się urodził, świat nie istniał. Wmawianie weń jakoby miał matkę, lub co gorsza jakąś babkę zrodzoną podobno przez prababkę – jest podstępnym kłamstwem; on pojawił się samorzutnie, a wraz z nim wszystkie otaczające go przedmioty, pojazdy, czworonogi. Zaczepiał spokojnych przechodniów, wołając: „Ja ciebie zrobiłem!", „Tyś moim dziełem!" albo jeszcze inaczej. Litościwi ludzie odwieźli go do psychiatry, który stwierdził zaawansowany debilizm i wsadził biedaka do domu bez klamek, gdzie wkrótce dokonał żywota. Koniec dygresji.
Z drugiej strony, zważywszy iż pewne elementy życiorysów muszą być przez tok wydarzeń ujawnione (co wymagałoby nużącej retrospekcji) odfajkujemy skrótowo dekadę w tym rozdziale i będziemy mieli święty spokój. A więc:
Adam Rak wygrał niespodziewanie konkurs na dyrektora Wytwórni Nocnych Naczyń Wielokrotnego Użytku, w której był dotąd zatrudniony na podrzędnym stanowisku. Udało mu się kupić kilka nowych maszyn, pijaków z Bukowskim na czele wyrzucił, inżyniera Kajdyra przekazał prokuratorowi. Na taśmę wprowadził nowe wzory nocników: owalne, kwadratowe, sześciokątne, stożkowe, wklęsłe i wypukłe. Odznaczały się pastelową kolorystyką i malunkami w stylu disneylandu. Produkcja szła pełną parą, a zbyt okazał się ogromny. Tak bowiem człowiek jest skonstruowany, że nie bacząc na wszelkie wichry dziejowe – jeść i wypróżniać się musi.
Poza tym ruch kadrowy w firmie ograniczył się do dwóch osób. Wywieziony na taczkach majster Śliwa wrócił na swoje dawne stanowisko, natomiast przewodniczący „Solidarności", Maciaruk, został internowany. Po trzech dobach, trzech godzinach i trzech minutach zwolniono go, lecz Rak odmówił ponownego przyjęcia do pracy. Oświadczył krótko i węzłowato:
– U nas przestali płacić za gardłowanie. Idź pan sobie rozrabiać u prywaciarza. Maciaruk z rady skorzystał i zatrudnił się u ogrodnika Świderskiego przy uprawie pomidorów. Z dwóch względów był to czyn heroiczny – pracodawca okazał się wymagającym nerwusem, a w porze zbiorów otaczała działacza agresywna czerwień owoców, natarczywie przypominająca komunę, panoszącą się na zewnątrz szklarni.
W drodze do domu Śliwa mijał ogrodnictwo Świderskiego. Ilekroć dostrzegał swego antagonistę, pozdrawiał go grzecznie:
– Szczęść Boże, panie Maciaruk. Pomidorki dojrzewają?
Stan wojenny w Trzydębach objawił się w postaci porucznika i trzech szeregowców. Przyjechali gazikiem, zakwaterowano ich w ratuszu. Zima wówczas była tęga, śnieg walił z pochmurnego nieba bez litości, popędzany wiatrem. Telewizyjne prognozy pogody brzmiały jak komunikaty z placu boju: szosy nieprzejezdne, pociąg utknął w zaspach, pasażerów ewakuują śmigłowce, pierwsze ofiary białej śmierci, tragiczny karambol na autostradzie. I tak dalej, a wszystko ilustrowane zdjęciami podbiegunowego krajobrazu.
Żołnierze wraz z milicjantami, odziani w służbowe kożuchy, początkowo patrolowali ulice regularnie, potem coraz rzadziej, bo porucznika poderwała Pelagia i całymi dniami przesiadywał u niej. Zaprzyjaźnił się nawet z rudowłosym Benjaminem, w którym kiełkowała nadzieja, iż żona zechce zostać panią oficerową, wreszcie da zgodę na rozwód i wyniesie się z mieszkania w odległe strony. Wspólnie gapili się w mały ekran a czasem, przy obfitszym poczęstunku, Ben brał gitarę i wyśpiewywał różności.
Niestety, zima się skończyła, gazik wraz z załogą ukradkiem wycofał się do garnizonu a powrócił koszmar. Otóż Pelagia zaczęła gorliwie odwiedzać brata badylarza, chociaż dotąd bliższych kontaktów z nim nie utrzymywała, z uwagi na niechęć bratowej. Zdaniem tej pobożnej niewiasty nader swobodne obyczaje Pelagii wołały o pomstę do nieba; ilekroć dostrzegła jej wypacykowane oblicze, dziwiła się:
– Jeszcze piorun nie strzelił w twoją wściekłą cipę? Pewnego razu Świderski przyłapał siostrunię, gdy z Macia-rukiem tarzała goliznę po sadzonkach w celu rozpustnym.
– Ty wywłoko! – wrzasnął aż szkło szklarniowe zabrzęczało. – Dupą plony mi niszczysz?
Wyrzucił brutalnie Pelagię za płot oznajmiwszy, że jeśli ośmieli się kiedykolwiek pojawić w posiadłości, wyszczuję ją psami. Natomiast terminator ogrodniczy uderzony został po kieszeni; potrącił mu czterdzieści procent poborów za straty rzeczowe, a dalszych dwadzieścia za straty moralne. Maciaruk próbował bronić się Kodeksem Pracy i różnymi paragrafami, no pewnie, gdyby wsiadł mu na pensję dyrektor Pewnusi, miałby zaraz strajk protestacyjny, o petycjach do Sejmu i ONZ nie wspominając. Świderski tylko rechotał, gdyż wyższość sektora prywatnego nad państwowym ujawniła się bez obsłonek:
– Maciaruk! Nie podskakuj, bo wyciepnę na zbity pysk i będziesz sobie trawkę skubać po połoninach.
Wobec niesprzyjających okoliczności musiał spotykać się z Pelagią w jej sypialni, co przepełniło Benową czarę goryczy: najpierw palant wyświęcony, teraz kutas niezależny i samorządny. Zapachniało mordem, wątek kryminalny wisiał na włosku. Lecz oto na scenę wtargnęła Siła Wyższa w osobie niejakiego Pierangelo, turysty włoskiego, który zabłądził w dzikich ostępach słowiańskiej krainy, trafiając pechowo do Trzy-dębów. Zatrzymał się parę dni, gdyż jego fiat ritmo wymagał niezbędnej naprawy. Pelagia okazji nie przegapiła i oczarowany jej wdziękami podróżnik uwiózł damę do słonecznej Italii.