Gdy Piotr przyszedł rano do szkoły, malarz już siedział na rusztowaniu, w poplamionym farbami kitlu i berecie przekrzywionym na jedno ucho. Pędzel wędrował od słoików z przygotowanymi farbami ku ścianie i z powrotem, a dzieło wyłaniało się z chaosu barw i kształtów.
– Witam Artystę – powiedział – konie wyszły wspaniale, bestie apokaliptyczne ani się umywają do pańskiego zaprzęgu. Woźnica krasnoarmiejską czapę zgubił?
– Włos mu się zjeżył na widok księdza Skorupki, a kudły ma długie, to nakrycie głowy odfrunęło.
– Kulomiot bez obsługi?
– Właśnie obsadzam stanowisko. Zgodnie z sugestią twego ojca, młody człowieku, zajmie je diabeł.
– Czarny?
– Uchowaj Boże! Wprawdzie ludowa tradycja preferuje czerń jako materialną powłokę złego ducha, lecz ten kolor kojarzy się natarczywie z sutanną, jest więc niesłuszny ideologicznie. Sfery kościelne zalecają twórcom, by szatan występował zawsze w czerwieni, co ma wywołać słuszne ideologicznie skojarzenie ż komuną.
– Mnie czerwień przywołuje na myśl szaty kardynalskie.
– Cierpisz na polityczny daltonizm, mylisz purpurę watykańską z robotniczym czerwonym sztandarem. Tego błędu nie popełnia pan burmistrz Maciaruk. Powiadają, że zakazał ogrodnikowi Świderskiemu hodować czerwone tulipany; podobno są znakiem rozpoznawczym dla utajonych komuchów. Czujesz ewangeliczną życzliwość wobec bliźniego, a typek wetknął tulipana w butonierkę i twoja życzliwość okazuje się źle ulokowana. Albo zapraszasz łotra na imieniny, a ów przynosi pani domu cały bukiet trefnych kwiatów. Jak powinna nieszczęsna zachować się wobec oczywistej prowokacji? Wezwać policję, czy szepnąć konspiracyjnie: Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! Ot, dylemat towarzyski.
– Mogę sobie wyobrazić sytuacje jeszcze groźniejsze. Podrywa cię dziewczyna, która poczuła nieodpartą wolę bożą Dajesz się zaciągnąć do łóżka, sięgasz gdzie wzrok nie sięga, a tu majtasy mienią się czerwienią. Katolik – patriota salwował by się zapewne ucieczką, lecz przeciętny rodak? Popełnia czyn nierządny z kuciapką bezbożną, pogrążając się w pułapce antykoncepcyjnej; grzeszy przeciw Stwórcy i senatowi Rzeczypospolitej w ogólności, a posłowi Niesiołowskiemu w szczególności.
– Przyznasz, zacny pedagogu, że historia żywi się plagiatami. Nowa władza najpierw zwalcza symbole starej – portrety pomniki, nazwy – potem tępi faktycznych lub domniemanych aktywistów dawnego reżimu, wreszcie zaczyna wyszukiwać wrogów we własnych szeregach. Wówczas skłócone i zastraszone pospólstwo jednoczy się podnosząc bunt, władzę obejmują kolejna ekipa i rusza śladem obalonej siły. Ta kołomyjka trwa od zarania dziejów, nie powinniśmy więc załamywać rąk. Panta rei. A diabełka zrobimy czerwoniuśkiego, jak sobie życzy jego proboszczowska wielebność. Odnoszę wrażenie, że pan, panie Piotrze, nie darzy nadmiernym szacunkiem księdza Pyrko?
– Nie cierpię fanatyków.
– A ja podziwiam go za zdumiewającą wszechstronność. Jest gorliwym urzędnikiem Pana Boga, to raz. Weryfikuje, które osoby mogą zajmować funkcje publiczne, a dla których dobrodziejstwa demokracji pozostaną niedostępne, to dwa. Odpuszcza grzechy parafianom, a trzydębianie do cnotliwych nie należą – dzieło iście syzyfowe, to trzy. Dba o moralność zwalczając prezerwatywy, usuwanie ciąży, stosunki przerywane i wszelkie podobne postkomunistyczne zboczenia, to cztery. Odkrył w sobie powołanie mecenasa sztuki i umie je dialektycznie łączyć z obowiązkami cenzora, to pięć. Kapłan-omnibus.
Snując swoje dywagacje, malarz ani na moment nie przerwał pracy, pędzel uwijał się gorliwie a diabeł materializował się za kulomiotem, wymierzonym w bohaterskiego księdza Skorupkę. Wredna gęba, zwieńczona rogami, wyrażała ekstatyczną radość, że klecha zostanie ustrzelony.
– Jakże tu nie podziwiać ludowej mądrości – zauważył Piotr – która kazała przyprawić czartu kopyta tylko na kończynach dolnych, a górne opatrzeć szponami. Kopytem nie mógłby nacisnąć spustu.
– Słusznie. Wskutek niewłaściwego doboru detalu anatomicznego straciłby naród szansę na pozyskanie kolejnego świętego, jestem bowiem przekonany, iż nasz bohater zostanie beatyfikowany podczas następnego nawiedzenia ojczyzny przez Starszego Pana z Watykanu, jak mawia mnich Hiacynt.
Do holu wkroczyła pani dyrektor Czos-Pałubicka. Podczas uniwersyteckich studiów dała się poznać jako wytrwały parazytolog i odtąd na otaczających ją ludzi spoglądała niby na okazy, dające się jednoznacznie skodyfikować, spreparować i utrwalić w odpowiedniej gablocie pod właściwym numerem katalogowym. Wywodziła się z podlaskiej szlachty szaraczkowej, z czego była równie dumna jak z dyplomu. Mawiała:,,my, arystokraci…" albo „my, inteligenci…" albo „my, kombatanci…" To ostatnie określenie słusznie jej przysługiwało, gdyż przed wprowadzeniem stanu wojennego zdążyła uczestniczyć w jednym zebraniu „Solidarności" a po objęciu władzy przez dawną opozycję, na jej stanowcze żądanie, kurator wyrzucił ze szkoły Piotrowską. Uzasadnienie napisała osobiście:
Nomenklaturowa dyrektor Piotrowską utraciła społeczne zaufanie jako osoba doszczętu zdemoralizowana i destrukcyjny element postkomunistyczny. Przeprowadziła nadanie naszej szkole imienia króla świętobójcy. Zdefraudowala społeczne pieniądze zamawiając malowidło ścienne, zakłamujące prawdę historyczną. Szerzyła kult bezbożnika Ateusza i stosując presję psychiczną wciskała dziatwie do rąk paszkwil pod heretyckim tytułem „Jak człowiek stworzył Boga". Szerzyła powszechne zgorszenie, żyjąc w grzesznym konkubinacie z miejscowym weterynarzem. Jako filar reżimowej indoktrynacji w Trzy-dębach, powinna zostać pozbawiona wpływu na edukację młodego pokolenia wyzwolonej demokratycznej Polski.
Oczywiście najbardziej kompetentna osoba z grona pedagogicznego – to znaczy ona sama – zajęła dyrektorski fotel i zabrała się do nieodzownych reform. Wprowadziła naukę religii, z biblioteki usunęła książki bezbożne i przeżarte socjalizmem, starania o zmianę patrona szkoły zbliżały się do szczęśliwego zakończenia. W chwilach wolnych od kierowniczych obowiązków uczyła biologii. Młodzież nazywała ją złośliwie Łysą Pałą. Łysą, ponieważ za sprawą wady genetycznej od urodzenia pozbawiona była owłosienia i musiała nosić perukę. Pałą, gdyż figura pani owo narzędzie przypominała: do pasa szczupła, a poniżej kula imponujących rozmiarów na rachitycznych nóżkach.
– Artysta skoro świt przy pracy – powiedziała zatrzymując się przy rusztowaniu. -Pochwalam. Terminu dotrzymamy?
– Nie rzucam słów na wiatr, szanowna pani.
– A koledze Śliwie dzieło się podoba?
– Hm. Interesująca kompozycja. Z metafizycznym akcentem w środku.
– I o to chodziło! Ksiądz proboszcz będzie zachwycony. My, inteligenci… Dzwonek brutalnie przerwał Czos-Pałubickiej w pół zdania i Piotr się nie dowiedział, z czego inteligenci ucieszą się bardziej z malunku, czy też z zachwytu kapłana. Poszedł na lekcję.
W szkole były trzy ósme klasy. Ponieważ część rodziców nie wyraziła zgody na lekcje religii, Piotr zaproponował, by młodocianych niedowiarków i innowierców zgromadzić razem w klasie C, co pozwoli uniknąć zbędnych konfliktów. Dyrektorka wyraziła zgodę, rozwiązanie wydało jej się szczęśliwe. Opieki nem tej klasy został Śliwa. Wkrótce zorientował się, że proc niewierzących otrzymał w spadku także protestantów, prawe sławnych, świadków Jehowy, nawet buddystę i mahometanina. Wszelkie problemy zatrącające o religię, musiał więc omawiać w duchu ekumenicznym, to znaczy, że każdy może modlić się po swojemu lecz powinien uszanować wyznanie drugiego W obliczu Boga nie ma religii lepszej lub gorszej, jak nie narodu wybranego i narodów podrzędniejszych. Również ateiści zasługują na szacunek, bo każdy ma wolną wolę, wierzyć lub nie, narzucanie jakiejkolwiek doktryny jest ograniczaniem wolności osobistej. Będę ich uczył tolerancji -postanowił – może coś z mojej gadaniny zostanie w tych piętnastoletnich mózgownicach…