– Jakże nie wspomnieć okrutnego czasu, gdy tutejsza społeczność pod wodzą nieodżałowanej pamięci księdza Maciąga rzuciła wyzwanie bezbożnej władzy, zawieszając krzyże w klasach? Dziś walka naówczas zapoczątkowana święci triumf! Ojczyzna nasza wyzwolona wzlatuje ku tronowi Najwyższego, a kapłani mogą pełnym głosem wieścić dobrą nowinę…
W tym duchu rozwodził się pół godziny, obdarzając ojczyznę różnymi a zawsze wzniosłymi przymiotnikami. Zakończył litanią nazwisk zasłużonych bojowników o wiarę i wolność, z Maciarukiern, Kajdyrem, Bukowskim i babcią Pikulak na czele. Burmistrz poczuł się zobligowany do odczytania z kartki manifestu.
– Niech mi będzie wolno złożyć na ręce czcigodnego księdza biskupa uroczyste ślubowanie. My, demokratyczna władza demokratycznej ojczyzny, demokratycznie powołana i rządząca w interesie demokracji, świadomi naszych rzymsko-katolickich patriotycznych korzeni, przyrzekamy walczyć do ostatniego tchu z przeżytkami komunizmu i jego podstępnymi orędownikami. Oddając ojczyznę w niewolę Najświętszej Pannie Marii, a rząd dusz powierzając episkopatowi, wypełniać będziemy niezłomnie nauki Kościoła ku większej chwale Pana naszego i umocnieniu ojczyzny…
Dalej była mowa o zagrożeniach, wrogach i walce z siłami zła, zaostrzającej się w miarę postępu demokracji. Piotr Śliwa z trudem utrzymywał powagę słysząc, jak Maciaruk cytuje na przemian myśli Jana Pawła II i Josipa Wisarionowiczaj chwali kapitalizm lecz pomstuje na bezrobocie, gromi socjalizm ale chce chronić ubożejące społeczeństwo. Mętlik pojęciowy legł u podstaw poglądów rodzącej się elity. Nowomowę partyjną zastąpiła wprawdzie kościelna, lecz konstrukcja wywodów pozostała bez zmian.
Zaczął w myślach odtwarzać kalkę burmistrza. „My, ludowa władza socjalistycznej ojczyzny, powołana przez lud i rządząca w interesie ludu, świadomi naszych proletariackich patriotycznych korzeni, przyrzekamy walczyć do ostatniego tchu z przeżytkami kapitalizmu i jego podstępnymi orędownikami. Oddając ojczyznę pod opiekę wielkiego Związku Radzieckiego, a rząd powierzając Komitetowi Centralnemu, wypełniać będziemy niezłomnie nauki marksizmu-leninizmu ku większej chwale wodza międzynarodowego proletariatu, Józefa Stalina". I tak dalej.
Pani dyrektor zapowiedziała część artystyczną imprezy. Po odtańczeniu krakowiaka i wykonaniu wiązanki pieśni ludowych przez szkolne zespoły, wystąpiła Krysia Rak. Biała bluzeczka, czarna spódniczka, na warkoczykach czerwone kokardy. Dygnęła wdzięcznie: Jan Kasprowicz, utwór z „Księgi ubogich".
Rzadko na moich wargach – niech dziś to warga ma wyzna
Jawi się krwią przepojony, najdroższy wyraz: Ojczyzna.
Widziałem, jak się na rynkach gromadzą kupczykowie
Licytujący się wzajem, kto Ją najgłośniej wypowie.
Widziałem, jak między ludźmi ten się urządza najtaniej
Jak poklask zdobywa i rentę, kto krzyczy, iż żyje dla Niej
Widziałem, jak do Jej kolan – wstręt dotąd serce me czuje -
Z pokłonem się cisną i radą najpospolitsi szuje.
Krysia dyskretnie gestykulowała, akcentując ważniejsze frazy. Przy ostatnim zwrocie jednakże machnęła dłonią szeroko, jakby chciała słowami poety napiętnować każdego z prominentów, siedzących w pierwszym rzędzie.
Widziałem rozliczne tłumy z pustą, leniwą duszą,
Jak dźwiękiem orkiestry świątecznej resztki sumienia głuszą
Sztandary i proporczyki, przemowy i procesyje,
Oto jest treść Majestatu, który w niewielu żyje.
Więc się nie dziwcie – ktoś choć milczkiem sluszność mi przyzna
Że na mych wargach tak rzadko jawi się wyraz: Ojczyzna.
Dygnęła i wśród oklasków zeszła ze sceny. W pierwszymi rzędzie, demonstracyjnie, bił brawo tylko Artysta. Powstawszy walił w dłonie aż huczało i pokrzykiwał:
– Brawo, panienko, brawissimo! Wspólnym odśpiewaniem My chcemy Boga i hymnu narodowego zakończyła się część artystyczna podniosłej uroczystości. Oficjalni goście wraz z pedagogami udali się do pokoju nauczycielskiego na skromny poczęstunek: ciasto domowego wypieku, lampka wina, pepsi. Biskup wymówił się pilnymi obowiązkami, a na odchodnym raczył zauważyć:
– Impreza zaiste wzruszająca. I podniosła. Szkodą tylko, że atmosferę zepsuła owa rymowanka, spłodzona piórem bezbożnika. Ubolewam…
– Kasprowicz w wieku dojrzałym nawrócił się – sprostował Piotr, gdy za dostojnikiem zamknęły się drzwi.
– Ale pan nam pasztet upichcił – rozindyczyła się dyrektorka – jego eminencja poczuł się dotknięty! Kim w ogóle jest ten, pożal się Boże, poeta? Należy do naszych wolnościowych pisarzy czy do postkomunistycznego związku literatów?
– Nie musiał dokonywać wyboru, zmarł w roku 1926. Wielkopolanin, zaliczany do wybitnych poetów okresu międzywojennego. Był między innymi profesorem i rektorem Uniwersytetu Lwowskiego.
– Zwymyślał patriotów. Symbole narodowe zadrą w oku mu utkwiły. Nasze sztandary i procesje…
– Pan Śliwa nader uprościł życiorys swego ulubionego autora – rzekł sarkastycznie proboszcz. – Był Kasprowicz socjalistą i niedowiarkiem, to fakt. Gdy w roku 1914 władze austriackie uwięziły Lenina w Nowym Targu, interweniował na rzecz jego zwolnienia. Niestety skutecznie, przyczyniając się w ten sposób do rozpętania ruchawki bolszewickiej.
– Na pewno Żyd – zawyrokował Bukowski – Icek Kasp-rower. Przechrzcił się i spolszczył nazwisko.
– Niemiec – orzekł Kajdyr – przypuszczam, że pisał się Johann von Kasprowitsch.
– Ani to, ani tamto – rozstrzygnął Maciaruk. – Rusek. Wania Kasprów. Tylko Ruska mogło drażnić umiłowanie ojczyzny, tak charakterystyczne dla Polaków. Zaangażować się w obronie wroga ludzkości, Lenina, czy może być wymowniejszy dowód degrengolady moralnej?
Mijała właśnie 65 rocznica śmierci Jana Kasprowicza a nieszczęśnik w Trzydębach został jednoznacznie sklasyfikowany jako element narodowo obcy, ideologicznie wsteczny, moralnie odrażający. Sztuki tej dokonano bez znajomości twórczości skryby, która przecież mieści się w kilku pękatych tomiskach. Polonista Piotr otrzymał służbową naganę z wpisaniem do akt „za lekkomyślny dobór literatury, nie posiadającej aprobaty władz duchownych". Opinii Artysty nie uwzględniono; wyprowadzony z równowagi malarz skomentował sprawę z właściwą mu nonszalacją:
– A mnie gówno obchodzi, jak mać go rodziła i w której parafii go chrzczono. Albo jest utalentowanym poetą (co zostało zademonstrowane), albo grafomanem. Wszelkie inne kryteria są wzięte z sufitu i niniejszym je unieważniam!
Co rzekłszy nałożył beret i pelerynę, ostentacyjnie osierocając ciasto domowego wypieku i lampkę wina, zresztą podłego gatunku.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Piotr opuścił szkołę bardziej rozbawiony niż zmartwiony. Zatrzymał ciężarówkę jadącą w stronę jeziora, kierowca chętnie go podwiózł. Gadał bez przerwy. – Panie, co się stało z naszą telewizją? Wraca człowiek zmęczony do domu, dwanaście godzin za kółkiem, chciałby się trochę rozerwać, a tu msza leci godzinę, potem kazanie albo zbiorowe modły, to znów pielgrzymki ciurkiem pokazują, święte obrazy, kropienie czegoś tam, jasna cholera, czy Wałęsa już nas do nieba wmanewrował? Jak będę się chciał pomodlić, to w niedzielę pójdę do kościoła, nie muszą mi włazić na chama do mieszkania. Płacę słony abonament? Płacę. I za swoje pieniądze mam oglądać, jak głupie baby biskupa po łapach całują? Pomstowałem na komunę, ale teraz widzę, że nie wszystko było złe. Partyjniacy nie pchali się tak nachalnie na mały ekran, dobry film mogłeś obejrzeć i różne takie fiku-miku. Może w Warszawie dziennikarzy wyrzucili z roboty i teraz księża robią tę telewizję? Przyjdzie chyba człowiekowi kupić antenę satelitarną albo magnetowid…
Nad zaciszną zatoczką odnalazł ojca i Hiacynta. Rozebrani do kąpielówek, w słomkowych kapeluszach, gapili się na spła-wiki. Wędziska przywiązane do krzaków, żeby jakaś wielka sztuka nie porwała narzędzi ku głębinie.