Выбрать главу

– Biorą?

– Witaj, synu. Cuda się dzieją nad tym bajorem. Trzy godziny siedzę, mnie nawet płotka nie podeszła, a mniszysko już dwa szczupaki poderwało.

– Na błysk?

– Szczupak jak kapitalista, na każdy błysk skacze. Jeszcze jeden i,będzie zupa dla moich sierot.

Piotr opowiedział o szkolnej imprezie, dodając nieco jaskrawych barw. Stary zżymał się w miarę słuchania, pykał nerwowo fajkę, wreszcie zapragnął poznać napiętnowany utwór.

Zanim nauczyciel zdążył otworzyć usta, Hiacynt już recytował, a Śliwie humor wracał, kiwał głową że tak, właśnie tak, trafne, celne, ujmuje istotę rzeczy, bo blichtrem i tromtadracją lakieruje się dziś pustkę ideową.

– Godzi się zauważyć – dodał mnich – że Kasprowicz napisał wiersz uniwersalny, trafiający w mizerię nadgorliwych wyznawców każdej ideologii. Wstawmy zamiast „Ojczyzna" inny wyraz trzysylabowy, na przykład „Stworzyciel"; trzeba także zmienić parę zaimków z żeńskich na męskie, bo Ojczyzna matka, a Stwórca ojciec. Słyszymy teraz:

Widziałem, jak się na rynkach gromadzą kupczykowie

Licytujący się wzajem, kto Go najgłośniej wypowie.

Widzialem: do Jego kolan – wstręt dotąd me serce czuje

Z pokłonem się cisną i radą najpospolitsi szuje.

Sztandary i egzorcyzmy, święcenia i procesyje,

Oto jest treść Majestatu, który w niewielu żyje.

Ktoś milczkiem choć słuszność mi przyzna, więc się nie zdziwicie

Że na mych wargach tak rzadko jawi się wyraz: Stworzyciel.

– Bez drobnej trawestacji się nie obeszło – zauważył Piotr – ale poeta by wybaczył. Musi się biedak w grobie przewracać: chowano go w Rzeczypospolitej, a leży w Klechistanie.

– Kasprowiczem interesowałem się już w nowicjacie – ciągnął franciszkanin, podcinając wędkę – napisał przepiękny Hymn świętego Franciszka z Asyżu i żartobliwą gawędę patrona naszego zakonu z zakrystianinem Palicą. W miarę poznawania twórczości zaczęła mnie intrygować jego ewolucja duchowa. Jest!

Zerwał się-na nogi, nawijając żyłkę; kołowrotek wirował jak silnikiem napędzany. Podciął jeszcze raz i wyrzucił na brzeg pokaźnego suma.

– To są kpiny ze zdrowego rozsądku! – pomstował stary. – Dwa szczupaki i sum na dodatek. Jak on to robi?

– Modli się – odrzekł Piotr. – Franciszkanie byli założycielami ruchu ekologicznego, przyroda im sprzyja.

– Przepraszam, zgubiłem wątek – wrócił do tematu Hiacynt, gdy uporał się z umieszczeniem zdobyczy w torbie. – Na czym skończyłem?

– Ewolucja duchowa Kasprowicza.

– Właśnie. Cykl hymnów Ginącemu światu to bogoburczy protest przeciw doktrynie moralnej i religijnej chrześcijaństwa, które są w swej bezwzględności, zdaniem poety, nieludzkie. Człowiek jest istotą grzeszną, ponieważ podlega prawom natury stworzonej przez Boga; odpowiedzialność za grzech spada więc na Stwórcę, nie na stworzenie. W takim ujęciu Sąd Ostateczny staje się triumfem zła, które stworzył Bóg, a nie wymierzaniem sprawiedliwości, jak wmawiają wiernym kościelni dogmatycy. Zasadnicze pytanie wczesnych utworów Kasprowicza brzmi: kim jest naprawdę Stwórca świata – Bogiem czy szatanem? Jeśli jest Bogiem, to musiałby współczuć niedoli człowieka i spieszyć mu z pomocą. Jeśli natomiast upaja się własną potęgą, traktując ludzi jak niewolników zobowiązanych do bezwzględnego posłuszeństwa, a ziemię oddaje na pastwę wrogim istocie ludzkiej potęgom, szatanowi i śmierci – to swą modlitwę o zmiłowanie i pomoc winniśmy kierować do szatana, nie zaś do Boga.

– Czysta gnostyczna herezja – stwierdził Piotr z udanym oburzeniem.

– Z punktu widzenia doktryny, oczywiście. Jednakże pytanie jest uprawnione, wielu myślicieli zadawało je w przeszłości, nasz poeta nie wymyślił prochu. Otóż po wielu latach duchowej szamotaniny powstaje Księga ubogich, akord nawrócenia i pojednania ze Stwórcą. Między tymi skrajnościami mieszczą się utwory, próbujące odnaleźć moralny sens w chrześcijaństwie: zbawienie przez miłość, odkupienie przez cierpienie. Kasprowiczowa droga przez intelektualną mękę budzi mój podziw. Jakże nikczemni w zestawieniu z jego postacią wydają mi się osobnicy, którzy dziś dla kariery politycznej leżą krzyżem przed ołtarzem lub stołki urzędowe usiłują sobie wywrzeszczeć rozgłośnym „Hosanna". Pustkę mają w sercu, wodę we łbie, a cynizm na języku.

– Nie jestem aż takim entuzjastą poezji Kasprowicza. Razi mnie młodopolskie gadulstwo, kwiecisty styl, nadużywanie metafor. Jeśli mam być szczery, najbardziej cenię jego erotyki, bo uwielbiał piękno i swobodę miłości cielesnej, a wymyślony przez Kościół ascetyzm traktował jako przejaw obłędu, wywołanego przez sprzeczny z naturą celibat kleru.

– Zazdroszczę ci młodości, Piotrze, jeszcze nie wpadłeś w pułapkę transcedentalnych rozważań.

– Ja również nie wpadłem w pułapkę waszych mądrości – powiedział Śliwa nieco urażony. – Świat realny jest poznawalny. Włączam telewizor i co widzę? Władca mocarstwa duchowego, Ojciec Święty, opuszcza nawiedzoną ojczyznę i żegnają go obecne demokratyczne ponoć władze niepodległej podobno ni Rzeczy pospolitej. Całują samodzierżcę w świętą dłoń, przyklęknąwszy pokornie: prezydent, premier, ministrowie, senatorzy, posłowie i parę tuzinów innych bubków. Patrzę i oczom nie wierzę – to nie hołd pruski ani ruski tylko watykański. Taką czołobitnością nie zgrzeszyli nawet targowiczanie wobec carycy Katarzyny. Jeśli teraz ktoś będzie mi pieprzył o odzyskanej wolności to przysięgam, strzelę mu w mordę!

– Niepotrzebnie się denerwujesz, Hieronimie. Triumfalizm zawsze sprowadzał klęski, co stwierdzam ze smutkiem, pełen obaw o przyszłość wiary katolickiej. Gdy Kościół opanował Rzym, imperium się zawaliło pod naporem obcych ludów a wschód bizantyński zrzucił władzę papieską. Gdy zaczął lekceważyć wiernych w odległych krajach, oderwała się od Watykanu Anglia. Gdy palił na stosach nieprawomyślnych i nawracał Indian, odbierając im życie – pojawili się Luter i Kalwin. Bóg znajdzie sposób, by książąt Kościoła nauczyć pokory.

– Ruszamy do domu – Śliwa wymigał się od komentarza – nie będę dłużej ryb naganiać na mnisią wędę. A polityka już mi gardłem wyłazi.

Minęło kilka dni. Gdy rankiem Piotr wszedł do pokoju nauczycielskiego, zastał nastrój jak w grobowcu. Ciało pedagogiczne obojga płci prezentowało miny ponure, dyrektorka pochlipywała, komendant policji wycierał kraciastą chustką pot z czoła, a katecheta, proboszcz i kanonik w jednej osobie perorował:

– Taka hańba! Cmentarz zbezczeszczony, krzyże powywracane, na krucyfiksie wisi zdechły kot. Sataniści w Trzy-dębach! Zaraza wylęgła się tutaj, w szkole!

– Niestety – potwierdził policjant – poszlaki wskazują, że młodzież była tam czynna.

– Mój Boże, co za wstyd – pociągała nosem Łysa Pała – dowie się pan kurator albo sam ksiądz biskup… Do więzienia, nie oszczędzać potworów!

– Chwileczkę, drodzy państwo – odezwał się Piotr – rozpatrzmy sprawę spokojnie i po kolei. Emocje nie pomogą.

Załóżmy, iż rzeczywiście nasza młodzież zawiniła, a pan komendant ma przeprowadzić śledztwo. Należałoby przesłuchać około setki uczniów z siódmych i ósmych klas, ich kolegów, rodziców…

– Wykluczone! – zaprotestował komendant. – Nie mogę całej obsady posterunku wplątywać w aferę na przeciąg co najmniej kilku tygodni. Liczę na nauczycieli.

– Dobrze, szkoła deklaruje pomoc. Jednakże wpierw musimy odpowiedzieć sobie, czy rzeczywiście, jak to zostało pochopnie sformułowane, zaraza wylęgła się u nas? Podążmy śladem rozumowania młodych ludzi. W kościele wciąż straszy się diabłem, na lekcjach religii słyszą opisy mąk piekielnych, płoty oblepione wizerunkami szatana, nawet w szkole spokoju nie znajdą, bo czart pruje z kulomiotu. Tak oto hodujemy w ich psychice przekonanie o diabelskiej potędze. Bóg nie potrafi Złego okiełznać, tym bardziej Kościół, choć wojuje z nim już dwa tysiąclecia. Co ważniejsze, jest szatan – w młodych oczach – ofiarą bezustannych prześladowań ze strony Najwyższego i jego ziemskiego personelu. Za co? Że zbuntował się przeciw dyktaturze, przeciw kultowi jednostki? Nasze środki przekazu takich rebeliantów stawiają dziś na piedestale!