Doszedłszy do tak zaskakującego wniosku, Piotr uświadomił sobie nagle, że podąża tropem rozumowania średniowiecznych gnostyków: katarów, bogomilców, albigensów, uznanych przez Rzym za heretyków i wytępionych mieczem do ostatniego. Oto dokąd prowadzą spekulacje myślowe! Dlatego przezorny Kościół nakazuje wiernym modlić się gorliwie, pracować w pocie czoła i wierzyć tylko w prawdy przez Watykan uznane. Kto angażuje szare komórki do oddzielania ziarna od plew, zagraża niewzruszonej doktrynie, obwarowanej zakazami i nakazami niby oblężona twierdza.
– Wiesz – powiedział do ojca – doszedłem do wniosku, że jestem potencjalnym zagrożeniem dla prawomyślnych katolików.
– Też odkrycie! – parsknął Śliwa – twój ojciec został pasowany na wroga własnej partii i nowego porządku równocześnie. Pójdziemy na przemiał.
– Ale z podniesionym czołem.
– I to jest, synku, najważniejsze. Wierność własnym poglądom i obrona przed praniem mózgów, jakie doktrynerzy wszelkiej maści urządzają dziś narodowi.
Nabił fajkę i zaczął to swoje pykanie; kłęby aromatycznego dymu wypełniły pokój. Nagle roześmiał się.
– Wyobrażasz sobie, jakie psy wieszano by dziś na komuchach, gdyby w przeszłości werbowali zwolenników tak jak księża?
– To znaczy?
– W kołysce. Każdemu niemowlakowi, po wyrecytowaniu odpowiedniej formułki, sekretarz komitetu wręczał by uroczyście legitymację partyjną.
– Bzdura!
– Pewnie. Taka sama, jak taśmowa produkcja katolików z nieświadomych osesków. Dlatego wychowaliśmy ciebie nie absorbując parafii. Chyba nie masz o to pretensji?
– Skądże. Już w liceum odkryłem zaskakujący fakt: nie ma żadnego naukowego dowodu że Bóg istnieje, ani że nie istnieje. Oba poglądy są więc równoprawne, a narzucanie któregokolwiek jest uzurpacją. Wybór należy do człowieka psychicznie dojrzałego.
– Słusznie. I ten wybór należy uszanować, ja tak pojmuję tolerancję. Jestem, jak widzisz, naiwnym komuchem. Ale przyznaję, że natrętna klerykalizacja mnie denerwuje.
– Tato, spójrz na problem z dystansu. Twoja partia chciała kontrolować każdą dziedzinę życia i wreszcie to wścibstwo przejadło się społeczeństwu, z wiadomym skutkiem. Kościół radośnie podąża tą samą drogą, a skutek będzie identyczny: imponujące rozmnożenie niedowiarków i buntowników. Czym się przejmować?
– Może masz rację. Oby.
Piotr gwoli rozweselenia zaczął przytaczać wywody uczonych satanologów z różnych epok. Usiłowali oni policzyć diabelską populację, a ich szacunki różniły się krańcowo: od piętnastu miliardów do dziesięciu tysięcy bilionów; tym minimalistą okazał się Polak, ksiądz Jan Bohomolec w XVIII wieku. Co sprytniejsi ograniczali się do ogólnikowego stwierdzenia, że czartów mnogość, jak ziaren morskiego piasku. Zdarzali się też obsesjonaci konkretu, zazwyczaj kabaliści – sprecyzowali oni, że na każdego człowieka przypada jedenaście tysięcy diabłów, uszeregowanych nieproporcjonalnie, bo tysiąc z prawej strony nabożnej duszyczki, a dziesięć tysięcy z lewej.
– To potwierdza obecną tezę kaznodziejów, że moce piekielne trzymają się lewicy -powiedział kpiąco stary – co źle wróży naszej socjaldemokracji. Ksiądz Pyrko powinien doradzić parafianom, żeby dla odczyniania uroków spluwali przez lewe ramię, wtedy szansę trafienia sługi Lucyfera są znacznie większe.
– Kościół musi bezzwłocznie zaktualizować wnioski satanologów. Przecież społeczność diabelska rośnie, piekłu grozi wyż demograficzny, bo niedowiarków i heretyków przybywa w zastraszającym tempie. Jak można walczyć z wrogiem nie znając jego liczebności? Episkopat dla zbadania sprawy na miejscu mógłby delegować ekspertów, na przykład księży Jankowskiego i Tischnera, wzmocnionych błyskotliwym intelektem profesora Stelmachowskiego. Byłby to wymierny polski wkład w umocnienie Królestwa Bożego.
– Widzisz, co nam pozostało: wisielczy humor. I całe szczęście, bo musiałbym wyć na rozstajach jak zbłąkana sobaka, taki mnie czasem ponury nastrój chwyta za gardło. Odkąd odeszła Maleńka…
– Myślisz, że mnie jest lekko?
– Młodyś, wytrzymasz. Dobranoc, synku.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Pelagia powróciła z Włoch w rodzinne strony. Wynajęła pokój z kuchnią, płacąc za rok z góry twardą walutą. Zmieniła się – makijaż mniej jaskrawy, stroje szykowne lecz nie wyzywające, mężczyzn nie zaczepiała, natomiast zabrała się gorliwie do odnawiania babskich znajomości. Wkrótce zgromadziła wokół siebie wcale liczne grono niewiast wyzwolonych od przesądów obyczajowych. Założyły Towarzystwo Obrony Kobiet, a ona sama stanęła na jego czele. W inauguracyjnym przemówieniu oświadczyła, że kierowana solidarnością płci przybyła z patriotyczną misją, by wspomóc rodaczki w walce z obskurantyzmem klerykalnym, który zalągł się nawet w sferach parlamentarno-rządowych i jest systematycznie podsycany przez zastraszoną prasę. Chce podzielić się doświadczeniami walki o świadome macierzyństwo, gdyż Włoszki, jak wiadomo, obaliły w referendum projekt ustawy przeciwaborcyjnej, co wywołało bezsilny gniew Watykanu i powszechną radość na całym Półwyspie Apenińskim. – Babki w Italii chytre, a pyskate, ho ho ho! – zakończyła. -Pomysłami sypały jak z rękawa, wiem, bo sama przed aktywnością się nie wzbraniałam i nawet parę laurek z podziękowaniem mam w dorobku. Sama Cicciolina mnie pochwaliła!
Z żywej dyskusji wyłonił się program działań, związanych z zapowiedzianym nawiedzeniem Trzydębów przez arcybiskupa. Jednogłośnie zatwierdzono też bojowe zawołanie TOK-u: „Łapy precz od naszych majtek". Bojowniczki zabrały się gorliwie do dzieła a to szyjąc coś tam, malując to i owo, lub hasła komponując różnorakie. Spychane dotąd przez mężczyzn na margines nurtu odnowicielskiego, Odnalazły sens politycznego zaangażowania.
W niedzielę Pelagia poszła na sumę i siadła w pierwszej ławce przed ołtarzem. Gdy ksiądz kanonik zwrócił się ku wiernym i ujrzał swoją gwałcicielkę, oremus utknął mu w gardle i krew uderzyła do skroni. Opanował się z najwyższym wysiłkiem, choć palce mu drżały gdy przewracał kartki mszału. Ona uśmiechnęła się na widok jego zmieszania i podtrzymywała je perfidnie do końca nabożeństwa. Ilekroć Pyrko musiał spojrzeć w głąb kościoła trafiał wzrokiem na rozpustnicę, ta zaś rozchylała apaszkę ukazując głęboki dekolt, a jej wypieszczona dłoń słała dyskretnie całusy kapłanowi. Zaiste, męki piekielne przeżywał zacny duszpasterz sławiąc Pana, bowiem ucieleśniony w niewieście szatan mieszał jego słowa, przywodząc na myśl wspomnienie rozpasanej golizny i szaleństwo lubieżności, której wówczas uległ. Ledwo dotarł do końca, by co prędzej posłać kościelnego po komendanta posterunku. Ten przybiegł natychmiast.
– Zawarliśmy umowę – wykrztusił żałośliwie kanonik – a ta flądra śmie się panoszyć! W mieście, w kościele, wszędzie!
– Pelagia? Trudna sprawa, proszę księdza. Gdy tylko doniesiono mi o jej przybyciu, wezwałem babę na komisariat i wziąłem na spytki. Wylegitymowała się zagranicznym paszportem. Ona ma włoskie obywatelstwo, niestety, była żoną makaroniarza.
– Usunąć. Wyrzucić. Wysiedlić!
– Prześladowanie obcokrajowca może spowodować konflikt dyplomatyczny. Dziennikarze wezmą nas na języki…
– Chryste, co robić?
– Przyzwyczaić się, proszę księdza. Prowadzi się teraz przyzwoicie, mężczyzn na noc nie sprowadza, awantur nie urządza. Brak zaczepienia. Może dopadł ją w Rzymie przełom moralny? Bliskość Watykanu…
– Da Bóg, wplącze się w jakąś aferę. Niech twoi ludzie mają ją na oku.
– Rozkazy wydane. Nie wykluczam, że podwinie się babie noga, wtedy będziemy mieć haka i niepożądany cudzoziemiec płci żeńskiej zostanie z kraju wydalony. Zgodnie z prawem międzynarodowym.
– Oby! Będę się modlił w tej intencji…