Выбрать главу

– Chyba ksiądz nie ma nic przeciw Leninowi? – zapytał. Człowiek był uczciwy, prowadził się moralnie. Nawet ślub ze swoją Nadieżdą brał w cerkwi.

Staruszek zignorował pytanie. Złożył starannie tygodnik, okulary schował do futerału.

– Panowie, jak widzę, stosują w praktyce słowa Mickiewicza: Niech gwałt się gwałtem odciska. Jak długo? Mam na myśli strajk.

– Aż ten hunwejbin Pyrko zostanie odwołany ze szkoły.

– Kto go posłał, ten może odwołać.

– Możemy liczyć na zawiadomienie proboszcza?

– Oczywiście. Jest moim obowiązkiem…

Do księdza my pretensji nie mamy. Parafianie księdza szanują. Partyjni też. Są tutaj jakieś cenne przedmioty?

– Nie ma. Od zeszłorocznego włamania trzyma się wszystko w sejfie na plebani.

– W porządku. Te drzwi prowadzą do prezbiterium? Tak.

– Proszę zamknąć je na klucz, żeby nie było gadania iż znieważamy dom boży. Ksiądz Kurowski przekręcił zamek i podreptał do wyjścia. Z dłonią na klamce odwrócił się.

– Z tą awanturą w szkole nie mam nic wspólnego, |i – Wierzymy – pokiwał głową Rak. Gdy zostali sami, milczący dotąd Ben zauważył:

– Co za historia! Wydawało się, że wymyśliliśmy coś oryginalnego, a tu słyszysz, że w zeszłym wieku poeta już wszystko zdążył opisać.

Wyszli na zewnątrz. Rak wspiął się na barki majstra i sznurkiem umocował transparent do ceglanego ornamentu. Potem zabarykadowali na wszelki wypadek drzwi. Śliwa poczuł się zmęczony, legł na skrzyni, gdzie trzymano szaty kapłańskie, a koledzy zaczęli rżnąć w oczko.

Noc minęła spokojnie, za to rankiem zrobiło się wokół gwarno. Na plac zjechały auta ekip telewizyjnych, zaroiło się od reporterów, na chodnikach gromadzili się gapie. Bez przerwy ktoś się dobijał wykrzykując to po niemiecku, to po francusku, to po angielsku. Posilili się bez pośpiechu przyniesionymi z domu wiktuałami, mszalnym winem popili, którego butelkę Ben znalazł w kącie.

– Teraz możemy gadać – zadecydował Śliwa – Adam popisze się angielszczyzną. Tylko zrób głodową minę!

Otwarli na oścież drzwi i wraz błysnęły dziesiątki fleszów, zaszumiały kamery, mikrofony wepchały się do środka. Rak nie nadążał odpowiadać na pytania.

– Jesteście komunistami?

– Należymy do PZPR.

– Który komitet was przysłał?… – Żaden. To nasza inicjatywa.

– Czego żądacie?

– Wolności przekonań. Nie chcemy ulegać szantażowi kleru.

– Co sądzicie o strajku w szkole?

– Ordynarna prowokacja. Ksiądz Pyrko próbuje z Polski zrobić drugi Iran, rządzony przez katolickich ajatollachów.

– Nie obawiacie się, że wasz krok może spowodować zamieszki?

– Nie. Wierzymy w rozsądek rodaków.

– Jak długo zamierzacie okupować zakrystię?

– Do skutku.

Wieści, groteskowo wyolbrzymione, zniekształcone, poleciały w świat. Wieczorem na księżowskim odbiorniku złapali rozgłośnię Wolna Europa; dawała właśnie przegląd doniesień agencyjnych. Komuniści okupują kościół w Trzydębach. Nowa prowokacja służby bezpieczeństwa. Reżim zdecydował się na konfrontację. Nagłe zaostrzenie stosunków między państwem a Kościołem. Ostatnie wydarzenia świadczą, że w partii zaostrza się walka między liberałami i dogmatykami. Masowe protesty napływają z całego kraju. Lech Wałęsa potępił naruszenie eksterytorialności Kościoła. Spodziewane jest specjalne oświadczenie rzecznika Episkopatu. I tak dalej, przez całą godzinę.

Rudzielec nastawił muzykę: Warszawa oferowała melodie łatwe i przyjemne w stylu retro – tango milonga, tango mych marzeń i snów. Przez otwarte okno napływało wiosenne powietrze, przesycone zapachami kwiatów. Gdzieś na drzewie gruchały gołębie. Idylla. Rak przeanalizował wpływ wydarzeń na swoje życie rodzinne i westchnął:

– Ale narozrabialiśmy! Stara łeb mi zmyje, ona biega na plebanię po paczki z darów kościelnych. Teraz skreślają z listy.

– Koledzy, pierwsze zwycięstwo w tej potyczce już odnieśliśmy – powiedział brygadzista – zgarnęło się Pyrce wiatr z żagli. Gdyby nie my, jemu by zrobili klakę. Już słyszę te szczekaczki…

Kroczył od ściany do ściany, wymachując potężnymi łapskami, kiwał rudą czupryną i stroił miny, przedrzeźniając wolno-europejskiego spikera:

– Batalia z bezbożnym reżimem trwa. Młodzież Trzydębów pod przewodem swego bohaterskiego katechety, księdza Pyrko, żąda Boga w szkole. Komunistyczny rząd bezradny wobec niezłomnej woli społeczeństwa. Czy bezpieka stłumi siłą bunt uczniów? Chwieje się główny filar narzuconej Polsce władzy – świecka szkoła. Masowe wyrazy poparcia napływają z całego kraju. Lech Wałęsa przesłał depeszę gratulacyjną na ręce księdza Pyrki. Dziś oczy świata zwrócone są na niepozorny budynek szkolny w prowincjonalnym miasteczku, który urasta do rangi symbolu walki z tyranią. Drogie polskie dzieci, jesteśmy z wami!

– Zgadza się – powiedział Śliwa – tak by wyglądało wróżenie z fusów przez demokratyczne środki przekazu, które jak wiadomo mówią prawdę i tylko prawdę.

Przesiedzieli w zakrystii jeszcze trzecią dobę. Pod osłoną nocy podkradł się do okna Piotruś; przez lufcik podał chleb, pieczonego kurczaka, parę butelek piwa, by w dobrej kondycji doczekali ranka. O wschodzie słońca zjawił się starowina.

– Chciałem panów zawiadomić, że dzisiaj lekcje będą wznowione. Młody pomocnik księdza Maciąga został w trybie nagłym urlopowany.

– Bardzo słusznie! – rzekł Śliwa uśmiechając się półgębkiem. – Staraliśmy się nie narobić tutaj bałaganu. Chłopaki, W drogę!

Kiedy już zwinęli transparent, śmieci zapakowali do siatki, a on portret Lenina wziął pod pachę – wyciągnął dłoń do księdza Kurowskiego.

– Proszę się nie dziwić…

– Synu – odparł emerytowany proboszcz – jestem za stary, żeby dziwić się czemukolwiek na tym rozwichrzonym świecie. Pożegnał się bez urazy.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Znikająca bestia. Biuralista Rak próbuje naprawić świat. Ślepota dyrektora Pewnusi. Doktor teologii demaskuje piekielne zwierzę.

Dojrzały wiek Adama Raka przypadł na schyłek owej pięknej epoki, w której królowały chwytliwe hasła: Bogaćcie się i Polak potrafi, w prasie odmieniano przez wszystkie przypadki moralno-polityczną jedność narodu, a Polska rosła w siłę i ludziom żyło się dostatniej. Ściślej mówiąc, jednym żyło się coraz dostatniej, a innym coraz gorzej. Jeśli zaś o siłę chodzi, to przypominała ona balon rozdęty miliardowymi pożyczkami, które dzieci i wnuki będą spłacać do – za przeproszeniem – osranej śmierci. Tego jednak Adam Rak ani wiedział, ani się domyślał. Był człowiekiem nieprzyzwoicie przeciętnym. Wzrost średni, twarz banalna, wykształcenie nijakie, charakter bez wyrazu, horyzont myślowy umiarkowany. Szatyn o piwnych oczach, żonaty, ojciec dwojga dzieci, właściciel mieszkania dwupokojowego w nowym bloku i malucha bez garażu. Żadnych zainteresowań poza telewizją, stosunek do pracy bezpłciowy, natomiast do alkoholu życzliwy. Można podejrzewać, że niemiłosierny Stwórca ustawił między Odrą a Wisłą sztance i tłucze bez umiaru samych Raków.

Powyższa charakterystyka jest niesprawiedliwa. Owszem, wstąpił do PZPR z czystego oportunizmu, lecz z biegiem czasu zaczął dostrzegać w programie partii pewne pozytywy, za którą warto było nadstawiać karku. Powszechne świadczenia socjalne, dostępne dla wszystkich warstw szkolnictwo, brak bezrobocia, tanie mieszkania i tak dalej. Prawda, że ochrzcił dzieci i chadzał do kościoła, gdy jednak dewocja małżonki przekroczyła granice tolerancji, zbuntował się i zerwał więzy z parafią. Przyznać również trzeba, że strawę duchową czerpał z lektury klasycznej beletrystyki, nie poprzestając na telewizyjnej papce. Jednym słowem jego charakter ulegał zmianom w czasie, krystalizował się w walce sprzeczności, których życie zwłaszcza w latach 1980-1981 nie szczędziło.

Miał Adam pewną sympatyczną cechę: lubił zwierzęta, choć z uwagi na miniaturowe rozmiary mieszkania uczucie to funkcjonowało na odległość, zdalnie sterowane, jeśli się można tak wyrazić. Czasem pogłaskał kota na podwórku, przebiegającemu psu rzucił patyk, zimą dokarmiał ptaszki, lecz żadnej żywiny w domu nie trzymał. Tylko przypadek sprawił, że zmuszony był spojrzeć na problem z bliższej, niejako dotykalnej perspektywy.