– Och, dzień dobry, Emelino. Widziałam przed chwilą, jak wchodziłaś.
Emelina zauważyła wojowniczy wyraz twarzy kobiety i zamarła. Co teraz?
– Dzień dobry, pani Johnston. Szukam curry w proszku.
– Jest tutaj. – Pani Johnston podała jej małą puszkę. – Przyszłaś tu z Julianem Colterem, prawda?
– Tak, prawdę mówiąc, tak – wymamrotała Emeli-na, próbując się wycofać. Mildred Johnston była szeroko znana wśród miejscowych plotkarzy jako źródło informacji z pierwszej ręki. Emelina zauważyła to już w dwa dni po przyjeździe.
– Słyszałam też, że któregoś dnia byłaś z nim na kawie, kochanie – ciągnęła nieustępliwa Mildred.
– Tak.
– Powinnaś ostrożniej wybierać sobie przyjaciół, Emelino. Nic nie wiesz o Colterze, prawda?
– No cóż…
Mildred pochyliła się w jej stronę.
– Mówią, że on jest z mafii.
– Naprawdę? – zapytała Emelina słabym głosem.
– Na twoim miejscu, kochanie, nie zaprzyjaźniałabym się z nim tak blisko -pouczała Mildred Johnston z wyższością. – Ciemny typ. Och, przyznaję, że jest w pewien sposób interesujący, ale taka miła młoda kobieta jak ty nie powinna się angażować w znajomość z przestępcą! Przecież on nawet nie nazywa się Colter!
– Nie? – Tak jak kilka minut wcześniej w kawiarni, Emelina znów poczuła wzbierający w niej bunt.
– Wątpię. Colter to prawdopodobnie przybrane nazwisko. Posłuchaj mojej rady, Emelino. Trzymaj się od niego z daleka. – Mildred znacząco skinęła głową.
Zanim Emelina zdążyła się pohamować, słowa same cisnęły się na usta.
– Pani Johnston – zaczęła lodowatym tonem -jeśli kiedyś uznam, że potrzebuję pani rady w sprawie doboru przyjaciół, to o nią poproszę. Na razie musi pani wystarczyć to, że Julian Colter jest moim przyjacielem i mam do niego pełne zaufanie. W każdym razie jestem pewna, że nie będzie mnie obgadywał za plecami, a nie mogę tego powiedzieć o dziewięćdziesięciu pięciu procentach mieszkańców tej wioski! Co więcej, nie jestem miłą, młodą kobietą. Mam trzydzieści jeden lat i to wystarczy, bym samodzielnie decydowała, kto zostanie moim przyjacielem. Może pani weźmie pod uwagę jeszcze jedną rzecz, pani Johnston. Jeśli jest pani przekonana, że Julian należy do mafii, to chyba powinna pani trzymać język za zębami, prawda? Te wszystkie wiejskie plotki mogą go zdenerwować. I nie wiadomo, w jaki sposób zdecyduje się je ukrócić!
Pani Johnston wpatrywała się w nią z osłupieniem.
– Chyba nie myślisz, że… że… -zaczęła niejasno, ale nagle urwała i jej przerażony wzrok powędrował gdzieś ponad ramieniem Emeliny. Ta zaś obróciła się na pięcie i zobaczyła Juliana, który uśmiechał się promiennie do pani Johnston.
– Och, jesteś tu, Julianie. Kupiłeś kurczaka? Mam wszystko, czego potrzebujemy, oprócz wiórków kokosowych. Chyba są na początku sklepu. Idziemy?
Uniosła wysoko głowę i pierwsza poszła w stronę kasy. Julian posłusznie ruszył za nią, odprowadzany spojrzeniem właścicielki sklepu. W milczeniu odebrał swoją torbę z zakupami od kasjerki i gdy wyszli na zewnątrz, rozbawiony powiedział:
– Zadarłaś trochę z miejscowymi, co, Emelino? -To przez ciebie z nimi zadarłam! Nie podoba mi się to, że ludzie się na ciebie gapią i obgadują. Ale wydaje mi się, że od tej chwili Mildred Johnston będzie bardziej uważać na to, co mówi!
– Wątpię – zaśmiał się Julian. – Może najwyżej będzie uważać, do kogo mówi. Potrafisz potraktować człowieka z góry, Emmy.
– Zasłużyła sobie na to.
– Teraz jesteśmy we dwoje przeciwko światu, hmm? – zapytał lekkim tonem, wchodząc do budynku poczty.
Emelina nerwowo przygryzła wargę. Czy rzeczywiście tak było? Miała wrażenie, że zbliża się do niebezpiecznej, niewidzialnej granicy, i jeśli ją przekroczy, znajdzie się nieodwołalnie po stronie Juliana. Ta myśl otrzeźwiła ją.
Jeszcze bardziej otrzeźwiła ją paczka, która czekała na nią na poczcie. Emelina powitała ją westchnieniem rezygnacji. Nie była to pierwsza tego rodzaju przesyłka w jej życiu.
– To z Nowego Jorku? – zapytał Julian, ciekawie zerkając na adres zwrotny. – Od wydawcy?
– Odrzucony maszynopis. – Emelina zgarnęła paczkę wraz z innymi listami. – Już do tego przywykłam.
Julian zmarszczył brwi.
– Co teraz z tym zrobisz?
– Wyślę do następnego wydawcy – westchnęła, wychodząc z budynku.
Po chwili Julian zapytał delikatnie:
– Czy mógłbym to najpierw przeczytać? Emelina energicznie potrząsnęła głową.
– Absolutnie nie! Nikt nie czyta moich maszynopisów oprócz bezimiennych wydawców z Nowego Jorku, którzy potem przysyłają mi anonimowe zawiadomienia o odrzuceniu! Nawet Keithowi nie pozwalam czytać moich książek.
– Czy obawiasz się tego, co ktoś mógłby powiedzieć o twojej pracy?
– Przeraża mnie to – przyznała. – To jest za bardzo osobiste. Nie potrafię tego wyjaśnić. Wiem po prostu, że brakuje mi odwagi, by dać to komuś do przeczytania. Może się boję, że ktoś mnie wyśmieje albo powie mi, że tracę czas. Albo skłamie i powie mi, że to jest dobre, podczas gdy w gruncie rzeczy nie jest dobre. W każdym razie to i tak nie ma znaczenia, bo w żadnym wypadku nie mam zamiaru przestać pisać. Więc po co mam się wystawiać na niepożądaną krytykę?
– Rozumiem cię – powiedział powoli. – Ale mimo wszystko chciałbym przeczytać coś, co napisałaś.
– Nic z tego – odrzekła szorstko. – O której mam przyjść na kolację?
– Umiesz zmieniać temat, prawdą?
– O szóstej? – nie ustępowała.
– To chyba dobra pora. Ale może wejdziesz teraz na chwilę i rozpakujemy te zakupy? Możesz się jeszcze raz przywitać z Kserksesem. Jadłaś śniadanie?
– Tak… i nie, dziękuję, nie chcę się znów spotykać z Kserksesem. Przyjdę wieczorem, Julianie.
– Mimo to nalegam. W końcu, zdaje się, jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
– Julianie, chciałabym przygotować ten maszynopis do wysłania i miałam zamiar zrobić kilka rzeczy w domu… – On jednak już otworzył przed nią drzwi i zanim Emelina zorientowała się, co się dzieje, stała w kuchni patrząc, jak Julian rozpakowuje torbę z zakupami.
– Przywiozłam ze sobą trochę wina – powiedziała, siląc się na uprzejmość. – Przyniosę je wieczorem.
– Znakomicie. – Julian skinął głową z aprobatą, otworzył lodówkę i położył kurczaka na półce.
– Emmy – odezwał się, wyciągając ostatnie zakupy – dzisiejsze wydarzenia w kawiarni i później, w sklepie… – Naraz przerwał i zastygł, wpatrując się we wnętrze papierowej torby.
– Co się stało?
– Na dnie torby jest paragon – powiedział powoli.
– Zawsze jest – odrzekła zdziwiona.
– Tak – zgodził się Julian z jeszcze większym namysłem – to prawda. Paragon zwykle wpada na dno torby i razem z nią wędruje do śmieci. Albo do szafy – dodał ostrożnie.
Emelina zmrużyła oczy.
– Do szafy? Chodzi ci o szafę w domu Leightona?
– Mhm. – Julian zmiął torbę w dłoni, ale najpierw wyjął z niej świstek papieru. – Na paragonach są daty, Emmy.
Emelina pochwyciła jego poważne spojrzenie.
– Myślisz, że gdybyśmy przejrzeli te torby poskładane w szafie Leightona, to może znaleźlibyśmy jakieś datowane paragony?
– Możliwe. A ponieważ w tych torbach prawdopodobnie znajdowały się zakupy, które Leighton robił z myślą o pobycie tutaj…
– To może udałoby się nam dowiedzieć, kiedy był tu po raz ostatni?
– Gdyby tych paragonów było więcej – zauważył Julian cicho – to może nawet udałoby nam się sprawdzić, czy odwiedza to miejsce z jakąś regularnością. Czy jest w tym jakiś wzór. Chcesz tam pójść dzisiaj około zachodu słońca?